26
Katowice przywitały go od lat nieremontowanym dworcem. Budynek uderzył go smrodem, brudem, wałęsającymi się bezdomnymi i narkomanami. Emil wyszedł kładką nad peronami dla autobusów w kierunku ulicy. Wilgotne powietrze deszczowego poranka pachniało spalonymi okładzinami hamulcowymi.
– O! Ptok idzie! – usłyszał zza pleców. – Hola, hola, kolego!
I wtedy to poczuł. Przeszywający zimny sztylet wędrujący od brzucha po czaszkę. Wiedział, że za chwilę coś się wydarzy. Przypominało to lekcje matematyki. Nauczyciel milkł pochylony nad dziennikiem, a klasa pogrążała się w ciszy. Emil chwilę później słyszał swoje nazwisko.
– Ej, miglanc! Kaj się tak gibiesz? Pewnie z Warszawki, co?
– A o co chodzi?
– A żeby ci w paplok ciulnąć! Co się lampisz, ciulu jeden?
– Za Legią jesteś czy giekaesem? – dodał drugi.
– Nie interesuję się piłką.
– Patrzejcie – powiedział pierwszy. – Boroczek nikomu nie kibicuje. Ciula.
Emil zrozumiał, że nie uniknie kłopotów. Świadomość, że ma broń, legitymację i tajne dokumenty, nie pomagała. Postanowił, że da napastnikom szansę.
– Panowie – zaczął. – Posłuchajcie...
– Nie panuj nam – uciął najbardziej aktywny. – Po kiego żeś tukej przyjechoł?
– Dajcie mi spokój.
– Pokój to my ci damy, jak bajemy chcieli – odparł agresor przy akompaniamencie śmiechów i znienacka wyprowadził cios, który trafił Emila.
Zaskoczony policjant zachwiał się i odskoczył, osłaniając się od następnego razu. Pięść minęła go o centymetry. Odrzucił teczkę i celna sekwencja: lewy prosty, prawy prosty, lewy sierpowy powaliła na ziemię dresiarza.
– Ożeż kurwa! Ty skurwysynu!
– Uważaj, młody! – usłyszał Emil jakiegoś bezdomnego. – Ma nóż!
Kiedy błysnęło ostrze drugiego kibola, Emil przypomniał sobie słowa instruktora z Legionowa. Jest tylko jedna skuteczna metoda obrony przed nożem. Tymczasem trzeci kibol podniósł torbę Emila, a ten z nożem zmniejszył dystans. Emil się nie zawahał.
– Stój, policja! – ryknął, odbezpieczając broń. – Stój, bo strzelam! Na ziemię! – dodał, przeładowując.
Kibic posłusznie wykonał polecenie Emila. Po jego koleżkach nie było śladu. Emil spojrzał na bezdomnego. Kloszard przyłożył dłoń do czoła, jakby oddawał honor.
– Niech pan mi nic nie robi – skamlał napastnik. – Skąd miałem mieć anong, że pan jest z policji?
Kiedy Emil zakładał bandycie kajdanki, od ronda na placu Wolności dobiegł go odgłos syreny. Minutę później nadjechał nieoznakowany polonez z kogutem na dachu. Zaraz po wywiadowcach z poloneza dotarła niebieska nyska. Wysypało się z niej kilka rosłych postaci w mundurach moro, z długimi białymi pałkami. Bezdomnego już nie było.
27
Szafranek stał w towarzystwie tęgiego mężczyzny, którego przewyższał o głowę. Czekali na podchodzący do lądowania policyjny śmigłowiec.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.