Koronkowa robota. Cezary Łazarewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Koronkowa robota - Cezary Łazarewicz страница 3

Название: Koronkowa robota

Автор: Cezary Łazarewicz

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия: Reportaż

isbn: 9788380496637

isbn:

СКАЧАТЬ nigdy nie miała imienia. Tylko nazwisko. Tak o niej mówiła też moja babcia, która przed wojną mieszkała w Chełmie w województwie lubelskim i żyła tym głośnym procesem. Dla niej Gorgonowa była zawsze ofiarą, skrzywdzoną kobietą wplątaną w zbrodnię. Winny był ogrodnik, który – zdaniem babci – na łożu śmierci przyznał się do zamordowania Lusi.

      Gdy czterdzieści lat później przeczytałem w gazecie, że córka Gorgonowej walczy o uniewinnienie matki, od razu przypomniały mi się opowieści babci. Pojechałem do Trzebiatowa przeprowadzić z córką długą rozmowę dla portalu.

      Ewa Ilić miała wtedy osiemdziesiąt trzy lata i była w centrum zainteresowania mediów, bo walczyła o unieważnienie przedwojennego wyroku na matkę i o jej rehabilitację. O nocy z 30 na 31 grudnia 1931 roku i zamordowaniu Lusi Zarembianki opowiadała tak, jakby to było wczoraj, a ona widziała wszystko na własne oczy. Wierzyła w niewinność matki, ale nie potrafiła jej dowieść. Podrzucała wciąż nowe tropy i teorie, które warto byłoby sprawdzić. W mediach znów wymieniano opinie, czy to Gorgonowa zabiła Lusię, czy ktoś inny.

      Postanowiłem to ustalić.

      [^] Rita Gorgon podczas drugiej wizji lokalnej w Brzuchowicach, 18–19 marca 1933

CZĘŚĆ I

       Lusia zabita

       Brzuchowice, noc ze środy na czwartek, 30/31 grudnia 1931

      Wyłonił się z mroku i leci wprost na niego. Jest mały i bardzo kolorowy. Zmącony umysł podpowiada inżynierowi, że to koliber. Widział podobnego w jakiejś książce. Być może w encyklopedii u Trzaski, Everta i Michalskiego? Miał turkusowe piórka, pomarańczowy dziób i mały czarny ogonek.

      Tylko skąd się wziął w Galicji, u podnóża Karpat, w środku śnieżnej, mroźnej zimy? Nawet on – inżynier architekt – wie, że kolibry żyją w tropikalnych lasach Ameryki Południowej. Zastanawia się nad tym i patrzy na swoją wielką, pomarszczoną dłoń, z której ptak zabiera ziarnko, podfruwa do jego ust i próbuje mu je wcisnąć pod siwiejący wąs.

      I wtedy jego turkusowe piórka zmieniają się w szare, dziób się zakrzywia, zaostrzają się pazury, puchnie głowa i korpus. Już nie jest kolibrem, ale sępem. Jego bure skrzydła są tak wielkie, że zasłaniają niebo. Wbija ostre szpony w pierś inżyniera, a zakrzywionym dziobem próbuje rozpruć aortę. Nim tryśnie z niej krew, do snu wdziera się krzyk czternastoletniego chłopca. To Staś – syn inżyniera. Z jego pokoju dochodzą skowyt i jęki. Słowa są ­jeszcze niezrozumiałe, ale ich sens wiadomy: Staś wzywa pomocy.

      „Myślałem, że zachorował, upadł, zranił się, że trzeba go ratować” – zanotował potem inżynier.

      Zrywa się z łóżka, pędzi przed siebie, ale zaraz zatrzymuje go mrok w progu sąsiedniego pokoju. To pokój Rity, jego życiowej partnerki, matki ich trzyipółletniej córki Romusi, śpiącej dziś w łóżeczku obok inżyniera.

      Ciemność jest lekko rozświetlona przez odbite od grudniowego śniegu blade światło żarówki pobliskiego posterunku żandarmerii wojskowej. W pokoju Rity inżynier dostrzega na tle wielkiego okna werandy nieokreślony zarys szarości. To ważny szczegół, o który pytać go później będą śledczy, adwokaci, sędziowie, dziennikarze. Nigdy nie potrafi tego dokładnie opisać. Raz mówi, że to czarna masa przy drzwiach werandy, raz, że skulona postać wciśnięta między łóżko a toaletkę.

      „Nie pomyślałem, że to może być ona – pisał później. – Ta czarność nocy podkreślona czarnością ową nieokreślonej masy na wprost moich drzwi uprzytomniła mi, że chłopca trzeba obejrzeć w świetle”.

      Cofa się do nocnego stolika przy swoim łóżku i trzęsącymi rękoma zapala zapałką świecę w lichtarzu tak nieszczęśliwie, że trąca szklankę z wodą (zbita szklanka będzie kolejnym ważnym szczegółem w budowanej później piramidzie poszlak).

      Biegnie boso z płomykiem przez pokój Rity do jadalni z wielkim stołem i kominkiem.

      Tapczan Stasia po prawej, wciśnięty we wnękę pod oknem. Chłopiec chodzi boso po pokoju i jęczy:

      – Lu-sia za-bi-ta. Za-bi-taaaa. Zaaaaa-biiiiii-taa.

      Elżbieta, zwana Lusią, to siedemnastoletnia siostra Stasia. Sypia w różowym pokoju za szklanymi drzwiami. Jej ciuchy upchnięte są w ogromnej szafie z ciemnego drewna stojącej po prawej stronie od wejścia. W trójdzielnym oknie, mimo mrozu, otwarty jest lufcik. Pod oknem stoi stolik. Leżą na nim rękawice narciarskie. Narty oparte są o ścianę.

      W rogu po prawej – biurko zawalone szkolnymi książkami i zeszytami. Są ferie, więc dziewczyna do nich nie zagląda.

      Na ścianach obrazki: pejzaże i kwiatki.

      Po lewej – łóżko. Ciężkie, stalowe, dosunięte do samej ściany. Pod nim damski kuferek i wielka skórzana waliza.

      Pierścionki, rzemyk z kluczykiem i niedoczytaną książkę Lusia przed snem odłożyła na nocną szafkę, na której inżynier teraz stawia lichtarz ze świecą. Dopiero w świetle płomyka dostrzega zakrwawioną twarz córki. Leży bez ruchu, na wznak, z poduszką odrzuconą na nogi. Prawa noga wyciągnięta, lewa lekko podkurczona. Prawa ręka z zaciśniętą pięścią odrzucona za głowę, lewa – na bok. W słabym świetle nie widać jeszcze, że krwią nasiąknięty jest cały materac, z którego na drewnianą podłogę spadają karmazynowe kropelki, tworząc pod łóżkiem kałużę. Dokładniej opisze to ściągnięty później ze Lwowa biegły medyk – doktor Dawidowicz.

      Na razie jest środek nocy. Czterdziestoośmioletni inżynier architekt Henryk Zaremba stoi przy łóżku córki, łapie ją za rękę, dotyka zakrwawionego czoła i krzyczy do stojącego za nim Stasia:

      – Doktora! Wody!

      Wodę przynosi służąca Marcelina Tobiaszówna.

      Zaremba moczy szmaty i ociera nimi zakrwawione czoło córki. Staś odchyla jej ręce do tyłu, próbuje sztucznego oddychania.

      Rita, którą Zaremba obserwuje kątem oka, nie podchodzi do łóżka. Stoi we wnęce w holu. Ma na sobie ciężkie brązowe futro z kołnierzem i zielone pantofle. Obserwuje z daleka, jakby się bała wejść do pokoju Lusi.

      „Ani mi przyszło wówczas na myśl śledzić jej twarz” – pisze. Niepokoi go tylko to futro, bo on i Staś są wciąż na boso, w ­długich, nocnych koszulach, a ona stoi już w kapciach i otulona.

      „Czyż w takich razach gra rolę wstydliwość niewieścia? Czy trzeba ubierać się w futro, kiedy pada krzyk: »Zabita!«?” – zastanawia się.

      Gdy za chwilę natyka się na nią w jadalni, Rita nie patrzy mu w oczy, ale jest serdeczna. Zarzuca mu ręce na szyję, głaszcze po głowie, próbując ukoić jego rozedrgane ciało.

      – СКАЧАТЬ