Название: Pan Wołodyjowski
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
Tu zbrakło głosu małemu rycerzowi, bo się wzruszył bardzo i może dlatego nie spostrzegł, że te słowa jego nie zdawały się czynić na Krzysi zbyt mocnego wrażenia.
Więc znów zapadła cisza chwilowa, ale tym razem przerwała ją Krzysia:
– Będę się starała waćpana pocieszać, ile sił starczy.
Na to mały rycerz:
– Właśniem dlatego cię tak prędko pokochał, żeś ty od pierwszego dnia poczęła mi rany opatrować. Czym ci byłem? Niczym! A dlatego zaraz się do tego zabrałaś mając w sercu miłosierdzie nad nieszczęśnikiem. Ach! Siła ja ci, siła zawdzięczam! Kto tego nie wie, będzie mi może przyganiał, żem to w nowembrze169 chciał mnichem zostawać, a w decembrze170 do stanu małżeńskiego się zabieram. Pierwszy pan Zagłoba gotów podrwiwać, bo on rad dworuje, gdy mu się okazja zdarzy, ale niech drwi zdrów! Nie dbam ja o to, zwłaszcza że nie na ciebie przygana spadnie, jeno na mnie…
Tu Krzysia poczęła patrzeć w niebo, namyślać się, wreszcie odrzekła:
– Zali koniecznie mamy oznajmiać ludziom o naszym przymierzu?
– Jakże to?
– Waćpan przecie za parę dni wyjeżdżasz?
– Choćbym i nierad, muszę.
– Ja też żałobne szatki po ojcu noszę. Po co się na podziw ludzki wystawiać? Niechże układ stoi między nami, a ludzie niech o nim nie wiedzą, póki pan Michał z Rusi nie wróci. Dobrze?
– To i siostrze nie mam nic gadać?
– Sama ja jej powiem, ale po pana Michałowym odjeździe.
– A panu Zagłobie?
– Pan Zagłoba na mnie, niebodze, by swój dowcip ostrzył. Ej, lepiej nic nie mówić! Basia by mi także dogadywała, a ona się i tak czegoś w ostatnich czasach dziwaczy i humor ma tak zmienny jak nigdy. Ej, lepiej nie mówić!
Tu Krzysia znów podniosła swe ciemnoniebieskie oczy do góry:
– Bóg nad nami świadek, a ludzie niech w niewiadomości zostają.
– Widzę, że rozum w waćpannie gładkości wyrównywa. Zgoda! Tedy Bóg nam świadek – amen! Oprzyj że się o mnie ramionkiem, bo skoro układ stoi, to się już modestii nie przeciwi. Nie bój się! Wczorajszego uczynku choćbym chciał się dopuścić, nie mogę, bo muszę na konie uważać.
Krzysia uczyniła zadość żądaniu rycerza, a ten znów rzekł:
– Ilekroć będziemy sam na sam, mów mi po imieniu.
– Jakoś mi nieskładno – odrzekła z uśmiechem. – Nigdy się nie odważę!
– A ja się odważyłem!
– Bo pan Michał rycerz, pan Michał odważny, pan Michał żołnierz…
– Krzychna! Moja ty kochana!
– Mich…
Lecz nie odważyła się Krzysia dokończyć i zakryła twarz zarękawkiem.
Po niejakim czasie nawrócił pan Michał do domu i niewiele już mówili przez drogę, tylko w samym kołowrocie spytał jeszcze mały rycerz:
– A po wczorajszym… wiesz!… bardzo ci było smutno?
– Było i wstyd, i smutno, ale…ale dziwnie! – dodała ciszej.
I zaraz uczynili twarze obojętne, aby nikt nie poznał, co między nimi zaszło.
Ale niepotrzebna to była ostrożność, bo nikt na nich nie zważał.
Wprawdzie Zagłoba z panią stolnikową wybiegli aż do sieni na spotkanie obu par, jednak oczy ich były zwrócone tylko na Basię i Nowowiejskiego.
Basia zaś była czerwona, nie wiadomo, z mrozu czy ze wzruszenia, a Nowowiejski jak struty. Zaraz też w sieni począł się żegnać z panią stolnikową. Próżno go zatrzymywała, próżno i sam Wołodyjowski, który był w humorze wybornym, namawiał go do pozostania na wieczerzę; wymówił się służbą i odjechał. Wówczas pani stolnikowa, nie mówiąc nic, pocałowała Basię w czoło – ona zaś poleciała zaraz do swojej izby i nie wróciła, aż na wieczerzę.
Na drugi dzień dopiero pan Zagłoba przydybawszy ją samą spytał:
– A co, hajduczku, w Nowowiejskiego jakoby piorun trzasł?
– Aha! – odrzekła potakując głową i mrugając oczyma.
– Powiedzże, coś mu powiedziała?
– Prędkie było pytanie, bo to rezolut171, ale prędka odpowiedź, bo i ja rezolutka: nie!
– Wybornieś postąpiła! Niech cię uściskam! Cóż on? Dał się krótko zbyć?
– Pytał, czyli z czasem nie będzie mógł czego uzyskać! Żal mi go było, ale nie, nie; nie może z tego nic być!…
Tu Basia rozdęła chrapki i poczęła trząść czupryną trochę smutno i jakoby w zamyśleniu.
– Powiedzże mi swoje racje? – rzekł Zagłoba.
– Tego samego i on chciał, ale na próżno; jemu nie powiedziałam i nikomu nie powiem.
– A może – rzekł Zagłoba patrząc jej bystro w oczy – a może ty w sercu jakowyś ukryty afekt nosisz, hę?
– Figę, nie afekt! – zawołała Basia.
I porwawszy się z miejsca poczęła powtarzać prędko, jakby chcąc pokryć pomieszanie:
– Nie chcę pana Nowowiejskiego! Nie chcę pana Nowowiejskiego! Nie chcę nikogo! Czemu mi waćpan dokuczasz? Czemu mi wszyscy dokuczają?…
I rozpłakała się nagle.
Pan Zagłoba pocieszał ją, jak umiał, ale przez cały dzień była smutna i zła.
– Panie Michale – rzekł przy obiedzie Zagłoba – ty odjeżdżasz, a tymczasem Ketling powróci, a gładysz172 to nad gładysze! Nie wiem, jak tam panniątka dadzą sobie rady, ale tak myślę, że po przyjeździe zastaniesz je obie rozamorowane173.
– Dobra nasza! – odrzekł Wołodyjowski. – Pannę Basię mu zaraz zaswatamy!
Basia utkwiła w nim wzrok rysi i odrzekła:
– A czemu to waćpan o Krzysię mniej troskliwy?
Zmieszał СКАЧАТЬ
169
170
171
172
173