Название: Pan Wołodyjowski
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
A gdy je skończył, przyłożył sobie palec do czoła i rzekł:
– Trzeba co prędzej jechać, a onę amicycję zaraz pohamować, bo pan Zagłoba może mieć słuszność…
Po czym już weselszy i spokojniejszy zeszedł na śniadanie. Po śniadaniu fechtował się z Basią i zauważył, zapewne po raz pierwszy, że aż oczy rwała, tak była ładna ze swymi rozdętymi chrapkami i zdyszaną piersią.
Krzysi zdawał się unikać, która spostrzegłszy to, wodziła za nim rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma. Lecz on unikał nawet jej wzroku. Serce mu się krajało, ale wytrzymał.
Po obiedzie chodził z Basią do lamusa, gdzie Ketling miał drugi skład oręża. Pokazywał jej różne bronie, tłumaczył ich użytek. Potem strzelali do celu z astrachańskich łuków.
Dziewczyna była uszczęśliwiona z zabawy i roztrzepotała się jak nigdy, aż pani stolnikowa musiała ją hamować.
Tak upłynął dzień drugi. Na trzeci pojechali obaj z Zagłobą do Warszawy, do Daniłowiczowskiego pałacu, aby się czegoś o terminie wyjazdu dowiedzieć, wieczorem zaś oświadczył pan Michał białogłowom, że za tydzień z pewnością rusza.
Mówiąc to starał się mówić niedbale i wesoło. Na Krzysię ani spojrzał.
Zaniepokojona panna próbowała go pytać o różne rzeczy; odpowiadał grzecznie, przyjaźnie, ale więcej z Basią przestawał.
Zagłoba sądząc, że to skutek jego rad poprzednich, zacierał z radością ręce. Że jednak przed okiem jego nic ukryć się nie mogło, więc dostrzegł smutek Krzysi.
„Zalterowała się! Zalterowała się150 widocznie – myślał sobie. – No! Nic to! Zwyczajnie białogłowska natura. Ależ Michał! Z miejsca nawrócił, prędzej, niżem się spodziewał. Setny to chłop, wszelako wicher w afektach był i wicher będzie!”
Ale pan Zagłoba miał naprawdę dobre serce, więc zaraz mu się żal Krzysi uczyniło.
– Directe151 nic jej nie powiem – rzekł sobie – ale jakowąś pociechę muszę jej obmyślić.
Za czym korzystając z przywileju, jaki mu dawał wiek i biała głowa, podszedł ku niej po wieczerzy i począł ją gładzić po jedwabistych czarnych włosach. A ona siedziała cicho, podnosząc ku niemu swoje łagodne oczy, nieco zdziwiona taką czułością, ale wdzięczna.
Wieczorem, przy drzwiach izby, w której sypiał Wołodyjowski, Zagłoba trącił go w bok.
– A co? – rzekł – nie masz nad hajduczka!
– Miła koza! – odparł Wołodyjowski. – Sama jedna za czterech żołnierzy naczyni warchołu po komnatach. Dobosz z niej prawdziwy.
– Dobosz? Dajże jej Boże, by co rychlej z twoim bębnem chodziła!
– Dobranoc waćpanu!
– Dobranoc! Dziwne stworzenia te białogłowy! Żeś to się do Baśki trocha przysunął, uważałeś Krzysiną alterację?…
– Nie… uważałem! – odparł mały rycerz.
– Jakoby ją kto z nóg ściął!
– Dobranoc waćpanu! – powtórzył Wołodyjowski i wszedł prędko do swojej izby.
Pan Zagłoba licząc na wichrowatość małego rycerza przeliczył się jednak nieco i w ogóle postąpił niezręcznie mówiąc mu o Krzysinej alteracji, bo pan Michał tak się tym wzruszył od razu, że go aż coś za gardło chwyciło.
– A to jej się wypłacam za jej przychylność, za to, że mnie jako siostra w smutku pocieszała – mówił sobie. – Ba! Cóżem to jej złego uczynił?– pomyślał po chwili zastanowienia. – Com uczynił? Postponowałem152 ją przez trzy dni, co było nawet i niepolitycznie! Postponowałem słodką dziewkę, kochane stworzenie! Za to, że mi chciała vulnera153 goić, niewdzięcznością ją nakarmiłem… Żebym to umiał – mówił dalej – miarę zachować i hamując nieprzezpieczną amicycję, potrafił jej nie postponować; ale widać dowcip mam na taką politykę za tępy…
I zły był pan Michał na siebie, a zarazem wielka litość ozwała mu się w piersiach.
Mimo woli począł myśleć o Krzysi jak o kochanym a pokrzywdzonym stworzeniu. Zawziętość przeciw sobie samemu rosła w nim z każdą chwilą.
– Barbarus154 jestem, barbarus! – powtarzał.
I Krzysia całkiem pogrążyła Basię w jego myśli.
– Niech kto chce bierze tę kozę, ten młyn, tę kołatkę! – mówił do siebie. – Nowowiejski czy diabeł, wszystko mi jedno!
Gniew wzbierał w nim na Bogu ducha winną Basię, ale ani razu nie przyszło mu do głowy, że ją tym gniewem więcej może pokrzywdzić niż Krzysię udaną obojętnością.
Krzysia instynktem niewieścim odgadła natychmiast, że w panu Michale dokonywa155 się jakaś przemiana. Jednocześnie było jej i przykro, i smutno, że mały rycerz zdawał się jej unikać, a zarazem rozumiała, że coś się między nimi musi przeważyć i że już nie będą się po staremu przyjaźnili, tylko albo daleko więcej niż dotąd, albo wcale.
Więc ogarniał ją niepokój, który powiększał się na myśl o prędkim wyjeździe pana Michała. W sercu Krzysi nie było jeszcze miłości. Jeszcze jej sobie dziewczyna nie zeznała. Natomiast i w jej sercu, i we krwi była wielka gotowość do kochania.
Być może także, że czuła już lekki zawrót głowy. Wołodyjowskiego otaczała przecie sława pierwszego żołnierza Rzeczypospolitej. Wszystkie usta rycerskie powtarzały ze czcią jego imię. Siostra wynosiła pod niebo jego zacność; okrywał go urok nieszczęścia, i w dodatku panienka, żyjąc z nim pod jednym dachem, przyzwyczaiła się do jego urody.
Krzysia miała to w swej naturze, że lubiła być kochaną; więc gdy w tych ostatnich dniach pan Michał począł obchodzić się z nią obojętnie, miłość własna ucierpiała w niej wielce; ale mając z natury dobre serce, postanowiła panienka nie okazywać mu ni gniewnej twarzy, ni zniecierpliwienia i przejednać go sobie dobrocią.
Przyszło jej zaś to tym łatwiej, że na drugi dzień pan Michał miał minę skruszoną i nie tylko nie unikał Krzysinego wzroku, ale w oczy jej patrzył, jakby chciał mówić: „Wczoraj cię postponowałem, a dziś przepraszam”.
I tyle jej mówił СКАЧАТЬ
150
151
152
153
154
155