Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 22

Название: Krwawa Róża

Автор: Nicholas Eames

Издательство: PDW

Жанр: Героическая фантастика

Серия: Fantasy

isbn: 9788380626782

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Promotor zmrużył oczy.

      – Uważasz, że wygląda głupio?

      – I to bardzo – przyznała Pam. – To chyba najgłupiej wyglądający kapelusz, jaki w życiu widziałam.

      Roderyk prychnął, a potem zaoferował jej flaszkę, mimo że skrytykowała jego nakrycie głowy.

      – Brandy?

      – Nie, dzięki. I tak mam już kaca…

      – To najlepsze lekarstwo – oznajmił, nalewając jej alkoholu do kubka.

      Schował butelkę i pociągnął spory łyk z własnego naczynia, a następnie westchnął z ukontentowaniem.

      Pam zdążyła wcześniej wypić prawie całą herbatę, tak więc na następny łyk składała się głównie gorzała. Nie była jednak aż tak zła, jak dziewczyna się obawiała. W ustach poczuła przyjemny smak śliwek, a po jej ciele zaczęła się rozlewać fala miłego gorąca. Podążyła wzrokiem ku północy, gdzie za horyzontem maszerowały nakryte śnieżnymi czapami szczyty Gór Tarczowych. Powietrze było rześkie, a poranne słońce rzucało liczne refleksy na uprząż koni ciągnących wóz.

      Roderyk miał rację, pomyślała. Głowa jakby mniej mnie teraz boli.

      – Ten kapelusz – podjął tymczasem promotor, chwytając lejce przytrzymywane dotąd kolanami – chroni mnie jak najporządniejszy hełm. Ta koszula i te spodnie – wskazał zabójczo różową bluzę i workowate białe gacie – są odporne jak zbroja. Buty też. – Trzasnął twardą podeszwą w deskę kozła.

      Przyjrzała się jeszcze raz kapeluszowi, próbując odgadnąć, czy kryje się pod nim jakiś czepiec. Uznała przy tym, że lisie kity sterczą na wszystkie strony, ponieważ zostały ponadziewane na metalowe pręty.

      – Niby jak? – zapytała.

      – Ukrywają moją prawdziwą tożsamość. Moje rogi i kopyta. Wszystkie odmienności. – Wskazał kubkiem nogi. – Gdyby ludzie dowiedzieli się, kim naprawdę jestem, zaczęliby mną gardzić.

      Gdzieś z tyłu dobiegł głośny śmiech. Pam odwróciła głowę i dostrzegła w oddali sznur wozów i wózków sunących tym samym traktem.

      – Czy Banici wiedzą? – zapytała.

      – Niektórzy. Penny na pewno. Niektórzy z nich są z nami w trasie od lat, stali się dla nas czymś w rodzaju rodziny. Ale jeśli jakiś łowca zobaczy mnie bez gaci… – Napił się raz jeszcze, po czym oblizał wargi. – Skończę wtedy w klatce albo nawet gorzej, walcząc o życie na jakiejś podrzędnej arenie.

      – Róża nigdy by na to nie pozwoliła – stwierdziła Pam.

      Głupio gadasz, napomniała się zaraz w myślach, znasz ją przecież dopiero od kilku dni i nic o niej nie wiesz.

      Satyr zmierzył ją szybkim spojrzeniem, zapewne myśląc to samo.

      – Masz rację, pewnie by nie pozwoliła. Ale to przysporzyłoby grupie nielichych problemów. Musieliby szukać sobie innego promotora, a ja… ja… Szczerze mówiąc, nie wiem, co bym zrobił. Baśń to wszystko, co mam. Oczywiście – wyszczerzył się do niej – prócz tego odjechanego kapelusza.

      Gdy dotarli do Leśnego Brodu, nie powitały ich tłumy. Miejscowi uznali zapewne, że Baśń oleje występ w ich mieścinie i uda się wraz z pozostałymi najemnikami na zachód – dlatego gdy wtaczali się do miasta, na ulicach stało zaledwie kilka tuzinów przypadkowych przechodniów, wliczając w to jedno zszokowane dziewczę o krótko przyciętych, ufarbowanych na krwistoczerwono włosach. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Różę, by zaczęła drzeć się wniebogłosy, a potem padła na chodnik niczym kłoda.

      Wieść o przybyciu Baśni przetoczyła się przez miasto niczym fala powodzi po wiosennych roztopach i już wkrótce na głównej alei Leśnego Brodu zaroiło się od ludzi pragnących ujrzeć na własne oczy przesławną Różę i jej towarzyszy.

      Roderyk zszedł po stopniach z tyłu Reduty Buntowników, odziany w złote spodnie i zieloną jedwabną koszulę rozpiętą tak głęboko, że widać było sierść na jego satyrzej klatce piersiowej.

      W towarzystwie kilku masywnych Banitów przepchnął się do miejsca, w którym stali Róża i Bezchmurny nagabywani przez grupkę właścicieli pobliskich karczm i gościńców, nie wspominając pełnego nadziei szefa burdelu noszącego wdzięczną nazwę Nałożnica Illithida. Wszyscy oni wyłazili ze skóry, oferując grupie gościnę.

      – Baśń nigdy nie płaci za nocleg, gdziekolwiek się zatrzymuje – wyjaśniła Cora zaciekawionej tymi negocjacjami Pam. – Szczęściarz, który dostąpi zaszczytu goszczenia nas, nie tylko zbije fortunę na sprzedawaniu nam jadła i napitków, ale też korzysta przez wiele następnych lat ze sławy, jaką przyniosła jego przybytkowi obecność Krwawej Róży. Nie piorą pościeli, w której spała – dodała Tuszowiedźma, po czym uśmiechnęła się krzywo. – Lepiej by jednak zrobili, gdyby spalili moją.

      Szczęściarzem, jeśli można tak powiedzieć, okazał się tego dnia właściciel gospody noszącej nazwę Pełna Chata – dość adekwatną, przynajmniej od chwili, gdy w jej progi wkroczyła Baśń i ciągnący za nią gapie. Lokal był wąski, ale za to długi, na jego ścianach porozwieszano przydymione zwierciadła, które sprawiały wrażenie, że na sali jest tłoczniej niż w rzeczywistości. Nie mieli tam porządnej sceny, lecz usadzony w najdalszym kącie bard dawał z siebie wszystko, by przekrzyczeć gwar.

      Roderyk oddalił się, by porozmawiać z miejscowymi łowcami. Bezchmurny nakłonił kilka osób do rozegrania partyjki tarcz i stali, po czym zniknął w przydzielonej izbie, oczywiście z Różą, która – jak zauważyła Pam – wchodząc po schodach, przyciskała do piersi dziwacznie połyskującą czarną kulę.

      Corę zaczepiła jakaś babka o pełnych ustach, która twierdziła, że jest jej największą fanką i chce to udowodnić. Obie zwinęły się już po chwili, zostawiając Pam i Brune’a samych.

      Na szczęście szaman nie miał nic przeciwko dotrzymaniu towarzystwa dziewczynie. Wypił cztery razy więcej niż ona, od czasu do czasu też podawał jej fajkę nabitą czymś, co paliło płuca żywym ogniem, lecz napełniało ciało przyjemnym drżeniem. Wszystko ma jednak swoje granice. Gdy facet o ziemistej cerze zaoferował Pam kozik, który – jak twierdził – miał ostrze pokryte jadem szałobaka, szaman warknął tak głośno i przeciągle, że zaczęła się obawiać, czy przypadkiem nie zaczął się przeistaczać w niedźwiedzia. Handlarz czmychnął natychmiast, a Brune położył jej dłoń na ramieniu.

      – Obiecaj mi, że nigdy nie weźmiesz tego gówna – poprosił.

      Przewróciła oczami.

      – Gadasz jak mój tato.

      Szaman zaśmiał się w głos, ale jego palce zacisnęły się jeszcze mocniej.

      – Wezmę to za komplement, ponieważ twój tato to pieprzona chodząca legenda. A teraz poważnie, obiecaj.

      Legenda? СКАЧАТЬ