Название: Tajemnica z Auschwitz
Автор: Nina Majewska-Brown
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
isbn: 9788311158405
isbn:
Stefa z małymi Ewą i Basią, zdjęcie z archiwum prywatnego
Czy czułam się przy nim bezpieczna? W pewnym sensie tak. Wiedziałam, że tak odpowiedzialny mężczyzna zadba o mój byt, dostarczy do jaskini mamuta, ale nie mogłam liczyć na nic więcej. Nasze rozmowy sprowadzały się do technicznych aspektów życia: co kupić i gdzie, co załatwić i z kim. Nic ciekawego.
Dwunastego lutego 1938 roku urodziła nam się córka Basia. Czekałam na nią jak na zbawienie i całkowicie skupiłam się na niej. Po trzech latach, też w lutym, pojawiła się na świecie Ewa i nareszcie w moim życiu, przy dzieciach, zakiełkowały na nowo radość i miłość. Florian był raczej oschłym ojcem, który nie potrafił ich rozpieszczać. Miałam wrażenie, że dziewczynki mu przeszkadzają w codziennych zajęciach, dekoncentrują, a ich radosna paplanina męczy go i drażni. Dlatego robiłam wszystko, by zalać je dodatkową falą miłości i zainteresowania.
Wszystko się zmieniło w przeddzień wojny. Choć dużo się dyskutowało i mówiło o niepokojach w Europie i dojściu do władzy nacjonalisty Hitlera, nikt tak naprawdę nie wierzył, że może wybuchnąć wojna. Raczej byliśmy skłonni naiwnie ufać zabezpieczeniom, które dawały międzynarodowe sojusze, i tylko nieliczni, w tym ja, bali się najgorszego. Postawa rządu, który również lekceważył zagrożenie, usypiała czujność zwykłych ludzi. Mimo wszystko, wbrew powszechnemu przekonaniu, po raz pierwszy zaczęłam gromadzić żywność.
Florian był pewien, że nic nam nie grozi, a moje ciche starania zwyczajnie wyśmiewał. Jak gdyby nigdy nic zapakował nas na początku sierpnia 1939 roku z roczną Basią i moją matką do samochodu i wywiózł na wakacje do Borów Tucholskich, do leśniczówki przyjaciela. Z tamtych czasów pamiętam niekończące się dyskusje o tym, co się wydarzy i czy czarne scenariusze mogą się ziścić, i naszą naiwność, gdy sami siebie usiłowaliśmy przekonać, że nic nam nie grozi.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy dwudziestego szóstego sierpnia 1939 roku dotarło wezwanie do Ósmego Pułku Artylerii Ciężkiej w Toruniu. Byłam przerażona, natomiast z Floriana dosłownie wyskoczył patriota, który natychmiast przedłożył zew ojczyzny nad nasze bezpieczeństwo. Czy mogłam się tego spodziewać? Pewnie tak, ale z pewnością nie na takim poziomie radykalizmu. Miałam wrażenie, że mąż jest wręcz szczęśliwy, mogąc wyruszyć na najgorszy poligon, jaki może zgotować życie. Zachowywał się, jakby był przekonany, że na wojnie nie może go spotkać nic złego. Nie mogłam tego pojąć. Bałam się podwójnie, bo przecież Florian był jedynym żywicielem rodziny. Pożegnał się z nami krótko, zabrał kilka niezbędnych rzeczy i na swoim ukochanym motocyklu phänomen, który darzył bodaj większą miłością niż mnie, udał się na miejsce mobilizacji. Cieszył się, że nareszcie będzie mógł w praktyce zastosować i zaprezentować swoje umiejętności związane z łącznością radiową i krótkofalówkami.
Ewa z ojcem, zdjęcie z archiwum prywatnego
Jak go znam, był dumny z siebie i rwał się do nowych zadań, które przed nim postawiono. W końcu mógł się wykazać, tym bardziej że jako jedyny w pułku miał motor. Zresztą potem zamienił prywatny motocykl na zdobyty podczas jednej z walk niemiecki zundapp 500. Z tego, co wiem, Florian był łącznikiem, ale z pewnością pragnął być również mózgiem wszelkich operacji.
Nie nacieszył się jednak walką zbyt długo. Już dziewiętnastego września, podczas przekraczania Bzury w okolicach Kamionu, dostał się do niemieckiej niewoli. Wtedy jeszcze Niemcy nie stosowali tak radykalnych rozwiązań jak pod koniec wojny i mój Florian miał więcej szczęścia niż rozumu, bo objęło go rozporządzenie władz niemieckich o zwolnieniu do domów wszystkich urodzonych na terenie dawnego zaboru pruskiego.
I wówczas Florian wykonał pierwszą woltę: musieliśmy wyjechać z rodzinnych stron, porzucić przyjaciół i bliskich i przenieść się na teren Generalnego Gubernatorstwa. Dzięki znajomościom zamieszkaliśmy w majątku hrabiny Sobańskiej w Kobielach Wielkich, gdzie Florian pełnił obowiązki leśniczego.
To był szok. Nagle przenieśliśmy się z wygodnego domu do niewielkiego służbowego mieszkanka w wielkim majątku. Przydzielono nam niezbyt duży pokój i łazienkę w korytarzu oraz zaproponowano wyżywienie w pałacowej kuchni. Choć był to trudny czas, starałam się, żeby nasze życie wyglądało w miarę normalnie. Bawiłam się z Basią, chodziłyśmy na spacery i w miarę możliwości pomagałam trochę w ogrodzie i w kuchni. Choć słyszało się o walkach i złu, które rozlewa się po kraju, nasze życie płynęło może nie szczęśliwie, lecz przewidywalnie, co wówczas było względnym luksusem. Ja jednak tęskniłam za naszym domem, kuchnią i życiem na własnych warunkach, a nie pod dyktando pałacowego rytmu.
Nowo wybudowana leśniczówka, zdjęcie z archiwum prywatnego
W 1942 roku udało nam się wybudować nieopodal pałacu, na skraju lasu, własny dom, w jakże lubianym przez nas prostym stylu. Nareszcie mieliśmy swój kąt, kury, króliki i krowę. Pomagaliśmy innym, zaprosiliśmy na stałe moją matkę, niedawno owdowiałą, i siostrę, która niebawem wraz z mężem zamieszkała po sąsiedzku.
Mimo przykrych doświadczeń mój mąż znowu zaczął się zbroić. W powstającej leśniczówce wybudował za ścianą korytarza skrytkę, w której mogły się schować dwie osoby. Zaczął się udzielać w lokalnej społeczności, doskonalić w budowaniu ziemianek i zamiast skupować gdzie i od kogo się da żywność, nabywał kolejne sztuki broni. Czyścił je z namaszczeniem i chował, planował i tworzył sieć kontaktów. Zmusił mnie do zajęcia się krótkofalówkami i przeszkolił, tak że potrafiłam, a raczej musiałam zająć się nasłuchem. W domu pojawiali się obcy ludzie, którzy w imię wielkich spraw ładowali się do naszej niewielkiej kuchni i przy stole, pochłaniając nasze zapasy, półszeptem rozprawiali na tematy związane z walką i odparciem wroga.
Zniknęłyśmy z pola widzenia Floriana. Stałyśmy się przezroczyste, liczył się tylko zbrojny zryw i zorganizowanie wśród okolicznych i dalszych leśniczówek sieci konspiracyjnej, której zadaniem było przerzucanie i ukrywanie ludzi, wykonywanie poleceń z tak zwanej góry (nigdy nie zrozumiałam, co to za góra) i wreszcie walka w lesie z Niemcami w partyzanckim stylu. W dodatku Florian miał równie wielkie ambicje zawodowe. Nie wystarczyła mu działalność w lesie, musiał się wykazać również na tym polu. Wybudował tartak, suszarnię, stolarnię, zajmował się młodnikami, a nawet stworzył niewielką manufakturę drewnianych zabawek. Jednym słowem robił wszystko, co się dało zrobić z drewnem. Usiłował zmechanizować i unowocześnić pracę – to był jego drugi wielki plan na życie. Był z siebie dumny, a ja widywałam go coraz rzadziej.
*
Byłam przerażona. Plan numer jeden, czyli walka partyzancka, cicha i podstępna, stała się wytyczną naszego życia. Wszystko działo się bardzo szybko, a ja siłą rzeczy byłam w jakiś sposób włączona w te działania. Jestem patriotką, ale dla mnie liczyło się przede wszystkim bezpieczeństwo dziewczynek i rodziny. Kłóciliśmy się o to z Florianem wielokrotnie. Usiłowałam mu wytłumaczyć, że umiejętność budowania ziemianek nas nie nakarmi, ale niewiele osiągnęłam. Twierdził, że tartak przynosi dochód i nie powinnam się martwić, ja jednak nie potrafiłam przegonić ponurych myśli. Faktycznie СКАЧАТЬ