Koronkowa robota. Cezary Łazarewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Koronkowa robota - Cezary Łazarewicz страница 5

Название: Koronkowa robota

Автор: Cezary Łazarewicz

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия: Reportaż

isbn: 9788380496637

isbn:

СКАЧАТЬ

      Śledczy przypominają Zarembie Flipa i Flapa. Starszy i tęgi to Frankiewicz, młodszy i szczupły – Respond. Obaj taktowni, delikatni. Siadają nawet przy stole, by pocieszyć i wesprzeć.

      Wszędzie chodzą razem. Zaglądają w każdy kąt, każdy zaułek. Długo oglądają trupa i naradzają się ze sobą. Czasem o coś zagadną Zarembę. Na przykład czy jest bogaty. Albo czy trzyma pieniądze w domu? („Trzymam w banku we Lwowie” – odpowiedział Zaremba, nie bardzo wiedząc, co śmierć jego córki może mieć wspólnego z jego lokatami bankowymi). Potem ten starszy mówi coś, czego Zaremba nie może zrozumieć: że powinien im ułatwić śledztwo i zachowywać się „po męsku”.

      – Mój Boże! – Inżynier załamuje ręce. – Czym ja mogę ułatwić? Ja nic nie wiem.

      O siódmej czterdzieści dwie robi się w Brzuchowicach jasno. Frankiewicz i Respond odkrywają na ścianach pokoju Lusi krwawe plamy. Znów przychodzą do inżyniera. Nie są już współczujący i mili. Są szorstcy, zimni, nieprzyjemni.

      – Panie Zaremba, to nie był napad bandycki – tłumaczy mu Frankiewicz. – Pan powinien najlepiej wiedzieć, kto miał interes w zamordowaniu pańskiego dziecka. Niechże się pan wygada.

      Zaremba robi wielkie oczy:

      – Nikt nie miał interesu w zamordowaniu Lusi – odpowiada śledczym.

      Ta kwestia nie podoba się inspektorom. Każą wyprowadzić go do jego pokoju i w drzwiach stawiają na straży mundurowego policjanta. Ma nie spuszczać go z oka.

      „Boże, czego oni ode mnie chcą?” – zastanawia się Zaremba.

      Nikt mu nic nie mówi. Nikt o nic nie pyta. Każą tylko siedzieć w pokoju i czekać na przyjazd prokuratorów.

      Po dziewiątej przywozi ich ze Lwowa Respond. Jest ich dwóch – podprokurator Emil Krynicki i sędzia śledczy Zdzisław Kulczycki.

      Inżynier nic z tego nie rozumie. Bo zamiast szukać sprawcy napadu, prokurator pyta policjanta, czy Zaremba jest dobrze izolowany.

      „Siedziałem sam – ściskając oburącz obolałą, nic nierozumiejącą głowę. Kiedy już skończą te swoje protokoły? I co z tego wszystkiego będzie?”

      Słyszy tupot dziesiątków kroków przemierzających willę. Gwar, krzyki, rozkazy, polecenia. Widzi przez okno, jak na podwórko, nie wiadomo po co, wjeżdża wóz strażacki. Strażacy parkują pod basenem, wyciągają węże i wypompowują z niego wodę. Czego tam szukają?

      I zaraz ta gromada ludzi, stojąca dotąd przy basenie, wpada do jego pokoju. Każą mu zdjąć koszulę. Stoi więc nago przed nimi, a oni oglądają go jak rzeźbę w muzeum. Uważnie patrzą na jego ręce, nogi, pośladki.

      Pytają, skąd się wzięły rubinowe plamy na jego koszuli nocnej.

      „Uparta, niepojęta dla mnie niechęć nie prysnęła – wspomina Zaremba. – Jakoby się jeszcze wzmogła”.

      Zaremba prosi prokuratora:

      – Proszę mi pozwolić nakarmić dziecko!

      – Niech cierpi! – odpowiada na to Krynicki.

      O piętnastej trzydzieści cztery zachodzi słońce nad Brzuchowicami. Na podwórku parkuje karawan. O siedemnastej śledczy wzywają Zarembę do różowego pokoju. Mówią, że może pożegnać się z córką. (Obok łóżka stoi otwarta trumna, do której zaraz przeniosą ciało).

      Na zakrwawionej pościeli leży trupioblada Lusia, a wokół łóżka stoją prokuratorzy, policjanci, protokolanci. Tę pułapkę obmyślił podprokurator Krynicki. Uważa, że morderca nie wytrzyma takiego napięcia i pęknie, gdy tylko zbliży się do swojej ofiary. Zdradzi się gestem lub słowem.

      Prowadzą więc Zarembę wprost do wezgłowia. Wszyscy się w niego wpatrują. Inżynierowi ciekną łzy po policzkach, kiedy staje przy zwłokach córki. Potem pada na kolana, nachyla się nad zmarłą, odgarnia jej włosy, całuje zimne czoło.

      – Żegnaj, Lusiu, przyjaciółko – chlipie, łka, szlocha, wpadając w coraz większą histerię.

      Wczepia się w dziewczynkę tak mocno, że policjanci muszą na siłę go odciągać.

      Rita patrzy na to pożegnanie z dystansem, jakby stała za szybą. Na jej zimnej twarzy nie malują się żadne uczucia. Nie bardzo wie, jak się powinna zachować. Boi się podejść do trupa, więc stoi, struchlała, bez słowa.

      – Proszę pani – zachęca ją do podejścia bliżej Krynicki – już jej pani więcej nie zobaczy.

      Rita pochyla się nad trupem, szybko całuje czoło.

      – Lusiu, moja biedna – mówi. – Bóg wie, co się z tobą stało.

      „Rachowano, że drgną oba sumienia. Nie drgnęło niczyje, ani moje, ani Gorgonowej” – napisał Zaremba.

      Gdy z pokoju Lusi wyprowadzano inżyniera, usłyszał on jeszcze podniesiony głos Gorgonowej:

      – Dowiedzcie mi, żem winna! – krzyczała do komisarza.

      „Rozumiałem – pisał Zaremba – że i ona może się gniewać, bo przecież i ją posądzono”.

      Wieczorem śledczy siadają przy wielkim stole w jadalni. Emil Krynicki krąży między Flipem a Flapem, konfidencjonalnie coś szepce im do ucha i raz po raz spogląda podejrzliwie na skulonego w kącie jadalni inżyniera.

      „Czego ten człowiek właściwie chce ode mnie? – zastanawia się Zaremba. – Dlaczego nie pozwala mi odejść i oddać się w samotności srogiemu bólowi? Czyżby mógł mnie podejrzewać o udział w zamordowaniu rodzonej córki, w spisek na jej życie z jakimiś bandytami?”

      – Panie Zaremba! – ironizuje Krynicki. – Pan ma taki dobry słuch, a jednak nie słyszał pan brzęku rozbitej szyby. To nie do wiary!

      „Patrzyłem nań ze zdumieniem, jak na człowieka, który uwziął się prześladować mnie bez zrozumiałej dla mnie przyczyny. […] Miałbym przeszkadzać rozmyślnie wyśledzeniu zabójców mego drogiego dziecka?”

      Krynicki mówi coś jeszcze, coś zupełnie absurdalnego i niezrozumiałego. Coś, o czym inżynier będzie myślał przez następne dni, tygodnie i lata.

      – Jeżeli pan nie miał pieniędzy, to powinien pan był jej dać tę willę.

      „Co ten człowiek gada? – myślałem. – Czemu on miesza się do tego? Po co rozprawia o moich warunkach materialnych, moich stosunkach domowych, jaką to wszystko ma styczność ze sprawą?”

      Przed północą dom jest pełen ludzi. Ci, których zwabiła do Brzuchowic plotka, przez cały mroźny dzień czekali cierpliwie pod płotem na wieści z wewnątrz, obserwując wchodzących i wychodzących, odprowadzali wzrokiem odjeżdżające samochody. Teraz mogą wreszcie wejść i się rozejrzeć. Szwendają się po pokojach. Słychać jazgot: polski, rosyjski, ukraiński, jidysz. Przyszli zobaczyć trupa i są rozczarowani, bo ciało Lusi już dawno jest w kostnicy СКАЧАТЬ