Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 25

Название: Krwawa Róża

Автор: Nicholas Eames

Издательство: PDW

Жанр: Героическая фантастика

Серия: Fantasy

isbn: 9788380626782

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Niektóre grupy, jak choćby Baśń – ciągnęła Jeka – nie pozwalają na to. Uważają, że to oszustwo. A moim zdaniem takie numery dobrze wpływają na interes.

      Jakby na potwierdzenie jej słów tłumy zgromadzone za bramą zaczęły wiwatować, świętując zwycięstwo młodzików. Zakrwawione truchła sinu odciągnięto na bok, a ci z najemników, którzy trzymali się wciąż na nogach, chłonęli pochwały jak żebracy ciśnięty im marny grosz. Nie wydawali się też przejęci faktem, że dwaj ich towarzysze leżeli na piachu, pławiąc się we własnej krwi.

      – Dajcie mi chwilę na uprzątnięcie tego bałaganu – poprosiła zarządczyni.

      Na jej polecenie brama zaczęła się powoli otwierać.

      Do tego czasu Róża zdążyła przejść do narożnika zbrojowni, gdzie stała teraz, trzymając w dłoni tę samą sakwę, która Pam pamiętała z Wąwozu. Wyjęła z niej kruchy czarny liść, potem zerknęła w kierunku Bezchmurnego – jakby obawiała się, że druin zgani ją za to, co robi – i ułożyła narkotyk na języku, pozwalając, by się rozpuścił.

      Branigan zasugerował kiedyś, że ojciec Pam powinien dodać sobie odwagi zażywaniem lwich liści. Było to niedługo po śmierci Lily, w czasach, gdy Branigan miał jeszcze nadzieję, że Pancerniki przetrwają kryzys. Jakby to w ogóle było możliwe.

      Zażywanie tego świństwa miało kilka efektów ubocznych (nawet jeśli nie liczyć uzależnienia), lecz wujek był święcie przekonany, że dzięki takiej kuracji Tuck zdoła wrócić do formy i dalej walczyć.

      Zakładając, że Pam nie myliła czarnych liści z czymś innym, trudno było jej pojąć, po co Róży takie wspomaganie. Miała przed sobą kobietę, która stawiła czoło hordzie z Wyldu i której wyczyny sławili wszyscy bardowie Grandualu. Nawet decyzja, by wywiązać się z zawartych umów, zamiast pójść z pozostałymi przeciw hordzie z Brumalu, wymagała – przynajmniej zdaniem dziewczyny – nielichej odwagi. Róża wolała to, niż pastwić się nad skazaną na porażkę armią Groma.

      Jeka wróciła do zbrojowni.

      – Możecie wychodzić! – zawołała, próbując przekrzyczeć tłumy skandujące nazwę Baśni.

      Z górnych rzędów słychać było także odgłosy uderzania stopami o stal, co dawało ogłuszający efekt. Ze sklepienia sypały się chmury pyłu, lśniące w blasku słońca niczym iskierki.

      W oczach Róży, gdy stawała w kręgu towarzyszy broni, widać było wyłącznie utrzymywaną w ryzach furię.

      – Zwycięstwo albo śmierć! – krzyknęła.

      – Zwycięstwo albo śmierć! – odpowiedzieli jak echo.

      – Choć wolimy zwycięstwo – dodał na koniec Bezchmurny.

      Róża przytaknęła, po czym wyprowadziła ich na arenę.

      – Czy mnie oczy nie mylą…? – Pam zawiesiła głos, obserwując potwora, z którym Baśń miała stoczyć bój.

      – Raga – rzucił potakująco Roderyk. – Nienawidzę sukinsynów – dodał, zanim zdążyła pomyśleć – i z ogromną niecierpliwością czekam na możliwość patrzenia, jak zdychają.

      – Nasz Temoi był przywódcą stada – wtrąciła Jeka z widoczną dumą. – A konkretnie bandy z Heatherfell. Minionego lata poprowadził swoich ziomków na Północny Dwór. Jego wojowników wyrżnięto w pień, ale on sam trafił do niewoli, co przesądziło o jego losie. Prędzej czy później miał zginąć na arenie. Sporo zapłaciłam, by zyskać pewność, że trafi do mnie.

      Raga był olbrzymi, bardzo dobrze umięśniony, odziany w pancerz z wypłowiałych od słońca kości. Jego łeb zdobiła grzywa bujnych czarnych kudłów, a lwie nozdrza przecinała jątrząca się wciąż rana. W łapach, które bez trudu mogłyby zmiażdżyć Pam, stwór dzierżył dwa miecze o klingach dorównujących długością jej wzrostowi.

      Wszystko to Pam zauważyła, gdy potwór mknął prosto na Różę. Wielkie miecze młóciły powietrze, tak więc dziewczyna w wyobraźni ujrzała krwawą jatkę, jaka zaraz rozegra się przed jej oczami. Róża jednak mimo zbroi płytowej przypadła zwinnie do ziemi i przetoczyła się między nogami bestii.

      Bezchmurny także minął zabójcze ostrza. Madrygał opuścił pochwę, a jego sztych sięgnął piersi przeciwnika. Kościana zbroja rozprysła się pod naporem druińskiej stali niczym stłuczony talerz. Rozpłatane mięśnie odsłoniły ciąg ociekających krwią, białych żeber.

      Taki cios powinien zabić potwora, Pam była tego pewna – podobnie jak większość widzów areny, jeśli sądzić po dochodzących zewsząd jękach zawodu. Mieszkańcy Leśnego Brodu czekali na tę walkę od miesięcy, nic więc dziwnego, że chcieli, by trwała dłużej. Pragnęli zwycięstwa Baśni, lecz mieli też nadzieję na zyskanie tematu do rozmów, czegoś, czym mogliby zaimponować w odległej przyszłości wnukom, nie posuwając się do zbędnej przesady.

      Na szczęście dla nich Temoi nie był łatwy do ubicia. Raga utrzymał się na nogach i wyszczerzył kły, po czym jego miecze pomknęły w kierunku druina.

      Bezchmurny odskoczył poza ich zasięg raz, potem drugi, gdy napastnik ponowił atak. Pam nie mogła się nadziwić jego niesamowitej gracji. Każdy ruch wydawał się jej elementem dłuższej, bardziej skomplikowanej choreografii, był odpowiednikiem przemyślanych posunięć mistrza gry w czwórcę w obliczu niezdarnych manewrów nowicjusza.

      Brune spróbował włączyć się do walki. Ruszył na bestię w jednym tylko bucie, ale już po kilku krokach przystanął i zakrył dłonią usta, by nie zarzygać połowy areny. Wtedy to właśnie minęły go dwa sztylety Cory. Jeden odbił się od kościanej zbroi, nie czyniąc stworowi żadnej krzywdy, ale drugi wszedł idealnie pomiędzy odsłonięte wcześniejszym cięciem żebra. Bestia ryknęła z bólu i wściekłości, rzuciłaby się pewnie na Tuszowiedźmę, gdyby nie klingi Róży, które wychynęły z jej piersi.

      Temoi padł na kolana, nadal nie wypuszczając z dłoni ciężkich żelaznych mieczy. Ponownie wyszczerzył kły, lecz jeśli zamierzał wydać wyzywający ryk, słabo mu to wyszło, ponieważ z gardła wydobył się tylko charczący jęk.

      Róża zostawiła Cierń i Oset w plecach potwora. Obróciła się na pięcie i stanęła z szeroko rozłożonymi rękami i uniesioną głową, niczym więzień wypuszczony z lochu na ulewę. Bezchmurny schował broń, po czym ruszył ku wrotom zbrojowni. Minął Corę, która zmierzała w przeciwnym kierunku, by odzyskać ciśnięte sztylety. Brune stał tymczasem mocno pochylony, wspierając się oburącz na Ktulu. Robił co w jego mocy, by nie wyglądać na kogoś, kto lada moment zwali się z nóg.

      – Jaka szkoda… – Jeka nie kryła zawodu. – Baśń daje zazwyczaj lepsze przedstawienia.

      Roderyk nie odpowiedział, stał tylko i napawał się widokiem martwego raga.

      Pam nie rozumiała, jakie oczekiwania miała zarządczyni. Chciała, by pastwili się nad bestią? Zrobili widowisko z jej cierpienia? Najemnicy zabijali potwory, ponieważ te mordowały niewinnych ludzi, a nie po to, by właściciele СКАЧАТЬ