Название: Magiczne miejsce
Автор: Agnieszka Krawczyk
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современные любовные романы
Серия: Magiczne miejsce
isbn: 978-83-8075-939-8
isbn:
Harmider w sali nie uciszył się ani na jotę, tylko Mila podniosła głowę znad stołu.
– Cześć, Albert.
– Cześć, myślałem, że cię nie ma, a tu trwa jakaś bitwa, być może oblężenie Askalonu przez krzyżowców podczas krucjaty albo coś podobnego.
– To Albert Lipski – przedstawiła Mila. – Nasza fachowa siła pedagogiczna od przedmiotów humanistycznych.
Witold wymienił swoje nazwisko i uścisnął podaną rękę.
– A to pan jest tym ministrem? – ożywił się Albert.
– Nie jestem ministrem – wyjaśnił po raz kolejny zrezygnowany Witold.
– Na naszą miarę jest pan właściwie premierem we własnej osobie. – Mila się roześmiała.
– Może wpadnie pan do nas wieczorem? – zaproponował Albert. – Dzielimy z kolegą mieszkanie nad szkołą, ten sam korytarz, co biblioteka, tylko po drugiej stronie. Zapraszam na karty i mecz w telewizji. Mila, będziesz?
– Pucharowa środa jest jednocześnie środą astronomiczną. Obserwujemy Saturna. – Mila pokręciła przecząco głową.
– Szkoda. Ale na pana czekamy.
Witold nie miał innego wyjścia, musiał się zgodzić.
Dzieci nie pozwalały jednak zapomnieć o swojej obecności. Albert z trudem zapędził je do ławek i rozwiesił na tablicy mapę Europy. Najwytrwalsi zawodnicy gonili jeszcze Milę i Witolda aż do drzwi wyjściowych.
– Odniósł pan gigantyczny sukces – stwierdziła Mila, gdy wyszli ze szkoły, zostawiwszy za sobą ostatnich poszukiwaczy przygód. – Nie pamiętam takiego entuzjazmu na żadnej mojej lekcji.
– Wie pani? Uświadomiłem sobie, że nigdy tyle nie opowiadałem o sobie, co przez tę godzinę – uśmiechnął się.
– Naprawdę? Myślałam, że wszyscy o to pana pytają i ciągle pan snuje swoje opowieści, niczym Tony Halik.
Roześmiał się.
– Nigdy o tym nie rozmawiam. Zawsze mnóstwo pracy, potem urlop wykorzystywany maksymalnie intensywnie i znowu do pracy od rana do wieczora. Nie było czasu na opowieści o dalekich krajach.
– Czy mogę o coś zapytać?
– Proszę.
– Czy przyjazd do Idy to jeden z pana sportów ekstremalnych?
Milczał.
– Przepraszam, nie moja sprawa – stwierdziła niezobowiązującym tonem. – Już prawie dochodzimy do domu pani Tekli. Jak pan widzi, domek leży na terenie pańskiej nieruchomości.
– Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, dokąd sięga ten obszar – powiedział i zrobiło mu się wstyd. A najbardziej gnębiła go myśl, że został potraktowany jako zblazowany poszukiwacz przygód.
Eskapizm – pomyślał. – To właśnie mi zarzuca. Że kupiłem tę ziemię dla kaprysu, by na chwilę oderwać się od mego prawdziwego życia. Taka wielkopańska rozrywka. W ten sposób pewnie mnie zakwalifikowała.
Trudno było jednak ocenić, o czym naprawdę myślała Mila i czy w ogóle zajmował ją problem niedoli egzystencjalnej bliźnich, bo gdy tylko weszli na małe wzniesienie, wyciągnęła rękę i zatoczyła nią spory okrąg.
– Widzi pan? Pańska ziemia rozciąga się aż do tamtych wzniesień. I pod las. A właściwie w głąb lasu, bo ten las także należy do pana.
– Pani Tyczyńska nie chciała odzyskać majątku? – zainteresował się, patrząc na uroczy krajobraz.
– Nie. Posiadłość wcale jej nie interesuje. Mogła procesować się ze Skarbem Państwa o zwrot znacjonalizowanego dworu, ale nie chciała. Twierdzi, że nie byłaby w stanie go utrzymać, a poza tym dom jest dla niej za duży. Woli mieszkać w starym domku myśliwskim… to znaczy, jeżeli pan wyrazi na to zgodę.
Witold się obruszył.
– Nie zamierzam tu niczego zmieniać. Nie chcę nikogo wyrzucać, wszystko ma zostać tak, jak jest.
– I bardzo dobrze. Przekona się pan, że tak jest najlepiej. – Mila się uśmiechnęła.
6.
Domek myśliwski był skromnym budynkiem, wzniesionym całkowicie z drewna. Przed domem widać było studnię i jakąś niewielką zagrodę. Kiedy zbliżyli się, Witold doszedł do wniosku, że jest to ogródek ziołowy, obecnie właśnie budzący się do życia, bo przebijały się zielone świeże pędy. Słabo znał się na zielarstwie, ale rozpoznał popularne zioła: bazylię i tymianek. Kilku innych, jak na przykład dziwnej rośliny o sztywnej łodydze i szpiczastych liściach, w ogóle nie mógł zidentyfikować. Pomyślał jednak, jak wspaniale będzie tutaj pachnieć latem, gdy zakwitną wszystkie zioła, napełniając powietrze swoim intrygującym aromatem.
Drzwi otworzyła im zupełnie siwa, okrągła kobieta w nieokreślonym wieku – mogła mieć sześćdziesiąt albo równie dobrze osiemdziesiąt lat. Miała uśmiechniętą, zaróżowioną twarz, a w ręce trzymała duże fajansowe naczynie. Wyglądała jak dobrotliwa czarownica.
– To pan Witold Mossakowski – przedstawiła go Mila i Witold już wiedział, że ma do czynienia z panią Tyczyńską.
– Bardzo mi miło. – Była dziedziczka wyciągnęła doń rękę, a później gestem zaprosiła ich do środka.
Obszerny pokój, a właściwie izba, do której weszli, pachniała i wyglądała jak staroświecka apteka. Wokół dużego pieca wisiały pęczki suchych roślin, wydzielających niesamowite aromaty. W zajmujących każdy skrawek wolnej przestrzeni szafach znajdował się sprzęt, którego Witold nie zawahałby się określić jako curiosa pharmaceutica[11]. Retorty i inne urządzenia, których nie tylko nazw, lecz także przeznaczenia nie był w stanie zgłębić, przyciągały zaskoczony wzrok.
– Fantastyczne – powiedział, nie mogąc się opanować.
Gospodyni uśmiechnęła się wyrozumiale, a Mila wskazała mu duże, okrągłe urządzenie, wykonane z miedzi.
– A to pan zna? To najprawdziwszy w świecie alembik do destylacji perfum, Tekla przywiozła go z Francji.
– Destyluje pani perfumy? – zdumiał się Witold, przyglądając się dziwnemu urządzeniu, składającemu się z pękatego zbiornika, gdzie na gorącą wodę wrzucało się surowiec roślinny, oraz odbieralnika, do którego wędrował schłodzony produkt. Oczywiście, całą tę wiedzę nabył później, szukając w internecie, a na razie wpatrywał się w aparaturę zaciekawionym wzrokiem, próbując odgadnąć zasadę działania i medytując nad eksperymentami dawnych alchemików. СКАЧАТЬ