Biblioteka Newsweeka. Naciągnięte. Elżbieta Turlej
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Biblioteka Newsweeka. Naciągnięte - Elżbieta Turlej страница 9

Название: Biblioteka Newsweeka. Naciągnięte

Автор: Elżbieta Turlej

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия:

isbn: 9788380917132

isbn:

СКАЧАТЬ na „Ocalonych”.

      Przekazuję, ale Barbara Markowska, dziś recenzent filmowy w Agencji Kreacji Filmu i Serialu, nie ma złudzeń, że program kiedyś wróci. Nie te czasy. Dziś nikomu nie opłaca się za darmo, za pomocą telewizji, edukować grubasa, jak ma jeść, żeby chudnąć. – Dziś odchudzanie to biznes, w którym liczą się pieniądze i handel emocjami – mówi Barbara Markowska.

      A przecież na początku, czyli w 1990 r., było inaczej. – Może to dlatego – zastanawia się Markowska – że nie mieliśmy pojęcia, jak ma wyglądać ta nowa, lepsza telewizja dla nowego, lepszego, bo wolnego Polaka. Szliśmy po omacku, sprawdzaliśmy, czego ludziom brakuje i dawaliśmy im to.

      Bo w czasach, kiedy nagle w sklepach było wszystko, Polak stracił orientację i najbardziej potrzebował przewodnika po świecie nowych produktów. Nagle hasło „żyć” zaczęło znaczyć tyle co „konsumować”. Ale jak konsumować to, czego się nigdy wcześniej nie widziało?

      – Do 1989 roku walczyliśmy o przetrwanie, łapaliśmy wszystko, co rzucili na półki, bo nie było wyboru – mówi współpracująca z Markowską przy „Kwadransie na kawę” dr Magdalena Białkowska z Instytutu Żywienia i Żywności w Warszawie. – Nic dziwnego, że przeciętny Polak nie łączył jedzenia z tyciem, nie patrzył na etykiety, a pojęcie kalorii – znane w kręgach uniwersyteckich – było mu obce. Potrzebował prostego wzoru na odchudzanie i dostał go w postaci pierwszej w Polsce diety tysiąca kalorii rekomendowanej przez mój instytut i omówionej w TVP.

      Dr Białkowska przyznaje, że dieta tysiąca kalorii, opracowana jeszcze w czasach komuny przez Helenę Stobnicką, nie była niczym rewolucyjnym. Ot, dotyczyła najniższego, rekomendowanego w tamtych czasach deficytu energetycznego (dziś to 1200 kalorii) i sposobów komponowania odchudzonych – jak się wtedy mówiło – posiłków. Nie przypuszczała, że wyciągając tę dietę ze sterty innych, wrzuca do potocznego języka hasło „kalorie”.

      Ale w pierwszych odcinkach „Kwadransu na kawę” o kaloriach, jedzeniu i otyłości było niewiele. Przy stoliku na trzech nogach Marek Maldis i Jerzy Bralczyk dyskutowali o poprawnej polszczyźnie. Zastanawiali się na przykład, czy nie lepiej byłoby zastąpić słowo „odchudzanie”, które oznacza mniej chudości, słowem „odgrubianie”.

      Hanna Bakuła przedstawiała swój „Negatywny horoskop”, w którym było trochę o jedzeniu, ale najwięcej o stereotypach. Na przykład Pan Wodnik był infantylnym bufonem osądzającym świat, a Pani Ryba – wodnistooką dziewczynką, chowającą się za szafę i płacząca przy sznyclu cielęcym z kopytkami i sałatą. – Mimo to po programie przychodziły tony listów z prośbą o informacje, co jeść, żeby nie tyć i jak jeść, żeby schudnąć – mówi Markowska. – Efekt był taki, że od 1992 roku program był wyłącznie dla grubasów.

      Ludzie potrzebowali informacji, pociechy i wsparcia. I program im to wszystko dawał. Na początku Barbara Markowska mówiła: „Witam, moje kochane grubasy”. Potem były porady i rozmowy z dr Magdą, czyli dr Magdaleną Białkowską. Na koniec przychodziła pora na informacje o – okrzykniętej rewolucyjną i pierwszą w Polsce – diecie tysiąca kalorii.

      Z czasem do programu weszły również felietony z terenu, gdzie zaczęły powstawać Kluby Kwadransowych Grubasów. Ich lokalnymi bohaterami stawali się odchudzający się i odchudzeni, np. małżeństwo Andrzej i Ula, którzy schudli po 15 kilogramów, stosując się do telewizyjnych porad. – W połowie lat 90. w Polsce działało 550 Klubów Kwadransowych Grubasów – wspomina Markowska. – Przyjeżdżałyśmy do nich z dr Magdą na wykłady o zdrowym stylu życia. Ja przecinałam wstęgi nowych sal i – co było wtedy modne – zostawałam matką chrzestną drzew. Dr Magda szkoliła lokalnych lekarzy, którzy potem prowadzili grubasy do zwycięstwa. Powtarzaliśmy, że otyłość to choroba i nie wolno z nią igrać. Najpierw trzeba sprawdzić jej przyczynę – niekoniecznie związaną z trybem życia, ale np. z cukrzycą – potem wypracować swój (jakby uszyty na wymiar) model odchudzania. Ale wszystko z głową i rozsądnie.

      Zastanawiam się, w którym momencie otyłość – ze sprawy intymnej i wstydliwej – zamieniła się w rozrywkę. No i kto stworzył pierwszą polską celebrytkę odchudzania i jak potoczyły się jej losy?

      Barbara Markowska podpowiada, że powinnam porozmawiać z Urszulą Kurzeją, z domu Woronicz, która została pierwszą w historii wolnej Polski Królową Odchudzania Anno Domini 1993.

      Znajduję ją w Polkowicach, gdzie cieszy się sławą świetnej manikiurzystki i masażystki. Jej klientki, a – jak mówią w mieście – zna ją całe Zagłębie Miedziowe, kojarzą ją też z arystokratycznym pochodzeniem. W jej salonie refleksoterapii ważnym elementem wystroju jest herb rodu Woroniczów: rzucone na czerwone tło zielone jabłko, z którego wystają trzy miecze.

      Ale kiedy startował „Kwadrans na kawę”, Urszula Woronicz, po mężu Kurzeja, zawód wyuczony – masaż, po epizodzie w zakładach mięsnych pracowała w kopalni na przenośnikach taśmowych. I wyróżniała się dużym poczuciem humoru, ale też nadwagą. Już jako ośmioletnia dziewczynka ważyła więcej od matki, a kiedy urodziła pierwszego syna, jej waga – przy 1,70 cm wzrostu – skoczyła do 138 kilogramów. – Siedziałam w domu na macierzyńskim i oglądałam telewizję – wspomina. – W „Kwadransie na kawę” po raz pierwszy usłyszałam, co to są kalorie, jaki wpływ na tycie mają białko, węglowodany i cukier. To było dla mnie objawienie, bo wcześniej nikt o tym w telewizji nie mówił. Diety rozchodziły się pocztą pantoflową. Odchudzałam się na jednej z nich, tzw. trzynastodniowej, która polegała na jedzeniu wyłącznie sucharków i pietruszki. Mdlałam, a kilogramy stały w miejscu.

      Na pierwszej diecie, o której mówiono w Telewizji Polskiej, miało być inaczej. Trzeba było tylko robić dokładnie to, co kazali. Najpierw nagrywać programy na kasety VHS. Potem przepisywać do zeszytu, ile kalorii ma kromka chleba, kawałek mięsa, garść makaronu. A potem dzień po dniu komponować posiłki tak, żeby mieściły się w tysiącu kalorii.

      Efekty były. Zrzucała po 4 kg na miesiąc, a kiedy – jak zalecali w „Kwadransie…” – zaczęła biegać, liczba zrzuconych kilogramów podwoiła się. – Sąsiedzi się ze mnie śmiali, więc biegałam po ciemku. Od 22.00 do północy – wspomina. – Mąż wsadzał syna na siodełko i jeździł za mną rowerem.

      Kiedy na liczniku było o prawie 20 kilo mniej, napisała list do TVP. Jako numer kontaktowy podała telefon sąsiadki. Ta przybiegła do niej kilka dni później z krzykiem: „Ula, telewizja do ciebie!!!”. – Dzwoniła Basia Markowska. Przyjechała potem z ekipą, nagrali, jak jeżdżę na stacjonarnym rowerku w domu i ćwiczę z koleżankami w sali gimnastycznej szkoły w Polkowicach – opowiada. – Władze miasta były zadowolone, bo w mediach poszedł przekaz, że w Zagłębiu Miedziowym troszczą się o kobiety. Od tej pory czułyśmy się jak królowe i mogłyśmy korzystać z kilku obiektów miejskich za darmo.

      Niestety, nie zachowało się nagranie z pierwszych wyborów Królowej Odchudzania. Nigdy też nie zobaczę korony, szarfy i berła w formie chochli, które dostała Urszula. Część tych trofeów zaginęła podczas przeprowadzek, część została wyrzucona. Ale to po kolejnych latach i rozczarowaniach.

      Na razie jeszcze jesteśmy – wspomnieniami – w 1993 roku.

      Urszula razem z koleżankami z polkowickiego Klubu Kwadransowych Grubasów jedzie do Warszawy, do gmachu telewizji przy ulicy, СКАЧАТЬ