– Słucham? Powoli. Powtórz, co mówiłaś, nic nie zrozumiałem.
Łapię Matta za rękę. Nie muszę pytać, kto dzwoni. I od pierwszej chwili wiem, że stało się coś bardzo niedobrego.
– O matko. Wszędzie szukałaś? Jesteś pewna? Dzwoń na policję. W tej chwili. Zaraz tam będę.
Rzuca słuchawkę i zaczyna wciągać dżinsy.
– Simone, nie panikuj, ale to mama. Mówi, że nie może znaleźć Heleny. Ja pójdę do parku, ale ty musisz tu zostać, na wypadek gdyby trzeba było czekać na policję. Mama właśnie do nich dzwoni, ale może będą chcieli przysłać kogoś tutaj, sam nie wiem. Cholera, cholera…
– Jak to…? Jak to nie może jej znaleźć? Co się stało?
Nie mam na sobie zupełnie nic, jestem zziębnięta, ale nie mogę się ruszyć. Słyszę Matta jak przez mgłę albo jakby mówił w obcym języku. Jedyne, co jestem w stanie zrozumieć, to że Helena zniknęła. I coś o toaletach w parku. I że Miriam źle się poczuła. Nic nie układa się w logiczne ciągi. Nic nie ma sensu. Helena nie mogła zniknąć. To niemożliwe.
Powoli jednak znaczenie jego słów do mnie dociera. Osuwam się na podłogę. Kolana uderzają o wykładzinę, ale nie czuję bólu. Nie mogę zaczerpnąć tchu. Jedyną moją myślą jest: zawiodłam Helenę jako matka. Powinnam przecież ją chronić, nawet kiedy jest poza zasięgiem mojego wzroku.
Ujmuję tę myśl w słowa, w krzyk. Matt podnosi mnie z kolan, obejmuje dłońmi moją twarz.
– Znajdziemy ją – mówi. – Musisz tylko zachować spokój.
Nie mam sił na odpowiedź. W milczeniu słucham ciągu poleceń, które wydaje przed wyjściem.
Zaczynam rozumieć, że to się dzieje naprawdę.
Chwila obecna
Wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi. Przedziwne uczucie. Pierwszy raz doświadczam czegoś podobnego, ale wrażenia nie da się pomylić z niczym innym: czujesz na sobie czyjś wzrok, ale kiedy się odwracasz, napięcie znika. Lecz i tak wiesz, że cię obserwują.
Pięć minut temu weszłam do Johna Lewisa, chociaż nie mam zamiaru nic kupować. Chciałam po prostu się upewnić, że nic mi się nie ubzdurało. Jest przerwa obiadowa, za pół godziny muszę być z powrotem w biurze. Powinnam coś zjeść, ale czuję się zbyt zdenerwowana. W zasadzie wyszłam tylko zaczerpnąć świeżego powietrza – teraz żałuję, że nie postanowiłam spędzić przerwy w studiu.
Zauważam ją kątem oka. Ta sama młoda kobieta odprowadzała mnie wzrokiem, kiedy wychodziłam z pracy. A potem szła za mną przez Oxford Street. Może to zbieg okoliczności, ale widziałam ją też dzisiaj rano na stacji metra.
Ona mnie śledzi.
Czy powinnam ją kojarzyć? Moja praca wymaga ciągłych spotkań z wieloma ludźmi, ale ja nigdy nie zapominam twarzy. Niczego innego też nie. Matt twierdzi, że nie zna drugiej osoby o tak niezawodnej pamięci, że mój mózg przechowuje nawet najbardziej banalne szczegóły. Mówi, że powinnam była wybrać medycynę, bo internista z moją pamięcią byłby dla pacjentów darem niebios. Moim zdaniem nie nadawałabym się na lekarza; czułabym się potwornie, gdybym musiała przekazać komuś niekorzystną diagnozę. Po prostu nie umiem wyłączyć emocji.
Kobieta, która za mną chodzi, jest bardzo młoda. Nie wygląda na więcej niż dwadzieścia lat. Być może powinnam ją przez to uważać za mniejsze zagrożenie, ale jakoś nie czuję się uspokojona. Ukradkiem zerkam w jej kierunku – czyta informacje na opakowaniu ekspresu do kawy. Jest wysoka i szczupła, ubrana w legginsy i krótką dżinsową kurtkę. Na szyi ma turkusową chustę, a spod kurtki wystaje skraj szarej koszulki; podejrzewam, że przy takiej temperaturze musi być jej zimno. Na nogach ma wysokie czarne converse’y z białymi podeszwami.
Moje myśli mimowolnie biegną ku Helenie. Ciekawe, czy też by się tak ubierała… Nie. Dość tego bezproduktywnego gdybania. Nie mogę sobie na to pozwolić pośrodku sklepu, cztery kroki od potencjalnego prześladowcy.
Z udawanym zainteresowaniem przyglądam się zestawom sztućców z matowionego srebra, próbując ułożyć w głowie plan działania. Mogłabym podejść do dziewczyny i zapytać wprost, czy mogę w czymś pomóc. Pokazać, że zauważyłam jej ciągłą obecność i że nie zrobiło to na mnie wrażenia. Albo zupełnie ją zignorować, wyjść ze sklepu, wrócić do pracy i zapomnieć o całej sprawie. Czasami daję się ponieść wyobraźni, to choroba zawodowa. I pozostałość po mojej przeszłości.
Nim jednak zdążę podjąć decyzję, dziewczyna pokonuje dzielącą nas odległość i dotyka mojego ramienia – szybko, gwałtownie, jakby domagała się uwagi.
– Przepraszam panią? – odzywa się zaskakująco miękko.
Dzieli ją ode mnie zaledwie kilka centymetrów. Dopiero teraz dostrzegam, jaka jest ładna. Ma wyraziste brązowe oczy i długie, bardzo ciemne włosy, proste jak struny.
– Tak? – Mimo wszystkich deliberacji to cała moja odpowiedź.
Dziewczyna rozgląda się nerwowo.
– Rozmawiam z Simone Porter, prawda?
Czyli miałam rację. Pewnie kojarzy mnie z telewizji. Sytuacja nie wróży jednak nic dobrego – czemu czaiła się na mnie na ulicy, zamiast pójść do studia i zwyczajnie umówić się na spotkanie? Mogła też napisać maila, tak jak inni ludzie szukający mojej pomocy.
– Tak jest. – Mój ton zdradza nieufność. – W czym mogę pomóc?
Zerkam na zegarek, licząc na to, że pojmie aluzję. Ogląda się przez ramię, utwierdzając mnie w przekonaniu, że nie spodoba mi się to, co usłyszę.
– Możemy porozmawiać? W jakimś spokojnym miejscu?
– O co chodzi? Z kim mam przyjemność?
Odruchowo się krzywię, gdy dziewczyna kładzie mi dłoń na ramieniu. Moja reakcja nie umyka jej uwadze, bo natychmiast przeprasza i cofa się o krok, o mało nie wpadając przy tym na stos towaru.
– Ja… naprawdę muszę z panią porozmawiać. Ale nie tutaj.
– Musi pani przyjść do nas do stacji i tam poprosić o krótkie spotkanie. Mój pracodawca jest bardzo wyczulony na takie rzeczy.
Dziewczyna wzdycha ciężko i potrząsa głową.
– Nie… to nie ma nic wspólnego z pani pracą.
Tego się nie spodziewałam.
– W takim razie… skąd mnie pani zna?
– Nie znam pani… w zasadzie wcale. – Opuszcza głowę i СКАЧАТЬ