Название: Totentanz
Автор: Mieczysław Gorzka
Издательство: PDW
Жанр: Ужасы и Мистика
isbn: 9788380742697
isbn:
Ciało Wiktorii Nowak zostało odnalezione we wtorek 1 września.
Pierwsze oględziny miejsca znalezienia zwłok przeprowadzone przez pracowników wydziału techniki kryminalistycznej wyglądały obiecująco. Na ciele ofiary i w jego najbliższym otoczeniu znaleziono bardzo wiele śladów: odciski palców zabójcy na pasku do spodni, torebce i leżącym w pobliżu plastikowym kubku, włosy z głowy i włosy łonowe, zaschnięte krople krwi na brzuchu ofiary, fragmenty naskórka i krew mordercy pod paznokciami denatki. Później, podczas sekcji zwłok, lekarz patolog znalazł też nasienie sprawcy w pochwie ofiary. Doskonały materiał genetyczny do identyfikacji, a później niezbity dowód w sądzie.
Na miejscu zbrodni zabezpieczono też liczne ślady butów. Wielkich butów. Technicy ze zdziwieniem określili ich rozmiar na 52. Ziemia była miękka, sprawca ważył na pewno ponad sto kilogramów. Ślady były doskonale widoczne. Dwa szczególnie dobre odciski zachowały się w miękkiej ziemi tuż za głową dziewczyny. Wyszły z tego dwa prawie idealne odlewy podeszwy.
Bardzo ciekawe, a zarazem makabryczne wnioski znalazły się w końcowym raporcie z oględzin miejsca zbrodni, który następnego dnia trafił na biurko prokuratora Marka Grabskiego
Po przeanalizowaniu śladów szef techników opisał postępowanie zabójcy już po dokonaniu zbrodni. Najpierw ciało zostało zakopane w ziemi. Zabójca musiał posłużyć się ostrym narzędziem do usunięcia warstwy trawy i później do wykopania płytkiego zagłębienia w ziemi. Raczej nie był to szpadel ani łopata. Narzędzie określono jako rodzaj ostrej saperki, jaką posługują się harcerze, żołnierze lub grupy paramilitarne. Usunięcie darni musiało zająć minimum godzinę, chociaż możliwe, że trwało krócej, bo wiele wskazywało na to, że sprawca dysponował ponadprzeciętną siłą fizyczną. Po wykopaniu dołu ciało zostało niezbyt starannie przysypane ziemią, jakby zabójcy nie zależało na dokładnym ukryciu zwłok. Szef techników twierdził, że sprawca wracał na miejsce ukrycia ciała co najmniej dwa albo i trzy razy. Za pierwszym razem wykopał zwłoki i wyczyścił je z resztek ziemi, za drugim oraz potencjalnie trzecim razem zachowywał się jeszcze bardziej irracjonalnie. Przyniósł ze sobą wodę w butelce, plastikowy kubeczek i chusteczki higieniczne. Wodą dokładnie obmył twarz ofiary, szyję i dłonie. Próbował też czesać jej włosy grzebieniem, który się złamał – część została we włosach. Potem nieudolnie pomalował jej usta czerwoną szminką. Szminka została znaleziona obok zwłok. Były na niej tylko odciski palców sprawcy, a w torebce Wiktorii Nowak znajdowała się droga, markowa szminka, choć zgodnie z zeznaniami rodziców i koleżanek dziewczyna nie używała jaskrawej czerwieni.
Następnie sprawca zerwał polne kwiaty i obłożył nimi zwłoki. Kilkanaście stokrotek włożył dziewczynie we włosy, prawdopodobnie jeden bukiecik wsunął jej w dłoń. Później kwiaty wyschły i rozwiał je wiatr.
Próbował też otworzyć denatce oko, nadrywając przy tym powiekę.
Raport z sekcji nie wspominał o pośmiertnym bezczeszczeniu zwłok. Wiktoria została brutalnie zgwałcona, a następnie uduszona gołymi rękami. Na ciele nie było obrażeń powstałych po śmierci. Lekarz określił datę zgonu na wieczór 25 sierpnia, czyli dzień zaginięcia. Kiedy znaleziono ciało, Wiktoria Nowak nie żyła od sześciu dni. Medyk sądowy podczas sekcji zwłok dokonał jeszcze jednego odkrycia: w ustach ofiary znalazł małą papierową kulkę. Nie była nasączona śliną, musiała więc trafić tam już po śmierci i wyschnięciu śluzówek – minimum po dwudziestu czterech godzinach. Po rozwinięciu kulki okazało się, że na skrawku papieru ktoś napisał niestarannie miękkim ołówkiem – technik kryminalistyki określił jego twardość na B5 – dwa słowa: „Za Żyletę”.
Papier poddano analizie. Okazało się, że musi mieć co najmniej trzydzieści lat. Był pożółkły, zaatakowany przez grzyby i inne drobnoustroje, co mogło wskazywać na to, że przechowywano go w zawilgoconym pomieszczeniu, może w piwnicy albo na poddaszu. Znaleziono też drobinki kurzu, ale żadnych odcisków palców. Laboratorium techniki kryminalistycznej doszło do wniosku, że papier pochodzi ze zwykłej papeterii, jakie można było kupić w każdym kiosku Ruchu w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia.
Zdarza się, że nadmiar śladów zebranych w miejscu popełnienia przestępstwa wcale nie pomaga śledczym. Tak było w tym przypadku. W policyjnych bazach danych niczego nie znaleziono. Morderca miał czystą kartotekę i dla policji był na razie nieuchwytnym widmem. To widmo posiadało już wstępny zarys postaci, konkretne linie papilarne, znaną grupę krwi, jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną kombinację genów, ale nadal było tylko nocnym koszmarem prowadzących śledztwo.
Bardzo trudne okazało się określenie motywu zbrodni. Co prawda ofiara została zgwałcona i prawdopodobnie podczas tego aktu uduszona, jednak skrawek papieru w ustach zmieniał wszystko. Użycie dużej litery w słowie „Żyleta” sugerowało, że to pseudonim konkretnej osoby. Słowa „Za Żyletę” sugerowały zemstę.
Do tego dochodziło jeszcze niespotykane postępowanie zabójcy. Zazwyczaj nikt nie wraca na miejsce zbrodni, nie odkopuje ofiary, nie myje jej, nie czesze, nie maluje jej ust szminką i nie zrywa jej kwiatów.
Mieli więc trudną do zrozumienia, wykluczającą się mieszankę motywów i typów osobowości sprawcy. Chęć uzyskania seksualnego zaspokojenia, kompletne szaleństwo z seksualnym podtekstem czy zemsta? Wyrachowany psychopata, szaleniec czy mściciel?
W ciągu sześciu dni od znalezienia zwłok prokurator Grabski i wydział kryminalny wykonali tytaniczną pracę. Policjanci rozmawiali z rodziną Wiktorii Nowak, prześwietlili jej sąsiadów, koleżanki i kolegów z podwórka, kumpli ze studiów, znajomych, personel i gości baru, w którym dorabiała – bez rezultatu. Nikt nie kojarzył osoby o ksywie „Żyleta”. Nie znaleziono świadków porwania i morderstwa. Wiktoria miała wielki siniak z tyłu głowy. Lekarz sądził, że uderzono ją tępym narzędziem, które na jakiś czas pozbawiło ją przytomności. Nie wiadomo było tylko, czy została ogłuszona już w chwili porwania, czy może później.
Miejsce odkrycia zwłok było odludne. Samochodem nie było szansy tam dojechać, kilkaset metrów trzeba przejść pieszo. Niedaleko wznosi się nad okolicą nieczynne już wysypisko śmieci, po drugiej stronie Bystrzycy znajduje się oczyszczalnia ścieków, domy mieszkalne stoją w znacznym oddaleniu. Z tego powodu groblą Pilczycko-Pracką w tym miejscu spaceruje niewiele osób. Trasa jest uczęszczana przez rowerzystów, ale wśród nich też nie udało się znaleźć żadnych świadków.
Na policję zgłosiła się jednak starsza kobieta. Twierdziła, że między 25 a 30 czerwca dwa razy widziała tam dziwnego mężczyznę, choć nie potrafiła wytłumaczyć owej „dziwności”. Chodził nienormalnie, wyglądał nienaturalnie, zachowywał się podejrzanie. Ale takie stwierdzenia niczego do śledztwa nie wnosiły. Dopiero po pewnym czasie udało się ze świadka wyciągnąć coś więcej. Miał dziwną twarz. Taką, której nie zapomina się do końca życia. I co najmniej dwa metry wzrostu.
Technikowi udało się stworzyć portret pamięciowy, ale wyszła z tego istota przypominająca dowódcę orków oblegających Gondor. Portret znalazł się w aktach, lecz uznano go za mało pomocny.
Około dwudziestej pierwszej zadzwonił telefon. Zakrzewski odebrał po drugim dzwonku. Wiedział, że to prokurator Grabski.
– Marek Grabski СКАЧАТЬ