Название: Koronkowa robota
Автор: Cezary Łazarewicz
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
Серия: Reportaż
isbn: 9788380496637
isbn:
Przeważają reporterzy lwowskich gazet. Zaremba rozpoznaje ich po notesach w dłoniach. Podążają za Flipem i Flapem, którzy zachowują się jak przewodnicy wycieczki szkolnej w muzeum, zatrzymując się przy ważniejszych eksponatach: łóżku Stasia, wybitej szybie w pokoju Rity, niedomkniętym oknie w pokoju Lusi. Opowiadają zwiedzającym krwawą historię tak, jakby już wszystko było jasne, jakby wszystko wiedzieli. Zaremba nie słyszy, co mówią, ale domyśla się, że muszą to być ważne rzeczy, bo zwiedzający zapisują wszystko w kajetach. Dzięki ich szczegółowym notatkom lwowianie już jutro dowiedzą się o brzuchowickim gnieździe rozpusty, krwawym budowniczym i rozkochanej w nim złej guwernantce. To będzie pierwszy odcinek opery mydlanej, która ciągnąć się będzie aż do współczesności.
„Zostało tylko nas dwoje, bezradnych, nieporozumiewających się ze sobą, rozdzielonych przez straże, oczekujących swego losu” – wspomina Zaremba i opisuje:
Po nadejściu wyczekiwanej dyspozycji ze Lwowa padł rozkaz: „Jedziemy!”. Poczęto opieczętowywać willę. Odjeżdżałem stąd ze ściśniętym sercem. Czułem głuchy szum w uszach – skronie pulsowały.
Konie moje, zamówione ze Lwowa, czekały. Do powozu wsiadło nas czworo. Na głównym siedzeniu umieściła się Gorgonowa z policjantem – naprzeciw, na małej ławeczce, policjant ze mną. Jechaliśmy w milczeniu – była noc zimowa. Nie rozróżniałem w mroku twarzy mojej towarzyszki niedoli. Zresztą nie interesowałem się nią. Myślałem o Lusi i o tym czymś niepojętym, dziwacznym, potwornym, że… gdzieś odbywa się sekcja jej zwłok, że ja, ojciec, nie będę nawet na jej pogrzebie, że mnie, ojca, dlatego że córkę mi zamordowano, policjant trzyma tak mocno za ramię. […]
Jechaliśmy tak we czwórkę przez miasto. Śnieg bielał na ulicach. Gwiazdy skrzyły się. Tłumy snuły się. Panował nastrój sylwestrowy, a my jechaliśmy do gminnej komendy policji.
Gdzieś wreszcie po tej jeździe – dla mnie długiej, jak wieczność – zatrzymaliśmy się u jakichś wrót. Przeszliśmy przez jakieś podwórko, brnąc w śniegu. I znowu w mroku nie przemówiliśmy ani słowa.
Mnie dzielił od niej mój egoistyczny ból – byłem ojcem zabitej córki – brakło mi słów. Ale czemu ona nie zwróciła się do mnie ani słowem?
Przy mnie kroczył policjant – za mną stąpała ona z policjantem. Przed nami czarny gmach komendy.
W dwupiętrowym budynku przy zbiegu ulic Łąckiego i Sapiehy mieszczą się Komenda Wojewódzka Policji Państwowej, Okręgowy Urząd Śledczy oraz VI Komisariat Policji Państwowej. Wewnątrz w oficynie – areszt śledczy. Ale zanim pasażerowie dorożki tam trafią, muszą odwiedzić pokój przesłuchań.
Henryka prowadzą do jasnego, oświetlonego gabinetu, Ritę sadzają na ławce pod drzwiami.
Na stole rozłożone są dowody rzeczowe: zakrwawione kawałki szkła, kilof do lodu, wilgotna chusteczka znaleziona w piwnicy.
Przesłuchują ci sami, których poznał w willi: gruby Frankiewicz i chudy Respond.
Pytają Zaremby, czy kogoś podejrzewa. Czy córka mogła sama napastnikowi otworzyć drzwi?
Czy ktoś zdołałby się wcisnąć przez wąskie okienko? Dlaczego pies nie zaszczekał?
– Panie Zaremba, niech pan mocno ściśnie głowę i zbierze wszystkie klepki – prosi Respond i świdruje go wzrokiem.
– Na Boga – zaklina się aresztant. – Cóż bym ukrywał?
– Niech pan się przyzna – naciska Respond.
– Do czego? – dziwi się Zaremba.
– Że broni pan Gorgonowej.
„Jakby piorun padł we mnie. Doznałem przerażenia. Zgarbiłem się… Jakoby przytłoczyła mnie góra… To nie może być ona!”
Pierwsze przesłuchanie Henryka Zaremby kończy się o piątej rano.
– Bardzo nam przykro – mówi na pożegnanie Respond – ale musimy pana wyprawić do więzienia.
Zaremba: „Milczałem. Myśli były chaosem, kłębkiem krwawych strzępów. Patrzyłem na nich ślepymi oczyma. Świat się na mnie zwalił”.
Przesłuchanie Rity trwa jeszcze dłużej. W tym czasie Zaremba czeka pod kancelarią na korytarzu. Wreszcie uchylają się drzwi, staje w nich Gorgonowa.
– Powiedziałeś im, że wierzysz, że to ja zrobiłam! – ciska ze złością w stronę inżyniera.
Zaremba nie odpowiada.
Nie rozmawiają już ze sobą, gdy policjant prowadzi ich przez podwórko po grząskim śniegu do aresztu.
„Byłem ogłuszony potężnym ciosem – wspomina inżynier. – Myślałem o Lusi, nie o sobie, nie o niej”.
Więzienny dozorca odsunął kratę kobiecego oddziału i uprzejmie zaprosił Gorgonową:
– Pani pierwsza.
– Broń mnie. – To była jej ostatnia prośba rzucona Zarembie na pożegnanie. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zatrzasnęła się za nią stalowa krata.
Jego poprowadzili dalej długim korytarzem, na którego końcu były ciężkie drzwi z wizjerem. Zanim strażnik zamknął je za Henrykiem Zarembą, podniósł rękę do szyi i przeciągnął palcem po grdyce.
Za zakratowanym oknem Lwów mienił się blaskiem wszystkich swoich lamp – 897 elektrycznych i 3917 gazowych.
Margarita Emilia Gorgon z domu Ilić, lat trzydzieści.
Postać – wysmukła.
Wzrost – sto sześćdziesiąt pięć centymetrów.
Włosy – ciemne (szatynka).
Twarz – owalna.
Oczy – niebieskie.
Brwi – łukowate.
Nos – średni.
Uzębienie – pełne.
Po dalszych przesłuchaniach zostaje przeniesiona do lwowskiego więzienia przy ulicy Kazimierzowskiej, które od końca XVIII wieku mieści się w dawnym klasztorze odebranym zakonowi Świętej Brygidy.
Siedzą tu głównie więźniowie polityczni, rozbijający sklepowe witryny członkowie Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i podkładający bomby rebelianci z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.
Gorgonowa trafia do sześcioosobowej celi z polskimi komunistkami. Polityczni mają przywileje w więzieniach II Rzeczpospolitej Polskiej, mogą w ciągu dnia СКАЧАТЬ