Название: Pan Wołodyjowski
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
Ketling podniósł się pierwszy i począł szeptać, bo w kościele nie śmiał podnosić głosu:
– Patrz pani na one aksamitne oparcia: są na nich ślady, gdzie wspierały się głowy obojga królestwa. Królowa siadała z tej strony, bliżej ołtarza. Odpocznij pani na jej miejscu…
– Zali prawda, że ona całe życie była nieszczęśliwa? – szepnęła siadając Krzysia.
– Historię jej słyszałem jeszcze dzieckiem, bo opowiadano ją po wszystkich rycerskich zamkach. Być może, że była nieszczęśliwa, gdyż nie mogła zaślubić tego, którego pokochało jej serce.
Krzysia oparła głowę o to samo miejsce, na którym było wgłębienie wytłoczone przez głowę Marii Ludwiki, i przymknęła oczy; jakieś bolesne uczucie ścisnęło jej pierś; jakiś chłód wionął nagle z pustej nawy i zmroził ten spokój, który przed chwilą jeszcze przepełniał całą jej istotę. Ketling patrzył na nią w milczeniu; zrobiła się cisza prawdziwie kościelna.
Po czym obsunął się z wolna do nóg Krzysinych i tak mówić począł głosem wzruszonym, lecz spokojnym:
– Nie grzech to, że w świętym miejscu przed tobą klękam, bo gdzież, jeśli nie do kościoła, czysta miłość po błogosławieństwo przychodzi. Miłuję cię więcej niż zdrowie, miłuję cię nad wszelkie dobro ziemskie, miłuję cię duszą, miłuję cię sercem i tu, wobec tego ołtarza, miłość ci moją wyznawam!…
Twarz Krzysi pobielała jak płótno. Wsparta głową na aksamicie poręczy nie uczyniła nieszczęsna panna żadnego ruchu, on zaś mówił dalej:
– Więc nogi twoje obejmuję i o wyrok cię błagam: mamli201 odejść z radością niebiańską czy też z żalem nieznośnym, którego zgoła przeżyć nie zdołam?…
Tu chwilę czekał odpowiedzi, lecz gdy jej nie było, skłonił głowę tak, że prawie dotykała stóp Krzysinych, i wzruszenie widocznie opanowywało go coraz większe, bo głos mu drgał, jak gdyby piersiom jego brakło oddechu.
– W ręce twoje oddaję szczęście i życie moje. Zmiłowania wyglądam, bo mi ciężko okrutnie…
– Módlmy się o boskie miłosierdzie! – zawołała nagle Krzysia obsuwając się na kolana.
Ketling nie zrozumiał, ale nie śmiał się tej intencji sprzeciwić, więc pełen oczekiwania, niepokoju, klęknął przy niej i znów się poczęli modlić.
W pustym kościele słychać było chwilami podnoszące się głosy, którym echo nadawało dźwięki dziwne i żałobne.
– Boże, bądź miłościw! – ozwała się Krzysia.
– Boże, bądź miłościw! – powtórzył Ketling.
– Zmiłuj się nad nami!
– Zmiłuj się nad nami!
Dalej modliła się już cicho, ale widział Ketling, że płacz wstrząsa całą jej postacią. Długo nie mogła się uspokoić, potem uspokoiwszy się, długo jeszcze klęczała bez ruchu, wreszcie podniosła się i rzekła:
– Pójdźmy…
Wyszli znów na ów długi korytarzyk. Ketling spodziewał się, że w drodze otrzyma od niej jakowąś odpowiedź, i patrzył w jej oczy, ale na próżno.
Szła spiesznie, jakby pragnąc co prędzej znaleźć się w komnacie, w której czekał na nich pan Zagłoba.
Więc gdy już drzwi były o kilkanaście kroków, rycerz uchwycił za kraj jej sukni.
– Panno Krystyno! – rzekł – na wszystko, coć święte…
Wówczas Krzysia odwróciła się i chwyciwszy tak szybko jego dłoń, że nie miał czasu postawić najmniejszego oporu, przycisnęła ją w mgnieniu oka do ust.
– Miłuję cię z całej duszy, ale nigdy nie będę twoją! – rzekła.
I nim zdumiony Ketling zdołał wymówić słowo, dodała jeszcze:
– Zapomnij o wszystkim, co było!…
Po chwili znaleźli się oboje w komnacie.
Odźwierny spał w jednym krześle, a pan Zagłoba w drugim. Jednak wejście młodych zbudziło ich. Zagłoba otworzył oko i począł nim mrugać na wpół przytomnie.
Z wolna jednak wróciła mu pamięć czasu i osób.
– Ha! To wy! – rzekł obciągając pas ku dołowi. – Śniło mi się, że nowy elekt stanął, ale to był Piast. Byliście na ganeczku?
– Tak jest.
– A dusza Marii Ludowiki nie ukazała się wam przypadkiem?
– Owszem! – odrzekła głucho Krzysia.
Rozdział XIV
Po wyjściu z zamku Ketling potrzebując zebrać myśli i otrząsnąć się ze zdumienia, w które wprawiło go postępowanie Krzysi, pożegnał ją i Zagłobę zaraz przed bramą, oni zaś oboje udali się z powrotem do gospody. Basia z panią stolnikową już były od chorej wróciły także i pani stolnikową przywitała pana Zagłobę następującymi słowy:
– Miałam pismo od męża, któren przy Michale w stanicy dotąd bawi. Zdrowi są obaj i niedługo się tu obiecują. Jest list od Michała do waćpana, a do mnie tylko podskryptum202 w mężowskim. Pisze też mąż, że dyferencję203, która była z Żubrami o jedną Basiną majętność, szczęśliwie ukończył. Teraz już tam sejmiki z bliska… Powiada, że tam imię pana Sobieskiego okrutnie znaczy, więc i sejmik po jego myśli wypadnie. Kto żyw, na elekcję się wybiera, ale nasze strony będą z panem marszałkiem koronnym. Ciepło już tam i dżdże chodzą… W Werchutce u nas spaliły się zabudowania… Czeladnik ogień zapuścił, a że wiatr był…
– Gdzie list Michałowy do mnie? – spytał pan Zagłoba przerywając potok nowin wypowiadanych jednym tchem przez zacną panią stolnikową.
– Ot, jest! – odrzekła podając mu pismo pani stolnikowa. – Że wiatr był, a ludzie na jarmarku…
– Jakże się te listy tu dostały? – spytał znów Zagłoba.
– Przyszły do pana Ketlingowego dworca204, a stamtąd czeladnik odniósł… Że zaś, powiadam, wiatr był…
– Chcesz waćpani dobrodziejka posłuchać?
– Owszem, bardzo proszę.
Pan Zagłoba СКАЧАТЬ
201
202
203
204