Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zranić marionetkę - Katarzyna Grochola страница 2

Название: Zranić marionetkę

Автор: Katarzyna Grochola

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия:

isbn: 9788308067819

isbn:

СКАЧАТЬ napisać, co zostanie podyktowane. Wolno i niespiesznie. Znajdzie moment nieuwagi.

      Więc będzie pisał, będzie posłuszny, w tym tkwi wybawienie. Nie będzie żadnej kary.

      – Przepraszam – usłyszał i przez moment łudził się, że to do niego powiedziane, że zaraz się okaże, że to wszystko to tylko zabawa. Ale następne zdanie rozwiało jego złudzenia.

      – Pisz: Przepraszam, kochanie, nie mam innego…

      Wolno przesuwał długopisem po kartce. Jak najwolniej. Przyglądał się przegubowi, na którym zawiązany był szalik. Dlaczego szalik? Nie był uwolniony, to tylko poluzowane więzy, trzymają go jak byka na uwięzi. Szalik nie był puszczony luźno, coś go od tyłu trzymało, ale jakby się postarał…

      Jeden ruch ręką w stronę biurka, w podłużnym kamiennym naczyniu przywiezionym chyba z Wietnamu trzymał pióra i długopisy. I krótki srebrny nóż do rozcinania kopert. Gdyby mu się udało tam dotrzeć…

      – …nie mam innego wyjścia. – Pojedyncze litery układały się w słowa, których znaczenia nie rozumiał.

      Albo chociaż podnieść rękę do ust i szarpnąć taśmę, potrzebuje tylko paru sekund nieuwagi, wtedy mógłby krzyknąć, wrzasnąć, przebijając się przez Pucciniego, który narastał i powoli zbliżał się do finalnego La vita! Może ktoś by go usłyszał?

      – …Wybacz mi, proszę, wszystko…

      Wszystko? Jakie wszystko?

      – …wszystko. I w podpisie: tata.

      Tata? Tylko tyle? Koniec? To jest to wszystko? Nie będzie więcej pisania? Na litość boską, teraz albo nigdy!

      W mgnieniu oka podjął decyzję, szarpnął ręką do góry, ale szalik był szybszy, ściągnął go natychmiast do tyłu, na kartce po słowie tata została podłużna linia i leciutkie rozdarcie papieru.

      Wykręcona do tyłu ręka zabolała.

      Przepadło.

      Puccini przebił się ze swoją La vita i zapadła cisza.

      Tak dobrze to znał i tak bardzo lubił. Opera to najwyższy stopień muzycznego uduchowienia. Chciał sobie wyobrazić, że siedzi w swoim pokoju z kieliszkiem dobrego czerwonego wina i rozkoszuje się muzyką. Zasługiwał na dobre życie. Udało mu się wszystko, co zaplanował. Ciężko na to harował.

      – Na zakończenie proponuję Nabucco, Va Pensiero.

      Usłyszał za plecami, jak ktoś zdejmuje płytę Pucciniego.

      Ostrożniej z łaski swojej! – chciał krzyknąć, bo usłyszał zgrzyt igły na płycie, zniszczy igłę, zniszczy płytę, w ogóle sobie nie zdaje sprawy, że to ma wartość, że z takimi rzeczami należy się obchodzić delikatnie, z czułością, och, gdyby tylko mógł, to za tę płytę, za takie traktowanie płyt, zabiłby!

      – Nie dotykaj! – krzyknął, ale nawet rzężenie nie wydobyło się z jego ust, tylko stłumione „yahyhyha”.

      W pokój popłynęły słowa:

      Va, pensiero, sull’ali dorate;

      va, ti posa sui clivi, sui colli,

      ove olezzano tepide e molli

      l’aure dolci del suolo natal!

      Miał nadzieję, że przynajmniej schowa porządnie płytę.

      Niczego tak nie znosił jak nieporządku w płytach. Czyżby usłyszał: „na zakończenie”? Tak, na pewno to było „na zakończenie”. „Na zakończenie proponuję Nabucco”.

      Uchwycił się tego zdania i spróbował uspokoić oddech.

      Na zakończenie.

      Więc za chwilę będzie koniec.

      Za chwilę pójdzie.

      To miała być nauczka.

      Tylko nauczka.

      W przeciwnym wypadku nie bałby się pokazać mu twarzy. Dopóki nie widzi, kto to, jest bezpieczny.

      To tylko nauczka, upewniał się, owszem, związana z upokorzeniem. Trudno. Tak bywa. Na tym się świat nie kończy.

      Del Giordano le rive saluta,

      di Sionne le torri atterrate…

      Oh, mia patria, sì bella e perduta!

      Oh, membranza, sì cara e fatal!

      Przy membranza zgrzytnęło, jakby dentysta przeleciał wiertłem przez szczękę i wszystkie dolne zęby. Wstrząsnął nim dreszcz odrazy. Wzdrygnął się ze wstrętu, fizjologicznego na poziomie komórkowym obrzydzenia, takiego samego jak wtedy, kiedy paznokciami po tablicy jeździła jego koleżanka z klasy, niejaka Barbara, tysiące lat temu, w innym świecie. Robiła to perfekcyjnie, wydobywając z elementu wyposażenia klasy oraz swoich paznokci dźwięk zabójczy dla uszu. Innym to się nie udawało, może jedynie za pomocą styropianu i szyby.

      A teraz to się dzieje na jego płycie i jego gramofonie!

      Dźwięk zachrobotał, raniąc jego wrażliwość.

      Arpa d’or dei fatidici vati,

      perché muta dal salice pendi?

      Le memorie nel petto raccendi,

      ci favella del tempo che fu!

      Le memorie się krztusiło. Jest rysa! I zostanie już na zawsze! Już na nic cała płyta! Niewybaczalne. Będzie musiał znowu szukać na forach, to nie byle jakie wykonanie. Tylko prawdziwi znawcy wiedzą, jak ważna jest orkiestra i pod czyją batutą. Laikom jest wszystko jedno. Oni zaleją świat gównem, bo nie odróżniają prawdziwej sztuki od hamburgerowatego świata papki produkowanej przez ignorantów. Ale prawdziwa sztuka zawsze się obroni.

      Czy jest już sam?

      Kto go znajdzie?

      Może ktoś się zaniepokoi, że nie odbiera telefonu?

      Ale kto?

      Podwładni nie mogą wszcząć alarmu, że szefa nie ma. Szefa może nie być. Szef się nie musi tłumaczyć.

      Sam ich tego nauczył.

      Czy ktoś wiedział o tym spotkaniu?

      Oczywiście, że nie.

      Ale jest ślad w komputerze.

      Laptop.

      Do którego tylko on zna hasło.

      Był przecież taki ostrożny. Nawet dzwonił i zapytał Violę, czy ma znajomych na tym portalu. Fakmagiel – co za nazwa!

      Nie przypominała sobie. Zapytała o imię. Nie znał.

      – Mężatka – wyjaśnił.

      – A mężatki СКАЧАТЬ