Название: Mity polskiego września
Автор: Tymoteusz Pawłowski
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
isbn: 9788381433310
isbn:
Wolne Miasto Gdańsk miało niemal 2 tys. km2 powierzchni, na których żyło około 400 tys. mieszkańców. Połowa z nich mieszkała w Gdańsku, niewielka część w Sopocie, a reszta na rolniczych Żuławach. Większość ludności stanowili Niemcy, Polaków było niewielu. Statystyki niemieckie wskazywały, że ponad 95% obywateli WMG używało języka niemieckiego. Polacy twierdzili, że trzecią część mieszkańców Wolnego Miasta stanowią katolicy, więc Polaków jest tam dużo. Jedno nie wyklucza drugiego: polscy mieszkańcy Gdańska mogli używać języka niemieckiego. Interesująca była geografia polskości: w Sopocie Polaków mogło być nawet 30%, w Gdańsku i okolicach – 15%, a na Żuławach – prawie w ogóle ich nie było. Językiem urzędowym był niemiecki, lecz dokumenty wysyłane do Polaków i Kaszubów były tłumaczone na polski.
Wolne Miasto Gdańsk popełniło w latach 20. i 30. widowiskowe samobójstwo. Jego niemieckojęzyczni obywatele postanowili na wszelkie sposoby zwalczać polskie prawa i utrudniać korzystanie z portu. Niczego jednak nie osiągnęli, bo Rzeczpospolita miała prawo reagować siłą i robiła to: w 1927 roku wprowadziła kompanię wartowniczą na Westerplatte, a w 1932 dywizjon kontrtorpedowców wpłynął do portu i zagroził ostrzelaniem miasta. Niemieccy gdańszczanie nie byli w stanie pojąć, że bogactwo ich miasta zależy od polskiego handlu. Polacy, zniechęceni postawą gdańszczan, zbudowali więc własny port w Gdyni. To doprowadziło do upadku gospodarczego Gdańska, po którym nastąpił kryzys demograficzny (z miasta wyjechało 50 tys. Niemców), a potem – upadek polityczny. Zrujnowani i bezrobotni mieszkańcy masowo poparli partię NSDAP. Czyż można upaść niżej?
Można, gdyż miłość gdańszczan do Adolfa Hitlera nie została odwzajemniona. On był Austriakiem, myślał w kategoriach naddunajskich, mało dbał o Bałtyk i o junkrów z Prus Wschodnich. Konflikt z Polską był mu nie na rękę, więc w 1934 roku – po podpisaniu paktu o nieagresji – kazał zamknąć usta wszystkim wrogom Polski. W prasie niemieckiej nie ukazywały się żadne artykuły wrogie Rzeczypospolitej, a sprawy mniejszości niemieckiej w Polsce czy problemy Gdańska były poza zainteresowaniem rządu w Berlinie. Do czasu.
W samym końcu 1938 roku polski ambasador w Berlinie Józef Lipski zawiadomił swojego zwierzchnika, ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, że Hitler chce z nim przedyskutować kwestię „wyrównania stosunków” pomiędzy oboma krajami. 4 stycznia 1939 roku Beck odwiedził Hitlera w Obersalzbergu, a po powrocie do kraju zawiadomił prezydenta Ignacego Mościckiego i generalnego inspektora sił zbrojnych marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, że Polsce grozi wojna. Hitler podjął bowiem temat przyłączenia do III Rzeszy Wolnego Miasta Gdańska i wybudowania na Pomorzu eksterytorialnej autostrady łączącej Prusy Wschodnie z Berlinem.
Minister Beck wiedział, że „obiekty te są jedynie pretekstem”, a „jeśli Niemcy będą podtrzymywać nacisk w sprawach dla nich drugorzędnych jak Gdańsk i autostrada, to nie można mieć złudzeń, że grozi nam konflikt w wielkim stylu”4. Dlaczego nazwał Gdańsk i autostradę eksterytorialną „sprawami drugorzędnymi” i „pretekstem”?
Bo tym właśnie były.
Autostrada, o której wspomina minister Beck, miała łączyć Prusy Wschodnie z Berlinem ponad polskim Pomorzem. Miała być jednak eksterytorialna, czyli wyłączona z polskiego terytorium. Był to pomysł, który pojawił się już w latach 20., w Lidze Narodów, która zaaprobowała podobne rozwiązania, chociażby na granicy belgijsko-niemieckiej. Koncept ten był rozważany przez Polaków, a gdy III Rzesza ogłosiła w 1934 roku wielki plan budowania autostrad, taką możliwość zasugerowano nawet Niemcom. Projekt zakładał zbudowanie autostrady na estakadzie. Dzięki temu Polacy w każdej chwili mogliby ją wysadzić w powietrze i uczynić niezdolną do przejazdów. Takie przedsięwzięcie dałoby również zatrudnienie dziesiątkom tysięcy bezrobotnych i impuls polskiemu przemysłowi wydobywczemu i chemicznemu. We wrześniu 1935 roku do Warszawy przybył nawet generalny inspektor budowy autostrad Fritz Todt, dowiedział się jednak, że sprawa jest już nieaktualna. W grę wchodziły oczywiście polskie ambicje, ale również czysty pragmatyzm: stosunki polsko-niemieckie były już wtedy poprawne i nic nie stało na przeszkodzie, żeby Niemcy korzystali z polskiego tranzytu. Był to również specyficzny papierek lakmusowy niemieckich intencji, jak się okazało – bardzo skuteczny.
Sprawa oddania Wolnego Miasta Gdańska Niemcom nie była również niczym innym niż papierkiem lakmusowym. Jego wartość gospodarcza była – po zbudowaniu portu w Gdyni – mało istotna. Gdańsk miał pewną wartość militarną, ale nie miał znaczenia ani strategicznego, ani nawet operacyjnego, a jedynie taktyczne. Polscy sztabowcy wiedzieli, że aby bronić Gdyni, należy zająć stanowiska obronne w Sopocie, co uniemożliwiłoby ostrzeliwanie portu z artylerii polowej. Ale nawet to znaczenie taktyczne było jedynie iluzoryczne: w razie wojny przeciwko Niemcom Polacy nie zamierzali zamieniać Gdyni w twierdzę i z góry godzili się z jej utratą.
Najważniejsze jednak jest to, że Polska nie mogła oddać Wolnego Miasta Gdańska Niemcom, bo Wolne Miasto Gdańsk… nie należało przecież do Polski. Było wspólną własnością Francji, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Włoch i Japonii, to właśnie bowiem na rzecz tych państw – artykułem nr 100 traktatu wersalskiego – Niemcy zrzekły się Gdańska. Mocarstwa te realizowały swoją władzę poprzez Ligę Narodów, a własną wolę polityczną wyrażali również sami obywatele WMG w miejscowym parlamencie, czyli Volkstagu (Senat WMG – wbrew nazwie – był władzą wykonawczą).
Wymuszenie zgody na eksterytorialną autostradę łączącą Prusy Wschodnie z Berlinem PONAD terytorium Polski miało upokorzyć Rzeczpospolitą, natomiast zgoda Warszawy na włączenie Gdańska do III Rzeszy stanowiłaby sygnał zerwania przez Polskę z Ligą Narodów i z mocarstwami sojuszniczymi – przede wszystkim z Francją i Wielką Brytanią. Tylko tyle i aż tyle. Doskonale rozumiał to Józef Beck, który wiedział też, jakie były prawdziwe cele niemieckie.
Czego więc naprawdę chcieli Niemcy od Polski?
ROZDZIAŁ 8
Niemiecka „przestrzeń życiowa”
Główną przyczyną agresywnej polityki III Rzeszy Adolfa Hitlera była walka o przestrzeń życiową dla narodu niemieckiego, czyli Lebensraum. Wystarczającym na to dowodem są niemieckie podboje bezpośrednio przed II wojną światową oraz w jej trakcie.
Lebensraum – termin wprowadzony w 1897 roku przez antropologa, geografa i biologa prof. Oscara Peschela – rzeczywiście miał usprawiedliwiać niemieckie podboje, ale podboje kolonialne. Był wykorzystywany – a i to nie bez wątpliwości – do uzasadnienia celów I wojny światowej, ale po niej pozostał pustym sloganem.
Niemców w 1919 roku zmuszono do podpisania traktatu wersalskiego. Utracili wówczas kolonie i niektóre prowincje, musieli też zapłacić olbrzymie odszkodowania wojenne. Dlatego niemal wszystkie niemieckie partie polityczne nawoływały do zbrojnego rewanżu – odbudowania silnej armii i odzyskania utraconych ziem. Paradoksalnie naziści, najbardziej kojarzeni z ideologią rewanżystowską, nie nawoływali do wojny. NSDAP Adolfa Hitlera, jako partia robotnicza, głosiła, że drogą do odzyskania znaczenia jest wytężona praca i rozwój ekonomiczny. Dzięki temu odniosła sukces polityczny. Wyborcy, zmęczeni propagandą nawołującą do kolejnej wojny, głosowali na tych, którzy do niej nie dążyli – na nazistów.
Co więcej, III Rzesza, zamiast dążyć do wzmocnienia niemieckich mniejszości СКАЧАТЬ
4
Józef Beck, Wspomnienia o polskiej polityce zagranicznej 1926–1939, Warszawa–Kraków 2015, s. 218.