Intruz. Marek Stelar
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Intruz - Marek Stelar страница 16

Название: Intruz

Автор: Marek Stelar

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Шпионские детективы

Серия: Mroczna strona

isbn: 978-83-8195-139-5

isbn:

СКАЧАТЬ staruszki. Metodą „na wnuczka”, jako niosący dobrą nowinę ewangelizator, kontroler instalacji gazowej? Nie miałem niczego, czym mógłbym uprawdopodobnić swoją legendę: ani Pisma świętego, ani identyfikatora pracownika gazowni, ani ran po gwoździach; nic z wyjątkiem swojej szczerej do bólu twarzy, z której można było czytać jak z książki.

      Drzwi do klatki schodowej bloku były otwarte, co uznałem za dobry omen. Pozwoliło mi to przynajmniej uniknąć pierwszej przeprawy. Nie skorzystałem z windy, chcąc dać sobie więcej czasu na opracowanie jakiejś strategii. Kiedy człapałem na górę, poczułem wibracje komórki w kieszeni spodni.

      Odebrałem.

      – Halo?

      – Teraz ty się gdzieś zgubiłeś, chłopie? – Głos Oleszczuka był zimny jak lód.

      – Dlaczego?

      – Bo nie dzwonisz, że wszedłeś do budynku. Takie było polecenie.

      – Aha. – Głos miałem raczej beztroski. – Zapomniałem…

      – Kurrwa. – Major nawet nie ściszył głosu. – Masz dziesięć minut, chociaż powinieneś mieć już osiem. Czas start. Nie spierdol tego…

      – Ja? – zapytałem ze świętym oburzeniem, ale odpowiedziała mi już tylko cisza.

      Kontynuowałem więc wspinaczkę, a w mojej głowie było coraz bardziej pusto. Jajko Kolumba – pomyślałem, kręcąc głową, kiedy wchodziłem na ostatni stopień, i wtedy nagle mnie olśniło. Wiedziałem już, co powiem nieufnej staruszce. Chciałem się roześmiać, ale przypomniałem sobie, dlaczego jestem na ósmym piętrze ursynowskiego mrówkowca, i przeszło mi od razu. Zamiast tego stanąłem przed drzwiami i nie tracąc więcej czasu, wcisnąłem przycisk dzwonka. Drzwi otworzyły się niemal od razu i w tym samym momencie, gdy ujrzałem za nimi starszą panią, stwierdziłem, że prawdopodobieństwo pomyłki spada niemal do zera. Nie znaczyło to, że za chwilę drzwi z hukiem nie zamkną się tuż przed moim nosem, bo kobieta mogła zareagować i w ten sposób, ale przecież nie miałem nic do stracenia.

      Naprawdę nic.

      – Dzień dobry pani. – Uśmiechnąłem się, ale nie przymilnie czy prosząco: po prostu przywołałem na twarz normalny, uprzejmy uśmiech, który gościł na niej zawsze wtedy, gdy nie tyle wypadało go mieć, ile po prostu chciałem, żeby tam był. – Nazywam się Adrian Wicha, a pani jest zapewne emerytowanym pracownikiem UOP-u lub ABW, którego doświadczenie wykorzystuje się do przeprowadzania testów na przyszłych asach wywiadu. Tak się składa, że ludziom, którzy mnie do pani przysłali, zależy na mnie o wiele bardziej niż mnie na nich, więc pozwoli pani, że wproszę się na herbatę, kawę lub jakikolwiek inny napój, jaki mi pani zaproponuje, i nie będziemy tracić czasu na stanie na schodach. Co pani na to?

      Na twarzy starszej pani wykwitła cała gama uczuć. Zdziwienie, uraza, a zaraz potem lekkie rozbawienie.

      – Nie pracowałam w terenie – powiedziała w końcu. – Byłam tylko sekretarką w jednym z wydziałów Biura Analiz i Informacji UOP. Jak pan się domyślił?

      – To nie było trudne – odparłem, pomijając wyjaśnienie, że wpadnięcie na to zajęło mi osiem pięter. – Pomyślałem sobie, że to mało prawdopodobne, żeby wciągać w taką akcję postronną osobę, w dodatku starszą, która na przykład dostanie zawału albo zawiadomi policję, że właśnie ktoś próbował ją okraść. Ryzyko jest zawsze, a służby nie mogą sobie pozwolić na taką wpadkę. Tuszowanie wpadek też wymaga czasu i pracy, więc po co takie ryzyko stwarzać, skoro można to załatwić własnymi ludźmi? Nie wspominając, że otworzyła mi pani drzwi tak szybko, jakby się mnie pani spodziewała. Dwa plus dwa jest cztery. Za cholerę nie wyjdzie inaczej… – Wzruszyłem ramionami.

      – Mógł się pan mylić – zauważyła. – To życie, a nie matematyka.

      – Owszem, mogłem – przyznałem. – Ale podjąłem ryzyko. Poza tym… Tak jak wspomniałem: mnie nie zależy. To im zależy. Ludziom z pani dawnej pracy.

      – Czemu więc pan wchodzi w to bagno? Skoro panu nie zależy?

      – Nie bardzo mogę o tym rozmawiać. – Skrzywiłem się.

      – Och, naprawdę? – Roześmiała się.

      – Powiedzmy, że ktoś mnie w to wciąga.

      – To niebezpieczne. Mówili o tym panu?

      – Wspominali. W zasadzie powtarzali to do znudzenia. Ale próbuję równocześnie wyciągnąć kogoś z tego, jak pani mówi: bagna. I chyba nie mam wyjścia. Albo go wyciągnę, albo skończę tam razem z nim. Na dnie…

      – Dobrze. – Spojrzała na mnie jakoś tak ciepło i wskazała otwarte na oścież drzwi w głębi mieszkania. – To co, zapraszam do okna. Jak test, to test. – Puściła do mnie oko.

      Wszedłem do pokoju. Stanąłem przy oknie i odsunąłem firankę, zerkając jeszcze na zegarek. Pięć minut czterdzieści sekund. Spojrzałem w okno: ponure osiedle spowijała mieszanina smogu i lekkiej mgły, która osiadała mokrym, lepkim kożuchem na elewacjach, samochodach, ubraniach i skórze mieszkańców tego miasta. Wbiłem wzrok w bloki naprzeciwko, zastanawiając się, w którym z maleńkich, przeszklonych kwadracików stoi teraz z lornetką przytkniętą do oczu Oleszczuk. Jednym uchem słyszałem, że starsza pani rozmawia z kimś, jej głos dochodził gdzieś z głębi mieszkania. Nie dbałem o to, z kim rozmawia i kto tam jest. Stałem tak i patrzyłem przed siebie, aż nagle za moimi plecami coś brzęknęło.

      – Herbatka dla pana – usłyszałem.

      Odwróciłem się i wziąłem od starszej, wyjątkowo nieufnej pani stojącą na spodeczku filiżankę z herbatą. Były z delikatnej, zdobionej porcelany, tak kruchej jak ludzka psychika.

      – Jak grać, to do końca, co? – Roześmiałem się.

      Kobieta stanęła obok mnie przy oknie, trzymając swoją herbatę.

      – Myśli pani, że patrzą na nas teraz? – zapytałem.

      – Zapewne – odparła.

      Jakby na potwierdzenie, poczułem wibracje swojej komórki. Chwytając mocniej spodek, drugą ręką wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni i odebrałem.

      – Oszukałeś. – W głosie Oleszczuka była tajona wściekłość.

      Brzmiał jak dzieciak wyrzucający koledze, że zjadł więcej kawałków czekolady niż on. Wpatrzony w widok za oknem pomyślałem, że właśnie dziś zrujnowałem majorowi świat. Jego poukładany szpiegowski światek, pełen zasad, reguł i algorytmów postępowania na każdą okazję. Oleszczuk chyba zapomniał o polskich lotnikach w Anglii.

      – Było w granicach prawa? – zapytałem go spokojnie.

      – Nieważne…

      – Użyłem siły?

      – Zdekonspirowałeś się, palancie jeden…

      – Improwizowałem. Nadtłukłem skorupkę – powiedziałem i rozłączyłem się.

СКАЧАТЬ