Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zranić marionetkę - Katarzyna Grochola страница 4

Название: Zranić marionetkę

Автор: Katarzyna Grochola

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия:

isbn: 9788308067819

isbn:

СКАЧАТЬ minut gimnastyki – właściwie głównie pompki, prysznic, zawsze kończony lodowatym strumieniem, kawa, do kawy wiadomości z ulubionego programu radiowego, bez śniadania, i dopiero wtedy mógł rozpocząć dzień.

      Jeśli nie miał służby i nie spieszył się do pracy, zaczynał od książki lub przeczytania wczorajszych notatek, z których potem pisał sprawozdania.

      W niedzielę wyjeżdżał poza miasto z rowerem na dachu, parkował poza wytyczonymi i obleganymi trasami turystycznymi, wsiadał na rower i jechał w nieznane. Zdarzało mu się robić nawet siedemdziesiąt kilometrów, mięśnie twardniały od pedałowania, a słodkie uczucie zmęczenia, kiedy wracał do domu, nie mogło się równać z niczym innym.

      Ten dzień zaczął się dla niego tak samo i pewno znalazłby się w terminarzu takich samych zapomnianych dni, gdyby nie dziewczyna siedząca w szafirowoniebieskim samochodzie.

      Jeszcze jej nie widział, podszedł z lewej strony, przepisowo, przedstawił się, podał swój stopień, imię i nazwisko i poprosił o dokumenty.

      – Proszę pana – dobiegł go głos jak z nieba – a co ja zrobiłam?

      – Dokumenty wozu i prawo jazdy – powtórzył.

      – Przekroczyłam prędkość? O Boże, znowu?

      Porucznik Natan był profesjonalistą.

      – Nie wiem, co pani zrobiła znowu, wiem, z jaką prędkością jechała pani przed chwilą.

      Drzwi się uchyliły i zanim zdążył zaprotestować, kobieta wysiadła z samochodu.

      Gdzie tam kobieta! Z samochodu wysiadło zjawisko. Szczupłe, o delikatnej pociągłej twarzy, z ogromnymi oczami, które patrzyły na niego z uległością najpiękniejszego szczeniaka na ziemi.

      – Proszę nie wysiadać z wozu – powiedział porucznik Natan bezsensownie i parę chwil za późno.

      Kobieta uśmiechnęła się, a w jej oczach zabłysły najbardziej urocze chochliki, jakie miał okazję widzieć.

      – Nie jestem w wozie.

      Patrzył na prawo jazdy, Joana Strumień. Joana, nie Joanna.

      Imię było tak samo dziwne i piękne jak ona.

      – Muszę wypisać mandat. Osiem punktów karnych – kontynuował, karcąc sam siebie za wyniosły ton.

      – Proszę… Nie możemy tego inaczej załatwić?

      Zastanawiał się przez moment, czy to prowokacja, próba przekupstwa, i jak ma zareagować, bo zwykle na taki tekst reagował natychmiastowo i w sposób niepodający w wątpliwość jego intencji.

      – Jechałaby pani szybciej, to musiałbym zabrać prawo jazdy.

      – Nie zrobiłby mi pan tego – jęknęła.

      Starał się na nią nie patrzeć, bo go za bardzo rozpraszała, a to mu się nie zdarzało.

      – Owszem, zrobiłbym. Ma pani szczęście.

      Sięgnął do kieszeni i wyjął bloczek.

      – Nie mogę panu od razu zapłacić?

      – Nie. Na poczcie albo przelewem.

      – Nic się nie da zrobić? – nie dawała za wygraną, a głos miała miękki i łagodny.

      – Proszę pani – powiedział ostro, starając się nie patrzeć na jej piękne smukłe dłonie, które podniosła do góry, żeby zdjąć czapkę.

      Złote włosy wysypały się jak niesforny deszcz jednogroszówek rzucanych na ślubach i zabłysły w świetle dalekiej latarni.

      – O co mnie pan prosi? Właściwie to miałam nadzieję, że mnie pan teraz o coś poprosi – powiedziała, odbierając mandat, który wypisał. Trzysta złotych.

      – Słucham?

      Joana opierała się o maskę, w drobnej dłoni mięła szafirową czapkę.

      – Powiedział pan przecież: proszę panią…

      Kręciło mu się w głowie od jej perfum, które pachniały świeżością i wiosną mimo grudniowego wieczoru.

      – Powiedziałem: proszę pani – poprawił ją mechanicznie.

      – Gdyby zabrał mi pan prawo jazdy, musiałby mnie pan wozić… Nie mam innego środka transportu.

      Nie wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Ona – a na to był zupełnie nieprzygotowany – wyraźnie go oczarowywała. O matko, jak to brzmi!

      – Proszę uważać następnym razem, dziękuję. – Podał jej dokumenty i wtedy ich dłonie się spotkały.

      Oczywiście wiedział, że to są bujdy na resorach, dla miłośniczek romantycznych filmów, ten prąd, iskry, coup d’oeil, ten piorun, który trafia i zostawia spaloną ziemię albo kochanków w wiecznym uścisku – ale oto ta bujda właśnie go dopadła.

      Ich dłonie się zetknęły, a on cofnął się jak oparzony. Nienaturalnie odskoczył, jak sztubak, a prawo jazdy chyba właśnie wtedy musiało upaść w ciemność pod nogami, bo Joana otworzyła książeczkę samochodu, sprawdziła, czy ma ubezpieczenie, i powiedziała:

      – A prawo jazdy?

      Byłby przysiągł, że prawo jazdy również jej podał, razem z książką wozu. Ale dokumentu nie było.

      Musiał iść po latarkę do swojego auta. Musiał schylić się i razem z nią szukać małego skrawka plastiku z jej niezwykle atrakcyjnym zdjęciem, co samo w sobie już było niespotykane, bo każdy, bez wyjątku – z wyjątkiem Joany – wyglądał na dokumentach jak osoba po ciężkich przejściach związanych z leczeniem trzeciego stadium syfilisu. Lub tuż po leczeniu. Lub w trakcie słuchania diagnozy.

      Prawo jazdy zniknęło.

      Nie mogło zniknąć, a jednak zniknęło.

      Panna Joana przestawiła wóz parę metrów dalej, on zbadał każdy milimetr ubitego pobocza i rozchlapanego błota – prawa jazdy nie było. Przynajmniej kwadrans zajęło mu przeszukiwanie terenu, a tymczasem samochody jadące z nadmierną prędkością, nieostrzeżone przez kierowców jadących z przeciwka mignięciem długich świateł – co było rzadkością – mijały go, zwycięsko uchodząc sprawiedliwości.

      Natan był w kropce. Było mu okropnie wstyd. Coś takiego nie przydarzyło mu się nigdy.

      Joana zaś stała cierpliwie i przyglądała mu się z niejakim zaciekawieniem.

      – Czy teraz ukarze mnie pan za brak prawa jazdy? – zapytała i uśmiechnęła się promiennie.

      – Strasznie, ale to strasznie panią przepraszam – wydusił z siebie СКАЧАТЬ