Władcy czasu. Eva Garcia Saenz de Urturi
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Władcy czasu - Eva Garcia Saenz de Urturi страница 24

Название: Władcy czasu

Автор: Eva Garcia Saenz de Urturi

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Исторические детективы

Серия: Trylogia Białego Miasta

isbn: 978-83-287-1332-1

isbn:

СКАЧАТЬ chcieliśmy z panem porozmawiać na temat powieści Władcy czasu. Co może pan nam o niej powiedzieć?

      – Władcy czasu? Nie czytałem jej. Ale czemu przyjechaliście z Vitorii, by mnie o to zapytać?

      Patrzyłem uważnie na jego twarz. Wydawał się niezbyt zainteresowany naszym pytaniem. I znudzony nami, w każdym razie mną.

      Wyjąłem z kieszeni swój egzemplarz, który nie doczekał się autografu. Czy patrzyłem właśnie na osobę, która powinna go złożyć?

      – Ładna okładka, Cantón de las Carnicerías i inne rzemieślnicze ulice – powiedział, przyjrzawszy się bacznie. – Ale nadal nie rozumiem, czemu pytają państwo właśnie mnie.

      – Czy pan jest Diegiem Veilazem? – przerwała mu Estíbaliz, umierając z niecierpliwości.

      – Ja? Velą? – odparł z miną, jakby właśnie zjadł cytrynę. – Na Boga, czemuż miałbym chcieć być Velą, skoro nazywam się Alvar Nograro i jestem dwudziestym czwartym panem na wieży Nograro? Chciałaby pani zostać dinozaurem?

      – W żadnym wypadku – zapewniła Estíbaliz.

      – A o czym jest ta powieść? – zapytał, patrząc na egzemplarz, jakby miał przed sobą dziwnego owada.

      – Akcja toczy się w dwunastym wieku – wyjaśniłem. – Rozpoczyna się powrotem hrabiego Diaga Veli do Victorii, jego konfliktem z hrabią Nagornem…

      – Przepraszam, że wejdę ci w słowo, młodzieńcze, ale nadal nie pojmuję, co ma wspólnego powieść historyczna z waszą pracą.

      – W tej powieści ginie wiele osób…

      – Jak to w średniowieczu bywało – stwierdził.

      Ale już nie zwracał na mnie uwagi. Kartkował książkę, zatrzymując się na niektórych stronach, jakby czytał wybrane fragmenty.

      – Prowadzimy śledztwo w sprawie zgonu pewnego przedsiębiorcy, który zmarł w okolicznościach podobnych do tych opisanych w powieści.

      – A cóż to za okoliczności?

      – Zmarł za murem pałacu Villa Suso. Jak pan wie, to oryginalny mur wzniesiony w…

      – I mówi pan, że mężczyzna zmarł przy murze?

      – To niejedyne podobieństwo do śmierci opisanej w powieści. Słyszał pan o kantarydzie?

      – Hiszpańska mucha. Liwia, żona cezara, chętnie ją stosowała. Dosypywała ją do potraw, którymi częstowała gości podczas uczt, pozwalała, by matka natura zrobiła, co trzeba, a potem szantażowała ich, że zniszczy im reputację. I zważywszy na to, jakim torem potoczyła się ta rozmowa, nie będę nalegał, żeby zjedli państwo ze mną obiad. – Uśmiechnął się i filuternie puścił do nas oko.

      – Dziękujemy, jesteśmy na służbie – odparła Estíbaliz.

      – Więc ów człowiek umarł w grzechu lub z zamiarem popełnienia grzechu.

      – Nic na to nie wskazuje. Dawka, którą przyjął, świadczy raczej o tym, że ktoś chciał go otruć.

      – Cieszę się ze względu na jego duszę – powiedział. – Ale musicie mi wyjaśnić, co ta wieża ma wspólnego ze śledztwem.

      – Wiemy, że współpracował pan z wydawnictwem Malatrama, które wydało też tę powieść. Mamy przesłanki, aby sądzić, że pisarz, który ukrywa się pod pseudonimem Diego Veilaz, skontaktował się z wydawcą z tej właśnie wieży. Wszystko to nasunęło nam przypuszczenie, że to właśnie pan jest autorem tej książki.

      – A po cóż miałbym pisać książki? Żeby zarobić na życie czy coś w tym stylu?

      – To byłoby jakieś wytłumaczenie.

      Alvar wstał z fotela, z którego niczym z tronu panował nad swoim gabinetem, i podszedł do ogromnego okna. Dał nam znak, żebyśmy poszli za nim.

      – Widzieli państwo te włości?

      Z okna rozciągał się widok na pola już po żniwach, las rosnących w równych rządkach topoli, wiele warzywników, cmentarz, ogrody i domki pobliskiej miejscowości Ugarte.

      – Moja rodzina zarządza tymi ziemiami od setek lat. W swoim czasie mieliśmy też młyn, kuźnię, kościół, pobieraliśmy myto. Nie chciałbym, żebyście uznali moje oświadczenie za grzeszną pychę, ale mój ród nie pracuje.

      – Nie odprawia pan nawet mszy? – zapytała Esti, napawając się pięknym widokiem.

      – No skądże…

      Alvar udawał obojętność, ale wciąż miał w ręku mój egzemplarz powieści i trzymał palec jak zakładkę pomiędzy stronami.

      – Widzi pani tę fosę, Estíbaliz? – zapytał ni stąd, ni zowąd.

      – Tak. Myślałam, że należą już do przeszłości, do średniowiecznych opowieści i seriali traktujących o tamtej epoce. Nie spodziewałam się, że będzie pełna wody.

      – To jedno z pierwszych wspomnień z mojego dzieciństwa. Kiedy byłem jeszcze mały, cała rodzina wsiadała do maleńkiej łódeczki i wiosłowaliśmy wokół wieży. Może chciałaby pani przepłynąć się ze mną?

      – Och, tak, uwielbiam wodę. – Esti bardzo się postarała, żeby entuzjazm w jej głosie zabrzmiał wiarygodnie.

      – Ja nie skorzystam – uściśliłem, chociaż to nie było konieczne. – Poproszę przewodniczkę, żeby oprowadziła mnie po…

      Alvar nie był jednak zainteresowany tym, co mówię. Poprowadził Estíbaliz przez drzwi ukryte pod tapetą, a ja zostałem sam w tym nieco cudacznym pomieszczeniu. Skorzystałem z okazji, żeby rzucić okiem na bibliotekę pełną starych tomów oprawnych w skórę.

      Zszedłem tymi samymi schodami i znów stanąłem przed kontuarem na parterze, gdzie przewodniczka udawała, że pisze coś na komputerze.

      – Mam ogromną prośbę: mogłaby pani oprowadzić mnie po części dostępnej dla zwiedzających?

      Uśmiechnęła się nieśmiało i wzięła pęk kluczy.

      – Proszę za mną. Proszę pytać o wszystko, co pana zainteresuje. Tak czy siak, musimy się pospieszyć, za dwadzieścia minut powinnam zamykać.

      – Rozumiem.

      W pierwszej sali wisiały za szkłem portrety wielu pokoleń poprzednich panów na wieży.

      Przystanąłem, żeby lepiej im się przyjrzeć. Ten i ów z przodków przypominali Alvara. Zobaczyłem wielu przystojnych, zwłaszcza w latach młodości, facetów. Niektórzy byli wąsaci, ciemnowłosi, zupełnie od niego różni. Znalazłem też zdjęcie kilku kobiet z dziećmi na łódce odpychanej od brzegu przez księdza.

      – Muszą mieć СКАЧАТЬ