Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 4

Название: Fjällbacka

Автор: Camilla Lackberg

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Saga o Fjallbace

isbn: 9788380156821

isbn:

СКАЧАТЬ jej do wózka. Sanna doskonale ją rozumiała. Róże mają w sobie coś szczególnego. Często porównywała do nich ludzi. Stella byłaby różą francuską. Piękną, wspaniałą, z kilkoma warstwami płatków.

      Kobieta chrząknęła.

      – Wszystko w porządku? – spytała.

      Sanna pokręciła głową. Zdała sobie sprawę, że znów pogrążyła się we wspomnieniach.

      – W porządku, jestem tylko trochę zmęczona. To przez ten upał…

      Kobieta przytaknęła.

      Ale nie było w porządku. Zło wróciło. Ona wyczuwała to tak samo wyraźnie jak zapach róż.

      Urlopu z dziećmi raczej nie da się zaliczyć do czasu wolnego, pomyślał Patrik. To dziwna kombinacja czegoś cudownego i absolutnie wyczerpującego. Zwłaszcza teraz, pomyślał. Był sam z całą trójką, bo Erika umówiła się na lunch z Anną. W dodatku wbrew własnym przekonaniom wybrał się z nimi nad morze, bo w domu zaczynali już chodzić po ścianach. Zwykle potrafił ich pogodzić, dzięki temu, że wymyślał im jakieś zajęcia. Niestety zapomniał, że plaża wszystko utrudnia. Przede wszystkim ze względu na ryzyko utonięcia. Ich dom stał w Sälvik, dokładnie nad kąpieliskiem, i Patrik nie raz budził się zlany potem, bo śniło mu się, że któreś z dzieci zabłąkało się na plażę. Do tego jeszcze ten piach. Noel i Anton nie tylko obrzucali piachem inne dzieci, co ściągało na Patrika gniewne spojrzenia ich rodziców, ale na dodatek z niezrozumiałego powodu pakowali go sobie do buzi. Żeby jeszcze był to sam piach. Patrik wzdrygał się na myśl o znajdujących się w nim obrzydliwościach. Dopiero co wyrwał Antonowi niedopałek papierosa. Było tylko kwestią czasu, kiedy trafi na kawałek szkła. Albo torebkę po porcyjce snusu.

      Dzięki Bogu za Maję. Czasem miał wyrzuty sumienia, że mała bierze na siebie tak dużą odpowiedzialność za braciszków, ale Erika mówiła, że Maja to lubi. Podobnie jak ona lubiła się opiekować młodszą siostrą.

      A teraz Maja pilnowała, żeby bliźniacy nie wchodzili za głęboko, wyprowadzała ich na brzeg, sprawdzała, co wkładają do buzi, i pomagała innym dzieciom otrzepywać się z piachu. Patrik czasem wolałby, żeby nie była taka porządna. Bał się, że jeśli zawsze będzie taką dzielną dziewczynką, w przyszłości nieuchronnie dorobi się wrzodów żołądka.

      Odkąd parę lat wcześniej przydarzyły mu się problemy z sercem, zdawał sobie sprawę, że musi o siebie dbać, znajdując czas na odpoczynek i odprężenie. Można by się zastanawiać, czy zapewni mu to urlop z dziećmi. Kochał je wprawdzie ponad wszystko, ale musiał się przyznać przed samym sobą, że czasem tęskni za spokojem w komisariacie w Tanumshede.

      Marie Wall odchyliła się na leżaku i sięgnęła po drinka. Bellini, szampan z sokiem brzoskwiniowym. Nie tak smaczny jak u Harry’ego w Wenecji. Niestety. Tutaj nie mają świeżych brzoskwiń. Drink był uproszczonym wariantem taniego szampana, który wstawiły jej do lodówki skąpiradła z wytwórni filmowej, zmieszanego z sokiem Proviva. Ale niech będzie. Zażądała, żeby kiedy przyjedzie, składniki drinka były już na miejscu.

      Powrót wiązał się dla niej z dziwnym uczuciem. Oczywiście nie powrót do domu, bo dom został dawno rozebrany. Ciekawe, czy mieszkańców nowego, który został zbudowany na miejscu starego, nie nawiedzają złe duchy, zważywszy na to, co się tam stało. Raczej nie. Zło pewnie poszło do grobu razem z jej rodzicami.

      Wypiła kolejny łyk. Ciekawe, gdzie są teraz właściciele tego domku. Przy tak pięknej sierpniowej pogodzie powinni spędzić tam tydzień i cieszyć się nim, zwłaszcza że jego budowa i wyposażenie musiały kosztować ładnych kilka milionów. Nawet jeśli nie bywają w Szwecji zbyt często. Prawdopodobnie siedzą w swojej przypominającej pałac rezydencji w Prowansji, którą Marie obejrzała sobie w internecie. Bogacze rzadko zadowalają się czymś gorszym od doskonałości. Nawet jeśli chodzi o letni dom.

      Ale była im wdzięczna, że zgodzili się go wynająć. Śpieszyła tam po każdym dniu zdjęciowym. Wiedziała, że na dalszą metę to się nie uda, że pewnego dnia znów spotka Helen, uprzytomni sobie, ile kiedyś dla siebie znaczyły i jak bardzo się wszystko zmieniło. Ale wciąż nie była na to gotowa.

      – Mamo!

      Przymknęła oczy. Od zawsze próbowała nauczyć Jessie, żeby zwracała się do niej po imieniu, a nie tym okropnym określeniem. Ale jej córka uparcie mówiła do niej mama, jakby w ten sposób mogła zamienić Marie w pulchną mamuśkę robiącą wypieki.

      – Mamo!

      Wołanie dobiegło zza jej pleców. Zdała sobie sprawę, że się przed nią nie schowa.

      – Tak? – odezwała się, sięgając po kieliszek.

      Bąbelki drapały ją w gardle. Z każdym łykiem jej ciało stawało się bardziej miękkie i elastyczne.

      – Chcielibyśmy z Samem wypłynąć jego łódką, możemy?

      – Pewnie – odparła i wypiła następny łyk.

      Mrużąc oczy, spojrzała spod kapelusza na córkę.

      – Chcesz trochę?

      – Mamo, ja mam piętnaście lat – westchnęła Jessie.

      Boże, jaka porządna, aż trudno uwierzyć, że jest jej córką. Na szczęście po przyjeździe do Fjällbacki udało jej się poznać jakiegoś chłopaka.

      Opadła z powrotem na leżak i zamknęła oczy, ale zaraz znów je otworzyła.

      – No i dlaczego jeszcze stoisz? Zasłaniasz mi słońce. Próbuję się trochę opalić. Po lunchu mam zdjęcia i chcą, żebym miała naturalną opaleniznę. Ingrid była podczas urlopów na Dannholmen opalona na czekoladkę.

      – Ja… – zaczęła Jessie, ale szybko odwróciła się na pięcie i wyszła.

      Marie usłyszała głośne trzaśnięcie i uśmiechnęła się do siebie. Nareszcie sama.

      Bill Andersson zdjął pokrywę i wyjął z koszyka kanapkę przygotowaną przez Gun. Spojrzał w niebo i natychmiast zamknął koszyk. Mewy są tak szybkie, że wystarczy chwila nieuwagi, a porwą cały lunch. Zwłaszcza na pomoście.

      Gun szturchnęła go lekko w bok.

      – To dobry pomysł – powiedziała. – Szalony, ale dobry.

      Zamknął oczy i odgryzł kęs.

      – Naprawdę tak myślisz czy mówisz tak tylko po to, żeby zadowolić swojego starego?

      – A od kiedy ja mówię cokolwiek po to, żeby cię zadowolić? – odpowiedziała Gun i Bill musiał jej przyznać rację.

      W ciągu czterdziestu wspólnie spędzonych lat niewiele było takich sytuacji, kiedy jego żona powstrzymała się od powiedzenia czegoś prosto z mostu.

      – Faktem jest, że od czasu, kiedy obejrzałem tamten film, wciąż o tym myślę i wydaje mi się, że tutaj też powinno zadziałać. Rozmawiałem z Rolfem СКАЧАТЬ