Gwiazdy Oriona. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa страница 12

Название: Gwiazdy Oriona

Автор: Aleksander Sowa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-66229-24-2

isbn:

СКАЧАТЬ jedyną prawdziwą wersją zdarzeń, wersją babki. Ta myśl ciążyła jej do końca życia.

      – Spłodzili cię jak psy pod śmietnikiem! – wrzeszczała. – Jak psy pod śmietnikiem, bękarcie! Słyszysz?

      – Tak.

      – Co się tak kulisz jak szczur?

      Drżałem, czułem zimno, piekły mnie policzki od razów, bolały jądra od uderzeń piżamą. Nozdrza drażnił zapach moczu, który znów pociekł po moich udach.

      Zrywam się z łóżka z krzykiem. Zrywałem się nieraz. Przeczesuję włosy i czuję, że się spociłem. Mimowolnie sięgam pod kołdrę. Dłoń napotyka włoski i pofałdowaną skórę. Jest sucho. Wstaję, podchodzę do okna, zapalam papierosa. Latarnie, oświetlając ulice, przyćmiewają piękno rozgwieżdżonego nieba. Zimowa noc nie rozpieszcza ciepłem. Ten sam sen budzi mnie od dawna, tak samo jak dawno temu postanowiłem odebrać to, co mnie odebrano. To, co zabrały one.

      – Zmieniłyście moje życie w piekło – powiedziałem kiedyś. – W piekło porażek, rozczarowań i upokorzeń. Zdaję sobie sprawę, jak nieludzkie jest to, co robię, ale za waszą przyczyną nie mam światu nic do powiedzenia. Nic oprócz czynów nienawiści. Spowodowałyście, że nie mam światu nic do ofiarowania, więc rewanżuję się w podobny sposób, w jaki świat mnie potraktował.

      15

      Kilka minut później, z mokrymi włosami, w mundurze z dopiętymi guzikami, staje naprzeciw drzwi z tabliczką: Dowódca Kompanii Drugiej Oddziałów Prewencji Policji w Warszawie, chorąży Mariusz Kostecki.

      – Panie chorąży! – zaczyna po naciśnięciu klamki. – Szeregowy Emil Stompor, proszę o pozwolenie na wejście do pomieszczenia.

      – Zezwalam.

      Kostecki siedzi rozparty za biurkiem. W ręku ma nożyk, na biurku talerzyk. Pachnie cytrusami.

      – Panie chorąży, melduję się...

      – Daj już spokój, Stompor – zaczyna przymilnie Kostecki. – Siadaj.

      Emil z rosnącym niepokojem zastanawia się, co skłoniło chudego skurwiela do tego, żeby go wezwać. I dlaczego jest taki uprzejmy.

      – Masz ochotę na pomarańcza?

      – Dziękuję, panie chorąży.

      – No dobrze. Posiadam z tobą, Stompor, ciężki orzech do zgryzienia. Wspomniałeś, że masz wyższe wykształcenie, prawda?

      – Tak jest, panie chorąży.

      – Uhm – mruczy Kostecki, odchylając się na krześle. – A w jakim kierunku?

      – Medycznym, panie chorąży.

      – Uhm, a konkretnie?

      – Psychologia kliniczna, panie chorąży.

      – No, no. Kliniczna. A powiedz, jakie masz tradycje rodzinne, jeśli chodzi o mundur?

      Emil ma przed sobą człowieka, który przez dwadzieścia lat był milicjantem. A teraz pyta o coś, o czym nie wolno było mówić.

      – Rodzice byli w AK.

      – Rozumiem – mruczy Kostecki. – I to wszystko?

      – Tak jest, panie chorąży.

      – Nic więcej?

      – Nie, panie chorąży.

      – Żadnego wujka w wojsku, chrzestnego w straży pożarnej? Jacyś znajomi w służbie bezpieczeństwa?

      – Wykluczone, panie chorąży.

      – Wykluczone. – Kostecki nachyla się nad biurkiem. – To powiem ci, Stompor, że nie rozumiem. Nie jesteś wogle przekonywający. Jesteś dla mnie zagadką – dodaje, spoglądając w oczy policjanta.

      Po chwili, kręcąc głową, podaje Emilowi kartkę. Chłopak spogląda na dokument. Zatrzymuje wzrok na słowach: czasowo deleguję do służby w Komendzie Głównej Policji w Warszawie, Wydział do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw.

      – Masz.

      – Co to jest?

      – Tam wszystko pisze.

      Emil zerka na podpis: Komendant Główny Policji. Nie rozumie, skąd ktoś w KGP dowiedział się o istnieniu kogoś tak niewiele znaczącego jak on.

      – Jak mam to rozumieć?

      – To ja się o to pytam! – mówi Kostecki, zapalając papierosa. – Co znaczy to, co pisze na tej kartce papieru? Bo takiego przypadku jeszcze nie miałem. Żeby kota do KGP delegowano? I jeszcze do jakiego wydziału! Coś mi tu śmierdzi. Może ty kosmonautą jesteś?

      – Nie.

      – Pilotem śmigłowca?

      – Nie.

      – I wujka generała też nie masz?

      – Nie mam.

      – To może jakiejś pani w ministerstwie dobrze zrobiłeś?

      – W żadnym razie.

      – Czyli mam myśleć, że to przypadek?

      – Nie wiem.

      – Ja też nie, ale na przypadek to nie wygląda – ciągnie Kostecki. – Nie będziesz mi tu rąk mydlić. Musisz znać kogoś ważnego.

      – Nie znam.

      – Skoro nie chcesz powiedzieć, to twoja sprawa. Na dzień dzisiejszy wygląda, że się rozstaniemy. Bynajmniej na jakiś czas. – Kostecki nieszczerze się uśmiecha. – Podpisz, że odebrałeś. Pakujesz się, masz wziąść broń, amunicję i zapierdalać do KGP. Tam będziesz kontynuować dalej służbę. Zameldujesz się u inspektora Drożdżaka.

      – Kiedy?

      – Co kiedy?

      – Kiedy mam się tam stawić?

      – Niezwłocznie! – rzuca Kostecki. – Żegnam.

      Stompor wyczuwa nutę czegoś, czego nie potrafi zidentyfikować.

      – Nie wiem, jak to zrobiłeś i o co w tym chodzi, ale mam nadzieję, że zachowasz dobre wspomnienia o tym miejscu – mówi jeszcze Kostecki. – I zła renoma nie pójdzie za tobą.

      16

      Leży twarzą w błocie i czuje, jak ktoś ją rozbiera. Jeszcze nie rozumie, co się stało. Jest oszołomiona, potwornie boli ją głowa, a twarz jej pulsuje. Dopiero kiedy zimne jak lód СКАЧАТЬ