Oficer i szpieg. Robert Harris
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Oficer i szpieg - Robert Harris страница 18

Название: Oficer i szpieg

Автор: Robert Harris

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8125-917-0

isbn:

СКАЧАТЬ mnie ma na myśli: Łatwo jest zrozumieć ich uczucia, na ich miejscu nie potrafiłbym ukryć pogardy dla oficera, który, jak mnie zapewniono, jest zdrajcą. Niestety, szkoda tylko, że owszem, istnieje zdrajca, ale nie ja nim jestem…

      Przerywam czytanie, zapalam następnego papierosa. Czy wierzę w te zapewnienia o niewinności? Ani przez chwilę. Nie spotkałem w życiu łajdaka, który nie obstawałby, z nie mniejszym poziomem szczerości, że stał się ofiarą pomyłki sądowej. Wygląda to na niezbędny element umysłowości przestępcy: żeby przeżyć w niewoli, trzeba przekonać samego siebie o swojej niewinności. Z drugiej strony jest mi żal madame Dreyfus. To jasne, że ufa mu całkowicie… Nie, ona go czci niczym jakiegoś świętego męczennika: Twoja godna postawa wywarła głębokie wrażenie na wielu sercach; więc kiedy nadejdzie godzina rehabilitacji, a nadejdzie na pewno, wspomnienie cierpień, jakie spotkały Cię tego strasznego dnia, wryje się w pamięć ludzkości…

      * * *

      W tym momencie niechętnie muszę przerwać czytanie. Zamykam akta na klucz w sekretarzyku, golę się, przebieram w czysty mundur galowy, po czym idę z wizytą do przyjaciół, hrabiego i hrabiny de Comminges.

      Znam Aimery’ego de Comminges, barona de Saint-Lary, odkąd ponad dziesięć lat temu stacjonowaliśmy razem w Tonkinie. Jako młody człowiek byłem tam wtedy młodszym oficerem sztabowym, a on ustępował mi nie tylko wiekiem, ale i rangą – był podporucznikiem. Przez dwa lata walczyliśmy z Wietnamczykami w delcie Rzeki Czerwonej, włóczyliśmy się po Sajgonie i Hanoi, a po powrocie do Francji nasza przyjaźń kwitła dalej. Przedstawił mnie swoim rodzicom oraz młodszym siostrom: Daisy, Blanche i Isabelle. Wszystkie trzy były muzykalne, niezamężne, pełne temperamentu i stopniowo powstał salon składający się, oprócz trzech panien, z ich przyjaciół oraz tych towarzyszy broni Aimery’ego, którzy interesowali się muzyką – a raczej udawali, że się nią interesują, byleby móc się spotykać z siostrami.

      Sześć lat później salon wciąż działa; tego wieczoru jestem proszony na jeden z tych muzycznych soirées. Jak zwykle, dla utrzymania formy, ale i z oszczędności, nie biorę dorożki, tylko idę pieszo, i to dziarskim krokiem, bo grozi mi, że się spóźnię. Hôtel rodziny Comminges’ów, stary i potężny, stoi przy boulevard Saint-Germain. Rozpoznaję go już z daleka, po liczbie powozów i dorożek, z których wysiadają goście. W środku Aimery, który teraz już jako kapitan pracuje w Ministerstwie Wojny, salutuje mi przyjaźnie i ciepło oburącz ściska mi dłonie na powitanie. Całuję jego żonę, Mathilde, pochodzącą z Waldner von Freundsteinów, jednej z najstarszych rodzin w Alzacji. Mathilde jest panią tego domu od roku, od czasu śmierci starego hrabiego.

      – Idź na górę – szepcze, dotykając mojego ramienia. – Za kilka minut zaczynamy. – Jej wcale niegłupia metoda odgrywania uroczej gospodyni polega na tym, że każdą zwyczajną uwagę rzuca tak, jakby zdradzała intymny sekret. – I oczywiście zostaniesz na kolacji, prawda, mój drogi Georges’u?

      – Z największą przyjemnością, dziękuję. – Prawdę mówiąc, liczyłem na to, że uda mi się wyrwać wcześnie, ale ustępuję bez szemrania. W towarzystwie czterdziestoletni kawalerowie są traktowani jak bezpańskie koty. Wpuszcza się nas pod dach, karmi, dopieszcza, a w zamian za to mamy dostarczać rozrywki, z wdziękiem reagować na zdarzające się przypadki wścibstwa („To kiedy się w końcu ożenisz, Georges, hę?”) i zawsze zgadzać się na uzupełnienie kompletu gości przy kolacji, choćby nawet zaproszenie przyszło w ostatniej chwili.

      Gdy wchodzę w głąb domu, Aimery woła za mną:

      – Blanche cię szuka! – I niemal w tej samej chwili widzę jego siostrę, lawirującą ku mnie w tłumie wypełniającym hol. Z jej sukni, podobnie jak i z dopasowanej do niej fryzury, sterczy cała masa piór ufarbowanych na ciemną zieleń, szkarłat i złoto.

      – Blanche – mówię, kiedy mnie całuje – wyglądasz jak wyjątkowo soczysty bażant.

      – A ja mam nadzieję, że dziś będziesz Dobrym Bogiem, a nie Wstrętnym Bogiem, bo przygotowałam dla ciebie miłą niespodziankę – szczebiocze wesoło i biorąc mnie pod rękę, wyprowadza do ogrodu, w przeciwnym kierunku niż podążają pozostali.

      Dla zachowania pozorów próbuję się opierać.

      – Zdaje się, że Mathilde chce nas wszystkich widzieć na górze…

      – Nie bądź głuptasem! Jest dopiero siódma! – Zniża głos. – Jak myślisz, czy to będzie niemiecka impreza?

      Prowadzi mnie do szklanych drzwi wychodzących na maleńki ogród, oddzielony od sąsiadów wysokim murem obwieszonym zgaszonymi chińskimi lampionami. Kelnerzy zbierają pozostawione szklanki po oranżadzie i kieliszki po likierach. Pijący je goście poszli już na piętro. Została tylko jedna kobieta, stojąca samotnie tyłem do mnie. Odwraca się, a wtedy widzę, że to Pauline. Uśmiecha się.

      – No i widzisz? – rzuca Blanche dziwnym tonem. – Niespodzianka.

      * * *

      To zawsze Blanche organizuje koncerty. Tego wieczoru przedstawia swoje najnowsze odkrycie, cudowne dziecko z Katalonii – osiemnastoletniego zaledwie monsieur Casalsa. Wypatrzyła go, gdy grał jako drugi wiolonczelista w orkiestrze teatru Folies-Marigny. Casals zaczyna od sonaty wiolonczelowej Saint-Saënsa i od pierwszych akordów słychać, że ten chłopak to prawdziwy cud. Normalnie słuchałbym go jak urzeczony, dziś jednak nie mogę się skupić. Rozglądam się po publiczności – goście stoją pod ścianami okazałego salonu, przodem do instrumentalistów na środku. Pośród mniej więcej sześćdziesięciu słuchaczy doliczam się kilkunastu wojskowych, w większości kawalerzystów jak Aimery. Wiem na pewno, że przynajmniej połowa z nich jest powiązana ze sztabem generalnym. Po chwili odnoszę wrażenie, że ja również ściągam na siebie ukradkowe spojrzenia – najmłodszy pułkownik w wojsku, kawaler do wzięcia, siedzi obok atrakcyjnej żony wyższego urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a jej męża nigdzie nie widać. Przyłapanie pułkownika na moim stanowisku na pozamałżeńskim romansie wywołałoby skandal, który mógłby zrujnować karierę. Próbuję o tym nie myśleć, skupić się na muzyce, a jednak czuję się nieswojo.

      W przerwie wychodzimy z Pauline do ogrodu. Blanche idzie między nami, trzymając nas pod ręce. Dwóch oficerów, moich starych przyjaciół, przychodzi pogratulować mi awansu, więc przedstawiam im Pauline.

      – Major Albert Curé… służyliśmy w Tonkinie razem z Aimerym. To jest madame Monnier. A to kapitan William Lallemand de Marais…

      – Zwany również Półbogiem – wpada mi w słowo Blanche.

      Pauline uśmiecha się.

      – Dlaczego? – pyta.

      – Na cześć Loge’a ze Złota Renu, oczywiście… Półboga ognia. Na pewno widzisz podobieństwo, moja droga. Spójrz na tę pasję! Kapitan Lallemand jest Półbogiem, a Georges Dobrym Bogiem.

      – Niestety, nie znam zbyt dobrze Wagnera.

      Lallemand, najbardziej gorliwy badacz muzyki w naszym kręgu, udaje szok i niedowierzanie.

      – Nie zna zbyt dobrze Wagnera! Pułkowniku Picquart, musi pan zabrać madame Monnier do Bayreuth!

      – A czy monsieur Monnier lubi operę? – pyta Curé z przekąsem, który bardzo mi się nie podoba.

СКАЧАТЬ