Słowik. Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowik - Kristin Hannah страница 30

Название: Słowik

Автор: Kristin Hannah

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788380313729

isbn:

СКАЧАТЬ Francji.

      Lecz Isabelle nie mogła zapomnieć krwawych obrazów spod Tours.

      Z impetem zatrzasnęła drzwi do pokoju na piętrze, który kiedyś, gdy mieszkała tu jako dziecko, należał do niej. Po chwili doleciał ją zapach dymu z papierosa, co wprawiło ją w taką złość, że znów miała ochotę się rozwrzeszczeć.

      Siedział tam sobie na dole, paląc papieroska. Kapitan cholerny Beck z tą swoją twarzą jakby ciosaną w kamieniu i fałszywymi uśmiechami, który mógłby wyrzucić je z domu, kiedy tylko by zechciał. Z byle powodu albo i bez. Frustracja Isabelle przerodziła się w ślepy gniew, jak ukryta w jej wnętrzu bomba, która musi eksplodować. Jeden fałszywy ruch – albo słowo – i wybuchnie.

      Isabelle pomaszerowała do pokoju Vianne i z impetem otworzyła drzwi.

      – Żeby wyjechać z miasta, trzeba mieć dokument – warknęła gniewnie. – Dranie nie pozwalają nam nawet wsiąść do pociągu, żeby zobaczyć się z rodziną.

      – A więc tak – rzekła z ciemności Vianne.

      Isabelle nie potrafiła ocenić, czy w jej głosie brzmiała ulga, czy też rozczarowanie.

      – Jutro rano pójdziesz do miasteczka. Postoisz w kolejkach, gdy ja będę w szkole, i kupisz co tam będzie można dostać.

      – Ale…

      – Żadnych ale. Jesteś tu i zostaniesz, więc przydaj się na coś. Chcę móc na ciebie liczyć.

      Przez tydzień Isabelle starała się dobrze zachowywać, ale osobnik mieszkający z nią i siostrą pod jednym dachem czynił to omal niemożliwym. Nie sypiała po nocach i leżąc w ciemności, wyobrażała sobie najgorsze.

      Tego ranka wstała na długo przed świtem, nie próbując się oszukiwać, że zdoła jeszcze zasnąć. Obmyła twarz i włożyła zwykłą kretonową sukienkę. Schodząc na dół, zawiązała cienką różową chustkę na wlosach, które przycięła na chłopczycę.

      Vianne siedziała na kanapie, robiąc na drutach w świetle starej lampy naftowej. Wydawała się blada i zmęczona, prawdopodobnie i ona niewiele spała w tym tygodniu. Zaskoczona podniosła wzrok na siostrę.

      – Wcześnie dziś się obudziłaś.

      – Czeka mnie długi dzień stania w kolejkach. Równie dobrze mogę zacząć o świcie – odparła Isabelle. – Pierwsi w kolejce dostają najlepszy towar.

      Vianne odłożyła robótkę i wstała. Wygładziła sukienkę (kolejna wskazówka, że on był w domu – żadna z nich nie schodziła na dół w nocnym stroju) i poszła do kuchni, skąd wróciła po chwili z kartkami aprowizacyjnymi.

      – Dzisiaj wydają mięso.

      Isabelle wzięła od niej kartki i wyszła z domu, zanurzając się w mrok zaciemnionego świata.

      Świtało, gdy podążała drogą w stronę Carriveau. W blasku jutrzenki miasteczko wydawało się zarazem znajome i całkowicie obce. Kiedy szła obok lotniska, z rykiem silnika minął ją zielonkawy samochód ze znakami podwójnej błyskawicy na tablicy rejestracyjnej.

      SS. Już o nich słyszała.

      Na lotnisku panował zwykły ruch. Ujrzała czterech strażników, dwóch przy niedawno wzniesionej bramie wjazdowej i dwóch przy drzwiach budynku. Poranny wietrzyk poruszał hitlerowskimi flagami. Kilka samolotów stało w gotowości do startu, żeby zrzucać bomby na Anglię i inne kraje Europy. Wartownicy krążyli na tle czerwonych tablic ostrzegawczych w dwóch językach: VERBOTEN i WSTĘP WZBRONIONY POD KARĄ ŚMIERCI.

      Nie zwalniała kroku.

      Pod sklepem rzeźnika stały już w kolejce cztery kobiety. Zajęła miejsce na końcu.

      Przypadkiem zauważyła przy krawężniku kawałek kredy. Od razu wiedziała, do czego mogłaby go użyć.

      Rozejrzała się dyskretnie, ale nikt nie zwracał na nią uwagi, bo też kto miałby to robić o tej porze? Co innego za dnia, kiedy wszędzie kręcili się niemieccy żołnierze. Spacerowali po miasteczku dumni jak pawie, kupując wszystko, co tylko wpadło im w oko. Byli butni, głośni, skorzy do wybuchów śmiechu. Nadskakująco uprzejmi, otwierali kobietom drzwi i salutowali na powitanie, ale Isabelle nie dała się zwieść.

      Nachyliła się, chwyciła kredę i schowała ją szybko w kieszeni. Posiadanie jej wydawało się ekscytująco niebezpieczne. Czekając na swoją kolej, niecierpliwie postukiwała stopą o chodnik.

      – Dzień dobry – powiedziała, podając żonie rzeźnika, starszawej siwiejącej kobiecie o wąskich wargach, kartkę żywnościową.

      – Mogę dać kilo nóżek, tylko to nam zostało.

      – Kości?

      – Niemcy zabierają lepsze mięso. I tak ma panienka szczęście. Wieprzowina jest dla Francuzów niedostępna, jak wiadomo, ale oni nóżek nie chcieli. Bierze panienka czy nie?

      – Ja wezmę – odezwał się ktoś z tyłu.

      – I ja! – zawołała jeszcze inna kobieta.

      – Dobrze, biorę – powiedziała śpiesznie Isabelle i wzięła niedużą paczkę zawiniętą w papier.

      Mocno ściskając wiklinowy koszyk ze zdobytym skarbem, skręciła za róg w wąski, kręty zaułek. Z ulicy wydawał się kończyć ślepo, donikąd nie prowadząc. Miejscowi poruszali się po takich uliczkach z łatwością żeglarzy znających krętą rzekę. Isabelle szła pewnym krokiem. Sklepiki w zaułku były zamknięte.

      Na plakacie naklejonym na brudną szybę wystawową modystki widniał starzec z ogromnym zakrzywionym nosem, wyglądający chytrze i groźnie, z workiem pieniędzy w rękach. Za nim pokotem leżały skrwawione ciała. Isabelle przeczytała napis dużą czcionką: Juif – Żyd – i przystanęła.

      Wiedziała, że nie powinna się zatrzymywać. Ostatecznie była to tylko propaganda wroga, toporna próba oskarżenia Żydów o wszelkie zło tego świata, w tym o tę wojnę.

      Mimo wszystko nie mogła przejść obok takiej podłości obojętnie.

      Spojrzała w lewo. O niecałe dwadzieścia metrów stąd przebiegała główna ulica miasteczka, La Grande, po prawej był skręt w boczny zaułek.

      Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej kredę. Upewniwszy się, że jest sama, narysowała na plakacie ogromne V, jak victoire – zwycięstwo, zamalowując przy tym jak najwięcej obrazka.

      Czyjaś ręka chwyciła ją za nadgarstek tak mocno, że aż cicho krzyknęła. Kreda upadła na bruk, potoczyła się po nim i zniknęła w szparze między kocimi łbami.

      – Panienko – powiedział mężczyzna, popychając ją na szybę wystawową i przyciskając jej policzek do zamalowanego plakatu, tak że nie mogła mu się przyjrzeć – czy wie panienka, że to jest verboten? I że grozi za to kara śmierci?

СКАЧАТЬ