Название: Władcy czasu
Автор: Eva Garcia Saenz de Urturi
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Исторические детективы
Серия: Trylogia Białego Miasta
isbn: 978-83-287-1332-1
isbn:
– Sam się domyśl, kto był na tyle blisko dworu w Tudeli, żeby jego uwagi nie uszły wszystkie przygotowania.
Wstałem i zastanawiałem się przez chwilę.
– Teraz rozumiem. Nasz dobry biskup García, młody protegowany twojego ojca.
– Zlitował się nad moją żałością i opowiedział mi wszystko w trosce o moje zdrowie. Nie wiń go. To był sekret między kuzynostwem. Ojcu nie pisnął słowa. To tajemnica, którą znamy tylko my troje.
– I tak musi pozostać. Król mi zaufał i ryzykuję głową, jeśli ktoś dowie się, co robiłem przez ostatnie dwa lata. Nie mogłem powiedzieć ci prawdy, Onneco. Zdołasz mi to wybaczyć?
– Wiadomość, Diago. Jedna wiadomość. Teraz ufasz w moją dyskrecję, ale czemu nie ufałeś, kiedy byłam twoją narzeczoną?
– O to chodzi? Jesteś na mnie zła?
Zagryzła wargi, aż stały się zupełnie białe.
– Zła? – wybuchnęła. – Jestem wściekła! Niewiele brakowało, a musiałabym poślubić starego seniora Ibidy, zgarbionego wdowca, a potem młodego syna Funesa, który lubi gryźć poduszki marynarzy z San Sebastián. Gdyby nie twój brat…
– Nie wspominaj przy mnie o Nagornie – ryknąłem. Podszedłem do niej i zasłoniłem jej usta dłonią. – Nie zniosę tego.
I nagle osunęliśmy się na mój były grób – a może nie taki były – w namiętnym uścisku sekretnych kochanków. I po dwóch latach znów zrozumiałem, że żyję, kiedy poczułem na sobie ciężar jej ciała i usta desperacko szukające moich.
– Chodźmy do młyna, Onneco, tutaj zamarzniemy – szepnąłem.
I wdarliśmy się jak za dawnych lat do młyna. Część pomieszczenia była w ruinie, część dawała schronienie przed śniegiem. W ten zimny poranek podłoga z drewnianych desek zapewniała odrobinę ciepła.
Onnece nie spieszyło się tak bardzo jak mnie. Pozbyła się białego czepca mężatki, rozpięła skórzany pas i żółta obcisła suknia upadła jej do stóp. Nawet nie wiem, ile nocy spędziłem, wspominając to nagie ciało. Usiadła na młyńskim kole, które niegdyś kręciło się zapamiętale, by zemleć ziarno na mąkę, i dała mi znak, żebym podszedł.
Zdjąłem pludry i chciałem w nią wejść, ale zaprotestowała.
– Ty też się rozbierz.
Usłuchałem, cóż miałem robić.
Byliśmy nadzy i nadzy padliśmy sobie w objęcia.
Moje dwa lata celibatu szybko dobiegły końca. Jak dawniej wyrywaliśmy sobie z piersi westchnienia i jęki, ciała rozpoznały się w mig, a pieszczoty rodziły się i umierały bez naszej zgody.
– Wierzysz mi teraz? – zdołałem wyjąkać.
– To prawda, czekałeś na mnie – roześmiała się.
Milczałem zatopiony we własnych myślach. Przykryłem ją suknią.
– Czekałem, owszem – wyszeptałem. – Marzyłem o naszych zaślubinach, o tym, że kiedy wypełnię misję, wrócę do grodu takiego, jak go zostawiłem. Nie wiem, jak zdołam rządzić dwiema dzielnicami bez ciebie u boku.
Onneca usiadła na drewnianej miarce do zboża, już odziana, i odwróciła się do mnie plecami.
– Masz ziarna we włosach i warkocz ci się rozplótł. Pozwól, że cię uczeszę – powiedziałem i podszedłem do niej. – Włóż moje buty, póki nie odzyskasz swoich, albo odmrozisz sobie stopy.
Pokiwała głową z łagodnym uśmiechem i włożyła moje buty. Potem oparła się o mnie i pozwoliła się uczesać.
– Kościelnym tuzom nie spodoba się nic a nic, że nie zakrywasz całkowicie włosów – zauważyłem.
– Biskup García jest dla mnie jak brat. Kiedy García mówi, inni milkną. A jeśli García milczy, nikt nie odważy się podnieść oskarżycielskiego palca. Wczoraj na pogrzebie ojca pobłogosławił mnie, chociaż warkocz wystawał spod czepca. Więc nikt słówka nie piśnie, choćbym nawet nie zakryła włosów.
Taka była Onneca. Zawsze udawało się jej postawić na swoim, chociaż dbała o to, aby zabezpieczyć tyły.
Tak czy owak, w skłonnych do fantazjowania głowach przedstawicieli Kościoła czepce, ze względu na swój falliczny kształt, budziły nieufność i rozważano ich zakazanie.
– Kiedy zobaczyłem, jak ci się z nim podobało… – zacząłem zamyślony. – Myślałem, że to, co było między nami, odeszło bezpowrotnie. Że to przeszłość, do której nie da się powrócić. Nie mogę uwierzyć, że rozdzielił nas zaledwie jeden dzień. Gdybym wrócił dzień wcześniej, byłabyś kobietą niezamężną i moglibyśmy anulować wasze zaślubiny.
– Anulować? Sądzisz, że tak bym właśnie postąpiła? – zdziwiła się.
Przestałem pleść jej warkocz i usiadłem naprzeciwko.
– Wyszłabyś za Nagorna, gdybyś wiedziała, że żyję?
– Nagorno to wspaniały człowiek. Wobec mnie zawsze był uczynny, uważny, uroczy.
To tylko jedna z jego masek, zamierzałem jej powiedzieć. Od czego zacząć… Chce przejąć władzę, jaką ma twoja rodzina nad cechem tkaczy, chce twoich włości, oto, czego chce.
– Przeprowadził wiele pożytecznych dla grodu reform – ciągnęła.
– Pożytecznych reform, powiadasz? Mendozowie przejęli kontrolę nad drogą do Arriagi i Nagorno pozwolił im pobierać myto za owoce. I co zrobili? Jeszcze mocniej przycisnęli kupców. Wczoraj przeszedłem się po targu przy kościele Najświętszej Marii Panny. Brakuje jabłek, brukwi i porów. Jeśli sąsiedzi nie będą mogli kupić warzyw ani owoców w Victorii, pojadą po nie za miasto. Nie tego chcemy. Nie chcemy, żeby szlachetnie urodzeni spędzali bezczynnie całe dnie i żyli cudzym kosztem. To miasto rzemieślników i kupców.
– Ciekawe, że mówi to hrabia.
– Zanim zostaliśmy hrabiowskim rodem, byliśmy kowalami. Dlatego w czasach Alfonsa Pierwszego Walecznego mój przodek hrabia Vela wybudował mury. Żeby nas chronić. Żeby mieszkańcy byli bezpieczni, a przyjezdni kupowali u nas niezagrożeni. Jeśli targ opustoszeje, wszyscy stąd uciekną. Gród się wyludni.
– Mówisz jak mój ojciec – powiedziała cicho.
– Mam nadzieję, że nie skończę jak on…
– Wszyscy umrzemy – szepnęła, oddając mi buty. – Był starym człowiekiem i wybiła jego godzina.
Był krzepkim mężem, nie skończył nawet czterdziestu pięciu СКАЧАТЬ