Proxima. Stephen Baxter
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Proxima - Stephen Baxter страница 7

Название: Proxima

Автор: Stephen Baxter

Издательство: PDW

Жанр: Научная фантастика

Серия: Proxima/Ultima

isbn: 9788381165075

isbn:

СКАЧАТЬ Australijczykiem, przybyłym tu w otoczeniu egzotycznej świty ludzi sławnych i bogatych. Ojciec nazywał ich wzgardliwie bilionerowymi turystami.

      Znalazło się nawet paru Chińczyków, „gości” ONZ-etu i UEI, mających „obserwować” doniosłe wydarzenia rozgrywające się na podległym ONZ-etowi Merkurym. Stef uznała za zabawne obserwacje, podczas których nie wolno przyglądać się z bliska niczemu ważnemu.

      Musiała pojawiać się u boku ojca na przyjęciach i rozmaitych spotkaniach. Spośród członków klubu bilionerów jedynie Michael King okazywał jakiekolwiek zainteresowanie jej osobą – w odróżnieniu od innych, którzy traktowali ją jak jakiś dodatek do ojca.

      Kiedy została przedstawiona Kingowi, ten z dobrodusznym uśmiechem i szampanem wylewającym się z kieliszka w warunkach niskiej grawitacji pochylił się i spojrzał jej prosto w oczy.

      – Czyste spojrzenie. Twardy wzrok. Ciekawość. To mi się podoba. Daleko zajdziesz. Radzisz sobie w szkole, Stephanie?

      – Stef. Tak, chyba tak. Lubię…

      – Czego ci tu brakuje?

      – Brakuje?

      – Jesteś dziewczynką z Ziemi, która ugrzęzła na Merkurym. Jaką rzecz mógłbym ci kupić teraz, właśnie teraz? Za czym najbardziej tęsknisz?

      – Za wodą sodową – odparła po krótkim zastanowieniu. – Porządną sodówą. Tutaj zawsze jest zimna, ale jakaś bez gazu. To samo na Księżycu.

      – No tak. Ten szampan też jest słaby. – Popatrzył na jej ojca. – George, czy to ma związek z niską grawitacją? Może niskie ciśnienie powietrza w kopule zmniejsza nasycenie dwutlenkiem węgla? Woda sodowa… Zanotuję to sobie i pójdę tym tropem. Całkiem możliwe, mała, że dzięki tobie zarobię kolejny milionik. Zatem, co o tym wszystkim myślisz? – Skinął kieliszkiem w stronę drepczących wokół osób; wysoko nad głową Stef krzyżowały się rozmowy.

      – Czuję się, jakbym zabłądziła w lesie pełnym gadających drzew.

      Zaśmiał się chrapliwie.

      – Punkt dla ciebie. Szczera odpowiedź i jasne porównanie. Do tego zabawne. Posłuchaj mnie. Wiem, że jesteś jeszcze dzieckiem, bez obrazy. Ale patrz i ucz się, to podstawa. Podręczniki to jedno, lecz ludzie z krwi i kości to zupełnie co innego. Musisz z nimi współpracować, jeśli chcesz przeć do przodu – mówił z głębokim australijskim akcentem i czystą dykcją, precyzyjnie i zrozumiale. – Spójrz na mnie. Pochodzę z biednej rodziny. W zasadzie wszystkim źle się powodziło w Oz w tamtych czasach z powodu pustynnienia. Pierwsze pieniądze zarobiłem na wybrzeżu jako złomiarz, a nie byłem starszy od ciebie. Chodziliśmy do wraków tankowców i zakładów przetwórstwa wody morskiej, które celowo wypchnięto na brzeg. Za kilka ONZ-etowskich dolców dziennie zbieraliśmy wszystkie tworzywa, jakie tylko udało się wywlec… W wieku dwudziestu lat zatrudniłem się w UEI jako początkujący programista. Po dziesięciu latach zasiadałem w zarządzie. Na początku zajmowaliśmy się głównie demontażem. Rozbieraliśmy na części stare ufajdane reaktory jądrowe. Oczywiście wtedy firma przeniosła się już do Kanady, czyli obecnie północnego regionu USNA, ponieważ Australia, Japonia, kraje Dalekiego Wschodu i kawałki Syberii stały się częścią Struktury, chińskiego imperium gospodarczego… Ale zostawmy w spokoju szczegóły. Za chwilę wystrzelę między gwiazdy zupełnie nowy typ statku kosmicznego. Czy można odnieść większy sukces? A wiesz, dlaczego zaszedłem tak daleko?

      – Dzięki ludziom – odparła.

      Uśmiechnął się do jej ojca.

      – George, niezła z niej spryciula. Tak, dzięki ludziom. Miałem znajomości. Wiedziałem, z kim gadać w kręgach rządowych i finansowych na szczeblu państwa, strefy i ONZ-etu. I z którymi fachowcami, żeby wykonać plan. Pielęgnowałem te znajomości w ciągu długich lat podczas wydarzeń takich jak to dzisiejsze. Teraz ty stoisz przed szansą. Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć.

      Jej ojciec parsknął.

      – Nie przesadzaj, Michael. Twój najważniejszy znajomy nie jest nawet człowiekiem.

      – Earthshine, o niego ci chodzi?

      – Lub jeden z jego konkurentów, rdzeniowych jednostek sztucznej inteligencji. Wszyscy wiedzą, że to są twoi prawdziwi mocodawcy. – Jej ojciec rozejrzał się w tłumie z rozbawioną miną. – Nie zdziwię się, jeśli ma tu ze dwa awatary. Powinniśmy uważać na słowa?

      – Śmieszne, George, bardzo śmieszne. Ale nie sądzę, żeby… O, przepraszam. Sanjai! Tu jestem!

      Oddalił się pośpiesznie w stronę następnego rozmówcy i na tym się skończyło.

      Stef doszła do wniosku, że Michael King jest całkiem miłym człowiekiem niezależnie od tego, czy naprawdę miał poparcie groźnych rdzeniowych jednostek sztucznej inteligencji – istot, których nawet nie potrafiła sobie wyobrazić. Ojciec mógł się naśmiewać z jego dziurawego wykształcenia i nieznajomości zagadnień technicznych, lecz jej zaimponował swoją energią, wigorem, determinacją. Dlatego wzięła sobie do serca jego rady.

      Gdy jednak w kopule upłynęło kilka dni i pojawili się astronauci, zapomniała o Michaelu Kingu.

      Byli to członkowie załogi „International-One”, nowego statku Kinga.

      Kiedy przechodzili, wszystkie twarze obracały się ku nim niczym opiłki żelaza w polu magnetycznym. Jakby odwiedziła ich rodzina królewska, król Harold z Północnej Brytanii, gwiazda mediów lub może inżynierowie z pokolenia bohaterów za dni ich chwały. Byli najprawdziwszymi kosmicznymi pionierami, ubrani w przyciągające wzrok mundury ONZ-etowskiej Międzynarodowej Floty Kosmicznej, hebanową czerń upstrzoną błyszczącymi gwiazdkami.

      Zaintrygował ją przede wszystkim jedyny członek załogi „I-One”, który wiekiem nie zbliżał się do pięćdziesiątki. Lex McGregor pochodził z Angleterre, z południa Brytanii (niezależna północ nie współpracowała z Międzynarodową Flotą). Był blondynem, wysokim jak pozostali, i miał zaledwie siedemnaście lat. I chyba nie był pełnoprawnym członkiem załogi, ale tylko kadetem na wczesnym etapie szkolenia. Musiał mieć przed sobą przyszłość, skoro zgarnął główną nagrodę w zamkniętym konkursie, pozwalającą zwycięzcy uczestniczyć w dziewiczym locie „I-One”.

      – A to, że jest fotogeniczny jak diabli – powiedziała do ojca – raczej nie zmniejszyło jego szans na wygraną.

      Roześmiał się.

      – Jesteś zbyt cyniczna jak na swój wiek. Ale chyba masz rację. Tylko nie mów „jak diabli”.

      – Przepraszam, tato.

      Podobnie jak Lex był wiekowo najbliższą jej osobą, tak samo ona była osobą najbliższą jemu, więc siłą rzeczy szybko zaczęło ich do siebie ciągnąć. Z ulgą zauważyła, że nie traktuje jej jak rozkapryszonego bachora. Nazywał ją „Kalinski”, jakby też należała do kadetów.

      Grali w idiotyczne gry i urządzali zawody sportowe w kopułach. On znakomicie radził sobie z wymyślaniem zasad, więc miał nad nią przewagę i mogła wygrać tylko fuksem. Szczególnie lubiła СКАЧАТЬ