Название: Zranić marionetkę
Автор: Katarzyna Grochola
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
isbn: 9788308067819
isbn:
– Ale ja muszę już być gdzie indziej – powiedziała Joana Strumień z naciskiem na g d z i e i n d z i e j i skierowała się do samochodu.
Podążył za nią jak niepyszny.
Wydał się sam sobie największym durniem na świecie, największą łamagą, nieudacznikiem i niezgułą.
Chciał odebrać jej wlepiony mandat i rzucić na wiatr, który nagle się zerwał i rozwiewał jej złote włosy. Chciał cofnąć czas, zatrzymać jej samochód i powiedzieć: musi pani ze mną iść na kawę albo będzie naprawdę źle.
A przede wszystkim chciał być kimś innym, na przykład swoim przyjacielem Trawą, który miał zupełnie inaczej na imię, a który był chodzącym uwodzeniem i żadna z dziewcząt nie potrafiła się oprzeć jego zawadiackiemu urokowi. Trawa w takiej sytuacji na pewno by rzucił jakąś pikantną dykteryjką, coś by sobie przypomniał – wiele jego opowieści zaczynało się od słów: „To mi przypomina…” – i choć te przypomnienia miały się do okoliczności jak piernik do wiatraka, to zawsze rozładowywały każdą napiętą sytuację.
Niestety, nie był Trawą i jedyne, co mu przychodziło w tej chwili do głowy, to uderzyć się w głowę młotem pneumatycznym, potem skremować i rozsypać prochy w morzu.
Joana nachyliła się do samochodu, kożuszek podniósł się do wysokości połowy pośladków i porucznik Natan musiał przełknąć ślinę.
Tył miała równie boski jak przód.
– Ma pan długopis? – W ręku trzymała kartonik.
Podał jej długopis, którym wypisywał mandat.
Oparła się o drzwi, torbę rzuciła na siedzenie.
– Proszę mi poświecić.
Posłusznie skierował latarkę na kartonik.
Nie mógł nie zauważyć dużego DENT i nazwiska jakiegoś mężczyzny. I zadbanych paznokci w kolorze szafirowym, drobnych palców przytrzymujących papier przy imieniu Jędrzej.
Pewnie mąż, pomyślał i rozczarowanie rozpełzło się po jego ciele jak krętki boreliozy.
– To wizytówka mojego dentysty – zaśmiała się, jakby czytała w jego myślach, śmiałym ruchem przekreśliła dane przychodni DENT, obróciła kartonik i napisała drukowanymi literami: „JOANA” – i numer telefonu.
– Proszę do mnie zadzwonić, bo może pan znajdzie. Jak pan nie znajdzie, to też proszę zadzwonić. Na razie nie będę występować o duplikat. I proszę uważać następnym razem – posłużyła się zdaniem, które przed chwilą do niej powiedział. I nawet zabawnie to zrobiła. Przedrzeźniała go po prostu.
Wziął wizytówkę DENT i schował do kieszeni.
– Niech pan obieca, że pan zadzwoni.
– Obiecuję – powiedział, marząc o tym, żeby już odjechała.
Żeby mógł spokojnie o niej myśleć. Przy niej czuł się roztrzepotany jak flaga na mocnym wietrze. Bez drzewca.
Wsiadła do samochodu, uchyliła szybę i pomachała mu, niczym dobremu znajomemu. Stał i gapił się jak idiota za odjeżdżającym samochodem.
A potem spojrzał jeszcze raz dla pewności pod nogi i zobaczył jej prawo jazdy.
W miejscu, które trzykrotnie przeglądał z największą uważnością.
Od tego się zaczęło.
I właśnie dlatego teraz, po półtora roku, miał zamęt w głowie.
Od dwóch tygodni mieszkał z Joaną.
Była to ich obopólna, dojrzała, przemyślana decyzja. O niczym innym nie marzył od czasu ich pierwszego spotkania.
Ale… ale coś było nie tak i nie umiał tego nazwać.
Dopóki pomieszkiwała u niego, w małej kawalerce, było wszystko okej. A teraz, po przeprowadzce do dużego domu jej rodziców, coś szwankowało.
Całe piętro należało do Joany, tak się mówiło, chociaż właścicielami byli jej rodzice; sto czterdzieści metrów kwadratowych, nie licząc poddasza.
Okna sypialni wychodziły na taras, a taras wisiał nad bardzo zadbanym ogrodem. Na podjeździe było miejsce nie tylko na ich trzy samochody, ale również na jego starego opla. I to wszystko prawie w centrum miasta, gdzie za każdy metr kwadratowy trawy płaciło się niemal tyle, ile za metr jego kawalerki.
Joana była cudowna i nie dawała mu poznać, że to jednak nie ich dom, tylko mamusi i tatusia – znakomicie sytuowanych przedsiębiorców ze znajomościami wszystkich i wszystkiego.
Minister zdrowia?
Nie ma problemu, jeden telefon rozwiązuje sprawę.
Komendant stołecznej?
Natan, jeden telefon i pracujesz, gdzie chcesz.
Komunikacja?
A komu trzeba coś załatwić? Trzeba się skontaktować z Grzegorzem.
Samochody oclić? Sprowadzić? Na kiedy potrzebujesz?
To kwestia jednej rozmowy z… – i tu padały imiona, czasem nazwiska, czasem funkcje.
Dom z bali?
Zadzwonię do Bartka na Kaszuby.
Złe wyniki rentgena?
Dzwonię do profesora Zenobiego.
Na początku był powalony uprzejmością jej rodziców.
Uprzejmością, otwartością, gościnnością, przyjacielskością i tak dalej, wszystkimi innymi „ościami”.
Ale kością w gardle mogą stanąć i te ości, o czym przekonał się już przy pierwszej wspólnej kolacji „w naszym wspólnym domu” – jak podkreślała Joana.
– Zaprosiłam do nas rodziców, nie masz nic przeciwko temu?
Nie miał, choć się zdziwił, z rodzicami mijali się rano na podjeździe, gdzie stały zaparkowane samochody, Joana schodziła na dół do matki przynajmniej parę razy dziennie, żeby poplotkować, a uroczysta kolacja – pierwsza wspólna „w naszym wspólnym domu” – odbyła się trzeciego dnia po jego wprowadzce.
– Mam nadzieję, że będziesz się tu czuł jak u siebie – powiedziała matka Joany i dodała: – Dzisiaj wypijemy brudzia. Więc od razu mówmy sobie na ty. Ja jestem Elżbieta.
– Natan, będę zaszczycony – odpowiedział po chwili zaskoczony porucznik.
W trakcie kolacji dowiedział się o wspaniałych perspektywach, jakie СКАЧАТЬ