Intruz. Marek Stelar
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Intruz - Marek Stelar страница 14

Название: Intruz

Автор: Marek Stelar

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Шпионские детективы

Серия: Mroczna strona

isbn: 978-83-8195-139-5

isbn:

СКАЧАТЬ lat osiemdziesiątych.

      – Nie pamiętam tej bajki z dzieciństwa. Ale melodię znaliśmy. Kiedy ja albo Kamil zagwizdaliśmy ją temu drugiemu, to oznaczało, że jak najszybciej spotykamy się w umówionym miejscu, żeby coś obgadać albo zobaczyć. Takie dziecinne, braterskie zabawy. Chodziło o to, że nikt tego miejsca nie znał. Nikt nie wiedział, gdzie jest, ani nawet, że w ogóle istnieje. Było tylko nasze. To jeszcze było w czasach, kiedy mieliśmy sporo wspólnych rzeczy. Kiedy w ogóle mieliśmy ze sobą coś wspólnego…

      Oleszczuk patrzył na mnie nieruchomym wzrokiem.

      – Chryste, to jakaś dziecinada… Sądzi pan, że teraz coś tam ukrył? Dla pana? – zapytał.

      – Tak myślę. A pan nie?

      – To możliwe. Ale to miejsce funkcjonowało trzydzieści lat temu. Teraz może być tam budynek, parking, supermarket: cokolwiek.

      – Nie ma niczego takiego. – Pokręciłem głową. – Może pan być spokojny.

      – Gdzie to jest?

      – Mogę spróbować panu opisać, ale to nic nie da, bo przecież nie zna pan Szczecina. Ale zapewniam, że prawie nic się nie zmieniło.

      Oleszczuk założył ręce na piersi i odwrócił twarz w stronę okna. Po jakimś czasie zamknął oczy, głowa opadła mu lekko na bok, a miarowe, ciche posapywanie uświadomiło mi, że zasnął. Niewiele myśląc, zrobiłem to samo.

      * * *

      Emów, województwo mazowieckie, 23 października 2018, godz. 23.55

      Emów to zabita dechami dziura położona niedaleko Otwocka. Jedynym wartym uwagi miejscem jest tu Centralny Ośrodek Szkolenia ABW. Kiedyś stacjonowały tu pułki: Łączności, a potem Zabezpieczenia Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych podległych Ministrowi Spraw Wewnętrznych i Administracji. Funkcjonariusze ABW z wiadomych względów nie lubią tu przyjeżdżać na szkolenia. To nie to co Łódź, gdzie po zajęciach można wyjść na miasto. Tu nie można. Tu nie ma gdzie wyjść, nawet kantyna na terenie ośrodka pozostawia wiele do życzenia w zakresie oferty i godzin otwarcia. Tam właśnie trafiłem razem z Oleszczukiem jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem. Z dworca zabrał nas służbowy samochód, a kiedy przyjechaliśmy na miejsce, ktoś pokazał nam pokoje, w których nas zakwaterowano. Rozpakowując walizkę, zastanawiałem się, jak ułożyć ubrania w szafce wielkości apteczki, żeby po wyjęciu nie wyglądały jak wyrwane psu z gardła. Nagle do drzwi mojej klitki zapukał Oleszczuk, wybawiając mnie na chwilę od tego problemu. Zaprosiłem majora do środka.

      – Wszystko w porządku? – zapytał.

      – Powiedzmy, że tak.

      – Niech pan się wcześnie położy – poradził.

      Zerknąłem na zegarek.

      – „Wcześnie” już się nie da, jest prawie północ. Ale trochę spałem w pociągu.

      – Nie szkodzi. Nie da się wyspać na zapas, ale zawsze warto próbować. Jutro czeka pana ciężki dzień. Proszę się wyspać. Dobranoc.

      – Dobranoc – mruknąłem, zastanawiając się, co ma na myśli.

      – Aha, jeszcze jedno. – Oleszczuk odwrócił się nagle w moją stronę. – I przejdźmy może na „ty”, jeśli mogę zaproponować. Tak będzie po prostu łatwiej, skoro w najbliższej przyszłości mamy ze sobą spędzić sporo czasu. Arek.

      – Nie ma sprawy – zgodziłem się, ściskając jego dłoń: była twarda i sucha. – Adrian.

      Kiedy poszedł do siebie, wziąłem prysznic i położyłem się do łóżka. Leżąc w ciemności, pomyślałem, żeby zadzwonić do Laury, ale wtedy poczułem, że odpływam. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, jak koszmarnie jestem zmęczony. Zasnąłem, zanim zdążyłem sięgnąć na stolik po telefon…

      * * *

      Emów/Warszawa, Ursynów, 24 października, godz. 09.10

      Następnego dnia po mizernym śniadaniu Oleszczuk polecił mi, żebym przebrał się w dres. Kiedy powiedziałem mu, że nie przewidziałem aktywności sportowej i nie wziąłem nawet ciuchów do biegania, westchnął i powiedział:

      – W takim razie niech to będzie coś wygodnego i lekkiego.

      Włożyłem więc T-shirt i najmniej eleganckie spodnie, jakie miałem, czyli dżinsy, a Oleszczuk zaprowadził mnie do budynku, w którym mieściła się sala gimnastyczna.

      – Musimy przeprowadzić kilka testów. To niestety niezbędne. Porozmawiasz również z psychologiem.

      – Po co to wszystko?

      – Takie są procedury. Chodzi również o twoje bezpieczeństwo. Załatwimy wszystko w jeden dzień, obiecuję.

      – Mam nadzieję. Podobno nie mamy czasu.

      – Właśnie – odparł, otwierając przede mną drzwi prowadzące do sali gimnastycznej. – Powodzenia.

      Wszedłem do środka. Kilku mężczyzn pod przeciwległą ścianą rozgrzewało się do jakichś ćwiczeń. Połowa posadzki była drewnianym parkietem, drugą część wyłożono cienkimi zielonymi materacami. Na środku tej części stał boso niski, ale nieźle zbudowany facet ubrany w obcisłą koszulkę i luźniejsze spodnie. Zobaczył mnie i przywołał machaniem.

      – Hej – powiedział, kiedy podszedłem do niego, i uśmiechnął się.

      Miał miłą i sympatyczną twarz.

      – Jacek. – Wyciągnął do mnie rękę, więc podałem mu swoją.

      Uścisk miał silny, za silny jak dla mnie.

      – Adrian, miło mi – powiedziałem. – Będziesz przeprowadzał test?

      – Zgadza się – przytaknął. – Zaczynamy?

      – Zaczynamy. – Kiwnąłem głową, zastanawiając się, na czym polega ów test.

      – Dobrze. – Znów się uśmiechnął. – Chciałbym, żebyś mnie teraz uderzył.

      – Proszę?

      – Uderz mnie.

      – Jak…

      – Jak chcesz. Kopnij, uderz bykiem, rzuć się na mnie, walnij z główki. Co tylko chcesz.

      Roześmiałem się.

      – Nie o to pytam. Jak mogę uderzyć obcego faceta, do którego nic nie mam? Jestem raczej pokojowo nastawiony do ludzi…

      – Nie szkodzi. Po prostu uderz, nie bój się.

      – Ja się nie boję. Ja po prostu nie chcę.

      – Uderz – powtórzył cierpliwie.

      – СКАЧАТЬ