Название: Proxima
Автор: Stephen Baxter
Издательство: PDW
Жанр: Научная фантастика
Серия: Proxima/Ultima
isbn: 9788381165075
isbn:
Ostatnią rzeczą, którą zapamiętał z Marsa, było to, jak z Lemmym prysnęli z kopuły. Musiał stamtąd uciec. Każdy atom jego ciała pragnął wydostać się na otwartą przestrzeń. Niezależnie od tego, że była to zimna pustynia smagana promieniowaniem ultrafioletowym. Miał za sobą szkolenie z posługiwania się skafandrem i obsługi śluzy powietrznej, rutynowe ćwiczenia z zakresu bezpieczeństwa, lecz ani razu nie wyszedł na zewnątrz. Rzadko miał okazję choćby wyjrzeć przez okno. Ukradli więc łazik i wypuścili się w góry – w stronę miejsca, które na mapie nosiło nazwę Chaos. Gdy łazik się przewrócił, odnaleźli ich strażnicy pokoju. Pamiętał Tollemache’a. To ty jesteś ten lodowy dzieciak, co? Wrzód na dupie, odkąd cię rozmrozili. To nic, nie będziesz mi już uprzykrzał życia. Nie ściągając rękawicy, zacisnął palce na strzykawce i wbił mu igłę w szyję. Czerwonobrązowy marsjański krajobraz skurczył się i zniknął…
A potem Yuri obudził się w puszce.
– Co to znaczy, że dostał to, na co zasłużył?
– Jest tu z nami, w module. Ha! Od dawna mu się zbierało i wreszcie ma za swoje! Ukarali go raczej za to, że gwizdnęliśmy mu łazik sprzed nosa, niż za to, jak się z tobą obszedł.
Yuri żartobliwie klepnął go w ramię.
– Fajnie, że i ciebie zabrali do domu.
Lemmy odsunął się od niego.
– Nie dotykaj mnie. Nałykałem się pieprzonych bakcyli, których pełno w tej trumnie. Że też zawsze muszą się wszystkie na mnie rzucić…
– A co z Krafftem? – Był to szczur, ulubieniec Lemmy’ego w kopule.
Spochmurniał.
– Zabrali go. W sumie czego się można było spodziewać…
– Przykro mi.
Przeszkadzali typowi w stroju astronauty w prowadzeniu wykładu. Mardina Jones zjawiła się nagle i skarciła ich szeptem:
– Jeżeli zaraz się nie zamkniecie, patafiany, i nie zaczniecie słuchać majora McGregora, każę was ukarać.
Zamknęli się, ale kiedy odeszła, Lemmy przypatrywał się Yuriemu w półmroku pełnym cieni.
– Co ty właściwie powiedziałeś?
– O szczurze?
– Nie. Coś, że zabrali nas do domu.
– Stary, sam już nie wiem. Nie wiem nawet, czy to sen, czy jawa.
Lemmy nadal nie spuszczał z niego wzroku.
Zdezorientowany, skołowany i rozproszony hałasem tłumów przewalających się pół metra za przepierzeniem, Yuri skierował spojrzenie na mównicę i astronautę w połyskliwym, czarnym jak noc kombinezonie. Na Marsie nikt nie lubił astronautów, bo dzięki rotacji stanowisk mogli liczyć na powrót do domu. Yuri próbował skupić uwagę na jego słowach.
– Na pierwszych zdjęciach nowego świata każdy piksel był dla astronomów kopalnią informacji. Analiza widmowa ujawniła obecność w atmosferze wolnego tlenu, metanu i podtlenku azotu.
Dwudziestoparoletni major McGregor, mężczyzna wysoki i postawny, miał sylwetkę szczupłą, lecz wysportowaną, a w poświacie wyświetlanych obrazów jego policzki różowił zdrowy rumieniec. Jego jasne włosy, starannie uczesane i wypomadowane, doświadczyły więcej pielęgnacji niż większość ludzi w tym miejscu. Mówił z gładkim akcentem mieszkańca Angleterre.
– Tlen, pomyślcie tylko! Nagle, na wyciągnięcie ręki, mieliśmy świat nadający się do zamieszkania. Wszyscy doświadczyliście życia w koloniach na Marsie lub Księżycu, światach jałowych i niegościnnych, a jednak najlepszych, jakie można znaleźć w Układzie Słonecznym. Aż wreszcie… to! Obserwacje różnic w jasności na powierzchni i analiza widma dały nam pojęcie o rozkładzie lądów i oceanów. Analizując szczegóły, obserwujemy zmienne warunki pogodowe. Mało tego, obecność tlenu każe przypuszczać, że istnieje tam życie. Mam na myśli życie występujące w naturze, bo coś wypuszcza ten tlen do powietrza. – Pokazał zawiłe linie na wykresach. – Wyraźny ślad w czerwonym zakresie widma wskazuje na obecność czegoś na podobieństwo naszego chlorofilu, pigmentu wchłaniającego światło. I cała ta dedukcja na podstawie jednego punktu światła…
Yuri nie wiedział, czego dotyczy ta gadka. Jednak dla niego było to bez różnicy, biorąc pod uwagę, jak długo po obudzeniu się na Marsie żył w nieświadomości, co się wkoło wyrabia.
Wiedział za to, że obserwuje go jaskiniowiec Klein. Zaczął się zastanawiać, jak zareagować, gdy w uszach brzęczały mu słowa astronauty.
Tymczasem Lemmy wciąż wlepiał w niego wzrok, jakby się bił z myślami.
– Nikt ci nie powiedział. Boże…
– Czego nie powiedział?
Gustave Klein chyba instynktownie szukał awantury. Pochylił się do przodu.
– Co jest? – zapytał.
Lemmy zignorował go.
– Mówiłeś, że zabrali nas do domu. Już wiem, co jest grane. Ty myślisz, że to dom, prawda? Myślisz, że to…
– Ziemia? – wtrącił Liu, wpatrując się w Yuriego ze zdumieniem.
Klein wstał.
– Że co mu się ubrdało? Trzeba być kretynem, żeby…
Zajęcia zostały przerwane. Słuchacze obracali się na krzesłach, ciekawi powodów zamieszania. Major McGregor w końcu się przymknął; gniewnie marszczył brwi, mając za plecami swoje spektrogramy.
Mardina Jones znów zbliżała się szybkim krokiem, stukając palcem w epolet na ramieniu.
– Strażnik pokoju na Poziom 3, sala wykładowa… Co tu się dzieje? Czyżbyś narozrabiał, Eden?
Yuri wstał, rozłożył ręce, ale nie odpowiedział. Dawno zrozumiał, że tłumaczenia nic nie dają, nie wpływają na to, jak jest traktowany. Czuł się osaczony przez astronautów i słuchaczy, którzy szczerzyli zęby, zadowoleni, że ktoś ma problemy. Nawet Lemmy gapił się na niego.
A Gustave Klein wcielił się w rolę okrutnego władcy marionetek.
– On nie wie! Masz rację, knypku! – powiedział do Lemmy’ego. Miał silny hiszpański akcent mimo niemiecko brzmiącego nazwiska. – Nie ma, cholera, zielonego pojęcia! Śmiechu warte…
W tym momencie do środka wparował strażnik Tollemache w pełnym umundurowaniu, z dwoma młodszymi oficerami po bokach. Wszyscy mieli w rękach pałki policyjne – ale nie pistolety, co Yuri natychmiast zauważył.
– Znowu ty, lodowy dzieciaku! – rzekł Tollemache. – Że też się nie domyśliłem. Ledwie się zwlókł СКАЧАТЬ