Proxima. Stephen Baxter
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Proxima - Stephen Baxter страница 6

Название: Proxima

Автор: Stephen Baxter

Издательство: PDW

Жанр: Научная фантастика

Серия: Proxima/Ultima

isbn: 9788381165075

isbn:

СКАЧАТЬ zerkał na Yuriego, ciekaw jego reakcji.

      – I o czym teraz myślisz, człowieku z przeszłości?

      Strażnik Tollemache był bardziej bezpośredni:

      – Ha! Pewnie myśli, jakim jest głąbem! Myślałeś, że jesteś na Ziemi, co? Ty zasrana…

      Yuri nie był w stanie dosięgnąć pięścią gwiazdy, lecz strażnika – bez trudu. Zdzielił go raz a porządnie, zanim Mardina Jones, tym razem ona, pozbawiła go przytomności.

      Zapowiadały się długie trzy lata i siedem miesięcy.

      II

      Rozdział 4

2155

      KIEDY YURI EDEN ODKRYŁ, że znajduje się na pokładzie statku kosmicznego, upłynęło niewiele ponad dziesięć lat od dziewiczego lotu z Merkurego statku o nazwie „International-One” – pierwszego, który zademonstrował możliwości nowej technologii napędu ziarnowego, użytej potem na „Ad Astrze”. Lex McGregor, wówczas jeszcze siedemnastoletni kadet w ISF, Międzynarodowej Flocie Kosmicznej, brał udział w tamtym locie.

      To właśnie dzięki niemu Stephanie Penelope Kalinski, wtedy jedenastoletnia dziewczyna, miała okazję zapoznać się ze statkiem swojego ojca, skonstruowanym na bazie zupełnie innej technologii.

      Odbywając z ojcem ów długi, powolny lot z orbity Ziemi w kierunku Słońca na pokładzie należącego do ONZ-etu i UEI liniowca, Stef dziwiła się, że mają być dwa rodzaje statków nowej generacji, „International-One” i „Angelia”, startujące jednocześnie z tak mało obiecującego miejsca jak Merkury.

      Ojciec tylko przewrócił oczami.

      – Taki to już mój pech. Lub pech ludzkości. Gdybym był zwolennikiem teorii spiskowych, podejrzewałbym, że te cholerne ziarna zostały umieszczone pod skorupą Merkurego dokładnie w tym celu, byśmy je teraz znaleźli, gdy liżemy rany po szaleństwach pokolenia bohaterów i dzięki przemyślanym wysiłkom zbliżamy się do gwiazd…

      Stef miała raczej mgliste wyobrażenie tego, czym jest „ziarno”. Ciekawiło ją jednak wszystko: różne rodzaje statków; wytwory inżynierii eksperymentalnej, które podpatrywała w laboratoriach ojca na przedmieściach Seattle, gdzie mieszkali; plotki o wysokoenergetycznych ziarnach wydobywanych w głębokich kopalniach na Merkurym. Miała świadomość, że „International-One” jest tylko wersją demonstracyjną technologii lotów międzyplanetarnych, gdy tymczasem statek ojca, choć bezzałogowy, wyruszał ku gwiazdom i była to pierwsza międzygwiezdna wyprawa z prawdziwego zdarzenia od czasu niezwykłej podróży Dextera Cole’a przed kilkudziesięciu laty. A jednak chodziły pogłoski, jakoby ziarna znalezione na Merkurym, mające napędzać „I-One”, dawały fenomenalne możliwości, o wiele większe niż wszystko, nad czym pracował jej ojciec.

      Właśnie tego rodzaju rzeczy przykuwały jej uwagę. W szkole radziła sobie całkiem nieźle, była dobrze oceniana z matematyki, nauk ścisłych i zdolności dedukcyjnych; mogła się również poszczycić sprawnością fizyczną i umiejętnościami przywódczymi. Paradoksalnie ojciec ucieszył się, kiedy zwrócono mu uwagę na jej introwersję. „Wszyscy wielcy naukowcy są introwertykami – skonstatował. – Wszyscy wielcy konstruktorzy także, jeśli o tym mowa. To oznaka silnego, wyzwolonego umysłu”. Jednakże Stef o wiele bardziej niż sobą interesowała się tym, co dzieje się poza jej głową. Międzyplanetarna misja „I-One” była projektem znacznie mniej ambitnym niż misja „Angelii”, ale to „I-One” korzystał z topowej technologii. To nie było z jej strony zwykłe zainteresowanie, ale wręcz fascynacja.

      Mimo to nie bawił jej ten rejs z Ziemi. Zapoznała się z założeniami misji, kiedy statek przybliżał się do centrum Układu Słonecznego, do położonej w samym środku kuli ognia, lecz zaczęło ją dręczyć dziwne uczucie klaustrofobii. Państwa zrzeszone pod egidą ONZ-etu i Chiny rozdzieliły między siebie nie tylko Ziemię, ale i przestrzeń Układu Słonecznego, to Chiny jednak roztoczyły panowanie nad wszystkim, co znajdowało się na zewnątrz od orbity ziemskiej, od Marsa i pasa asteroid po księżyce Jowisza. Patrząc z zatłoczonego wnętrza układu, Stef nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Chiny zajęły tę lepszą część, dalekie rozległe rubieże, rodziny zimnych światów zawieszonych w ciemności jak latarnie.

      Na Merkurym wylądowali w olbrzymim ośrodku naukowym, zbudowanym w kraterze Yeats. Nie było stamtąd daleko do równika, toteż w czasie planetarnego dnia wielka tarcza słoneczna była wysoko na niebie, zalewając planetę światłem i energią wystarczającą do naładowania kilometrów kwadratowych paneli słonecznych, pokrywających prawie całe dno krateru.

      Grawitacja była słabsza niż w domu, mniej więcej jedna trzecia tamtej, dzięki czemu w wysokich kopułach – wzniesionych z rozmachem, żeby w przyszłości zmieściły się w nich potężne zakłady przemysłowe – można było biegać, koziołkować i bić rekordy w skoku w dal. To było interesujące i zabawne.

      Stef prędko jednak otrząsnęła się z uroku Merkurego. Panowały takie upały, że na zewnątrz topił się ołów, przynajmniej w południe. Na tę stronę Merkurego przybyli rankiem, a ponieważ „dzień” trwał tu sto siedemdziesiąt sześć dni ziemskich (ta liczba była rezultatem powolnej rotacji planety i krótkiego roku; wyliczenie tego zajęło Stef trochę czasu), wielkie słońce wisiało nisko nad horyzontem, gdy w kopule upływał dzień po dniu, a długie cienie poruszały się niezauważenie na płaskim, zalanym lawą dnie krateru. Bądź co bądź, na Merkurym nie było nic oprócz skał, więc odrobinę zainteresowania Stef potrafiła wykrzesać z siebie jedynie na farmach słonecznych lub w gigantycznym labiryncie rurociągów służących do dystrybucji wody występującej w pokładach lodu na wiecznie zacienionych biegunach planety.

      Na domiar złego spędzała większość czasu samotnie.

      Ojca bez reszty pochłaniały końcowe testy i symulacje związane z budową statku. Stef z doświadczenia wiedziała, że lepiej mu się wtedy nie naprzykrzać. Pod tym względem wcale się nie zmienił od śmierci matki. Kłopot w tym, że tutaj – inaczej niż w jej rodzinnych stronach – prawie każdy był od niej co najmniej trzykrotnie starszy. Wyglądało na to, że Merkury jest olbrzymią kopalnią skąpaną w promieniach hojnie użyczającego swej energii Słońca, nie zaś miejscem do wychowywania dzieci. Przylatywało się tu po to, żeby popracować kilka lat i zarobić pieniądze, a potem wrócić do domu i je wydawać. Choć wirtualne rozrywki były tu równie dostępne jak w Seattle, szybko zaczęła ją ogarniać nuda i samotność.

      Sytuacja nieco się poprawiła, kiedy promami z Ziemi i Księżyca zaczęli zlatywać się ludzie, by obejrzeć start statków kosmicznych.

      Stef prędko się zorientowała, że przyjezdnych można podzielić na dwie grupy, zainteresowanych „Angelią” lub „International-One”. Projekt ojca – misja „Angelii” – miał wymiar czysto naukowy: jednorazowa bezzałogowa podróż do Proximy Centauri w celu wystrzelenia sondy mającej zbadać zamieszkany świat odkryty przez astronomów przed pięćdziesięciu laty na orbicie odległej gwiazdy. Oczywiście, później wysłano tam człowieka, Dextera Cole’a, który nie wypełnił jeszcze swojej misji, choć odleciał z biletem w jedną stronę kilkadziesiąt lat przed narodzinami Stef. „Angelia”, zaprojektowana z wykorzystaniem nowszych rozwiązań technologicznych, prawie mogłaby go dogonić. Tłum zgromadzony na kosmodromie składał się głównie z naukowców СКАЧАТЬ