Название: Totentanz
Автор: Mieczysław Gorzka
Издательство: PDW
Жанр: Ужасы и Мистика
isbn: 9788380742697
isbn:
Nie zamierzał się podnosić. Przekręcił się na brzuch, chcąc jednym susem dostać się do pokoju, gdzie w szufladzie biurka miał służbowego walthera P99. Nie zdążył, potężne kopnięcie w bok pozbawiło go oddechu. Upadł, charcząc. Po chwili przeszło. Próbował kopnąć napastnika, wyrzucając nogi do przodu, lecz stopy trafiły w pustkę. Dopiero teraz zdecydował się spojrzeć.
Błękitne oczy, lśniące jak diamenty, ale puste i zimne jak lodowa otchłań. Twarz niewyrażająca żadnych emocji, niczym plastikowa karnawałowa maska z najgorszych sennych koszmarów. Parol zrozumiał w jednej sekundzie. Z takim przeciwnikiem nie ma szans. Nawet się nie przestraszył. Poczuł za to rozczarowanie. Jego życie skończy się, zanim na dobre się rozpoczęło. Tyle lat marzył o chwili, w której uwolni się od matki i zacznie żyć własnym życiem. I już nie zdąży. Nawet nie sprawdzi, jak to jest. Parszywy los.
Mężczyzna ruchem pistoletu pokazał mu, że ma wstać. Szawczak podniósł się wolno. Przedłużył sobie życie o dwie, trzy sekundy. Teraz zaczął się bać. Kiedy strach eksplodował w jego głowie, zrozumiał, że nie ma już nic do stracenia. Dwa kroki do tyłu, biurko, walther P99. Nie miał najmniejszych szans, żeby po niego sięgnąć. Z drugiej strony, skoro wszystko stracone, dlaczego nie miałby spróbować?
Spróbował.
Rozległ się trzask pierwszego wystrzału. Tłumik sprawił, że zabrzmiało to trochę głośniej niż wystrzał korka z butelki musującego wina w noc sylwestrową. Pierwszy toast na stypie.
Pocisk uderzył Parola w lewe ramię. Nie poczuł bólu, tylko szarpnięcie. Kiedyś podczas gry w tenisa dostał w ramię piłką. Dokładnie takie samo uczucie. O dziwo, wtedy bolało od razu, i to jak cholera.
Zrobił drugi krok i goście pogrzebowi otworzyli drugiego szampana. Piłka tenisowa zaserwowana z drugiego końca kortu tym razem uderzyła go w udo. Znowu nie bolało. Tylko noga załamała się pod nim nieoczekiwanie i runął na dywan.
W psychologii taki stan nazywa się syndromem wyparcia. Mózg aspiranta Gotarda Szawczaka postanowił znaleźć się w zupełnie innym miejscu i podsunął mu kuszące obrazy z innej rzeczywistości. Dopiero patrząc z perspektywy dywanu, Parol wrócił do chwili tu i teraz. Biurko nadal stało w tej samej odległości co poprzednio. Szuflada nadal była zamknięta. Walther nadal był zabezpieczony.
Nieoczekiwanie z boku rozległ się przeraźliwy wrzask. Parolowi wydawało się, że pękają mu bębenki w uszach – i nie było to kolejne złudzenie wyprodukowane przez mózg. Zabójca drgnął przestraszony, lufa jego broni zaczęła przesuwać się w lewo, skąd dobiegał wściekły krzyk. Zanim jednak wykonał pół ruchu, spadła na niego wychudła postać w o wiele za dużej białej koszuli nocnej.
Matka Parola. Musiała się zorientować, co się dzieje, i z dziką furią zaatakowała napastnika. W pierwszej chwili uległ pod jej naporem. Parol widział, jak oboje lecą w kierunku szafki na buty. Pod wpływem uderzenia góra szafki pękła i wylądowali na podłodze. Wrzask nie ustawał.
Szawczak uświadomił sobie, że ta scena rozgrywa się przed jego oczami jakby w zwolnionym tempie. To była dla niego szansa. Musiał wykorzystać ten drobny poślizg w czasie i sięgnąć po broń. Próbował wstać, ale przestrzelona w udzie noga nie wytrzymała ciężaru i znowu runął na podłogę. Tym razem o wiele bliżej biurka. Pomyślał, że nie zdąży. Ruszał się jeszcze wolniej niż otoczenie wokoło. Sięgnął do szuflady, wymacał zimną stal pistoletu, sprawnie przesunął kciukiem dźwignię zabezpieczenia i już się odwracał w kierunku dwóch walczących w przedpokoju postaci.
Rozległy się dwa stłumione wystrzały. Zobaczył, że na białej nocnej koszuli pojawiły się dwie krwawe plamy, które szybko się powiększały. Dwa pociski wystrzelone z niewielkiej odległości przeszyły na wylot wychudzoną pierś jego matki i utkwiły w suficie. Jeden rozbił klosz lampy i na podłogę posypały się szklane odłamki.
Morderca zepchnął z siebie martwą kobietę i uklęknął, mierząc do Szawczaka. Wtedy policjant nacisnął na spust. Był bardzo dobrym strzelcem. Co innego jednak strzelać na strzelnicy, gdzie można przyjąć optymalną pozycję i dokładnie przymierzyć, a co innego strzelać, leżąc na boku i opierając się jednym łokciem o podłogę.
Parol naciskał spust czterokrotnie, raz za razem. Pierwszy pocisk trafił najbliżej celu – utkwił w futrynie drzwi pokoju. Potem rozdygotana przez odrzut ręka kierowała kule coraz mniej celnie.
Teraz on strzeli. Ta myśl dodała Parolowi siły. Przeczołgał się w bok dokładnie w chwili, kiedy tamten nacisnął spust.
Parol wiedział, że największą szansę na celny strzał ma w pozycji leżącej na brzuchu. Nie wziął jednak pod uwagę, że jest ranny. Bezwładne ramię i noga nie pozwoliły na szybki ruch. Zdążył wystrzelić tylko raz, na oślep. Nie trafił.
Tamten posłał mu kolejne dwie kule. Jedna zrykoszetowała od żeliwnego grzejnika i kiedy wracała podobnym torem, na jej drodze znalazła się głowa leżącego policjanta.
Szawczak zobaczył przed oczami błysk i zapadł w mrok nieświadomości.
Zabójca się wyprostował. Patrzył, jak wokół głowy Parola wolno rozlewa się kałuża krwi. Dla pewności zrobił krok w przód i raz jeszcze podniósł broń.
Nie zdążył wystrzelić. Kątem oka zobaczył, że uchylają się drzwi do mieszkania.
*
Odgłosy wystrzałów usłyszał bardzo wyraźnie. W pierwszej chwili zamarł i poczuł zimny dreszcz na plecach.
Jeden, dwa.
Ocknął się z bezruchu ułamek sekundy później. Był przecież policjantem, do licha. Adrenalina uderzyła do mózgu i pobudziła do działania.
Trzy, cztery.
Cztery wystrzały z pistoletu. Znał ten odgłos – policyjny walther. Szarpnął za klamkę drzwi prowadzących do budynku. Zamknięte. Spojrzał przelotnie na panel domofonu i natychmiast zarzucił ten pomysł. Rozejrzał się gorączkowo. Przed bramą stał kosz na śmieci. Zakrzewski kilkoma mocnymi kopnięciami wyrwał go z chodnika razem z dwiema kostkami brukowymi, do których kosz był przytwierdzony. Szyba z hartowanego szkła pod wpływem silnych uderzeń najpierw popękała, a potem zrobił się w niej otwór. Marcin włożył do środka rękę i nacisnął klamkę. Znowu usłyszał huk wystrzału. Wbiegał po schodach na drugie piętro, klnąc, że nie ma przy sobie broni. Zawsze powtarzał sobie, że jest policjantem z kryminalnej, musi być uzbrojony. I akurat dzisiaj pistolet zostawił w domu.
Na drugim piętrze zatrzymał się i spojrzał na drzwi numer 8. Były uchylone. W środku panowała niczym niezmącona cisza. Zbliżył się ostrożnie, przykucnął i pchnął drzwi.
Kobieta o wychudłej twarzy patrzyła na niego wytrzeszczonymi oczami. Na jej twarzy wciąż widniał wyraz wściekłości. Całą koszulę nocną miała czerwoną od krwi, która sączyła się z dwóch otworów na piersiach. Zakrzewski był tak zaskoczony, że odruchowo się cofnął, stracił równowagę i musiał oprzeć się ręką o podłogę. Jezus Maria! Co tu się stało?! Drzwi zamknęły się z cichym skrzypnięciem. Cały moment zaskoczenia szlag trafił. Zastanawiał się gorączkowo, co robić. Mógł zadzwonić po wsparcie, ale czuł, że to nie będzie dobre rozwiązanie. Musiał wejść do środka.
Jeszcze СКАЧАТЬ