Название: Oficer i szpieg
Автор: Robert Harris
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-8125-917-0
isbn:
– Niedaleko stąd jest bar, do którego zagląda prawie co wieczór. Nie ma pewności, że się zjawi, ale prawdopodobnie go tam zastaniesz.
– Zabierzesz mnie tam?
– Myślałem, że wyjeżdżasz wieczornym pociągiem.
– Mogę zostać do rana. Jedna noc nie zrobi różnicy. Chodź, przyjacielu! Będzie jak za dawnych lat.
Wygląda jednak na to, że Curé ma dość „dawnych lat”. Przygląda mi się twardym, taksującym wzrokiem.
– No, Georges, teraz już wiem, że to poważna sprawa, skoro jesteś gotów poświęcić dla niej noc w Paryżu – oświadcza.
* * *
Curé nalega, żebym wrócił z nim do koszar, to razem zaczekamy, aż zapadnie wieczór, ale wolę się tam nie szwendać bez potrzeby, bo ktoś mógłby mnie rozpoznać. Pamiętam, że niedaleko dworca mijałem mały hotelik dla podróżujących w interesach, więc idę tam i płacę za pokój. W tym obskurnym przybytku bez elektryczności śmierdzi stęchlizną; materac jest twardy i cienki; kiedy przejeżdża pociąg, ściany się trzęsą. Ale jedną noc da się wytrzymać. Wyciągam się na łóżku – jest za krótkie i nogi wystają mi za skraj ramy. Paląc papierosa, rozmyślam o tajemniczym majorze Esterházym. Zdaje się, że ten człowiek ma aż nazbyt wiele czegoś, czego tak osobliwie brakuje Dreyfusowi – motywów.
W oknie gasną promienie słońca. O siódmej rozdzwaniają się dzwony katedry Notre-Dame de Rouen – donośne, dźwięczne bicie niesie się ponad rzeką niczym ogień zaporowy, a kiedy milknie, wydaje się, że nagła cisza wisi w powietrzu jak dym.
Zanim się zmuszam, by wstać i zejść na parter, zapada ciemność. Curé już na mnie czeka. Radzi mi zarzucić na ramiona pelerynę, żeby ukryć insygnia.
Przez pięć czy dziesięć minut przemierzamy uliczki z zabitymi na głucho okiennicami, mijając kilka spokojnych barów, aż w końcu docieramy do zaułka pełnego cieni ludzi – głównie żołnierzy oraz kilku młodych kobiet. Rozmawiają cicho, śmieją się i wystają przed długim niskim budynkiem bez okien, który wygląda na przebudowany magazyn. Wymalowany szyld obwieszcza: „Folies Bergère”. Daremność tych prowincjonalnych aspiracji jest niemal wzruszająca.
– Zaczekaj tu – mówi Curé. – Zobaczę, czy już przyszedł.
Odchodzi. W otwartych drzwiach jego sylwetka odcina się przez chwilę na tle fioletowawego podłużnego blasku; dobiegają mnie strzępy gwaru oraz dźwięków muzyki, a potem mojego przyjaciela wchłania ciemność. Podchodzi do mnie jakaś kobieta z głęboko odsłoniętym dekoltem, sina i z gęsią skórką z zimna, i wyciągając papierosa, prosi mnie o ogień. Bez namysłu pocieram zapałką o draskę. W żółtym płomyczku widzę, że dziewczyna jest młoda i ładna. Patrzy na mnie wzrokiem krótkowidza.
– Znamy się, kochasiu? – pyta.
Uświadamiam sobie swój błąd.
– Przepraszam, czekam na kogoś. – Dmuchnięciem gaszę zapałkę, po czym odchodzę.
– Skarbie, nie bądź taki! – woła za mną ze śmiechem.
– A w ogóle co to za jeden? – dopytuje się inna kobieta.
– Kawał nadętego fiuta! – odpowiada jej pijackim wrzaskiem jakiś mężczyzna.
Dwaj żołnierze odwracają się i gapią na mnie.
W drzwiach staje Curé. Kiwa głową i macha na mnie ręką. Podchodzę do niego.
– Powinienem się stąd wynosić – mówię.
– Szybki rzut oka i znikamy. – Bierze mnie pod rękę i prowadzi przed sobą. Idziemy krótkim korytarzem, pokonujemy kilka schodków w dół i za grubą kotarą z czarnego atłasu trafiamy do długiego pomieszczenia, w którym zalega dym z papierosów, a ludzie siedzą stłoczeni przy małych okrągłych stolikach. Z drugiej strony sali gra orkiestra, a na estradzie kilka dziewcząt w gorsetach i majtkach z rozcięciem w kroku ospale zadziera spódnice i wymachuje nogami w kierunku klienteli. Ich stopy tupią o gołe deski. W lokalu pachnie absyntem. – To on.
Curé ruchem głowy wskazuje stolik niecałe dwadzieścia kroków od nas, gdzie dwie pary opróżniają butelkę szampana. Jedna z kobiet, rudowłosa, jest odwrócona do mnie plecami; druga, brunetka, wygina się na krześle, patrząc na scenę. Mężczyźni siedzą naprzeciwko siebie i wymieniają zdawkowe uwagi. Curé nie musi mi wskazywać, gdzie jest ten, dla którego mnie tu sprowadził. Major Esterházy niemal leży rozwalony na krześle odsuniętym daleko od stołu, w rozpiętej kurtce, wypychając do przodu biodra i z rękami zwieszonymi po bokach niemal do podłogi; prawą dłonią trzyma niedbale przechylony, jakby nic dla niego nie znaczył, kieliszek szampana. Z profilu jego czoło jest płaskie i przechodzi w nos przypominający wielki dziób sępa. Ma wielkie, zaczesane do góry wąsy. Wygląda na to, że jest pijany. Kiedy stoimy przy drzwiach, jego towarzysz zwraca na nas uwagę. Mówi coś, na co Esterházy powoli odwraca głowę w naszą stronę. Ma okrągłe, wybałuszone oczy, ale ten jego wytrzeszcz nie jest naturalny – to oczy szaleńca, jak szklane kulki wciśnięte w czaszkę szkieletu w akademii medycznej. Tak jak uprzedzał Curé, ogólny rezultat jest niepokojący. Boże jedyny, przemyka mi przez głowę, on byłby w stanie spalić tę budę wraz ze wszystkimi, którzy w niej siedzą, i nawet nie mrugnąłby okiem. Omiata nas wzrokiem i przez sekundę w przechyleniu głowy i zmrużeniu oczu dostrzegam przebłysk ciekawości. Na szczęście jest zamroczony alkoholem, więc gdy tylko jedna z kobiet się odzywa, wraca spojrzeniem do niej.
Curé bierze mnie pod łokieć.
– Lepiej się stąd zbierajmy – mówi. Odsuwa kotarę i wypycha mnie na zewnątrz.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.