Название: Imię róży. Wydanie poprawione przez autora
Автор: Умберто Эко
Издательство: PDW
Жанр: Исторические детективы
isbn: 9788373925625
isbn:
– Może jest to potrzeba pokuty – rzekłem.
– Adso, nigdy nie słyszałem tylu nawoływań do pokuty, ile słyszę dzisiaj, kiedy ani kaznodzieje, ani biskupi, ani nawet moi duchowi współbracia nie potrafią wskazać drogi prawdziwej pokuty…
– Ale trzeci wiek, anielski papież, kapituła w Perugii… – rzekłem, zbity z pantałyku.
– Tęsknota. Wielka epoka pokuty dobiegła końca i dlatego może mówić o pokucie nawet kapituła generalna zakonu. Sto, dwieście lat temu był wielki pęd do odnowy. Jeśli wtedy ktoś o niej mówił, szedł na stos, bez różnicy: święty czy kacerz. Teraz mówią o niej wszyscy. W pewnym sensie rozprawia o niej nawet papież. Nie ufaj odnowie rodzaju ludzkiego, kiedy mówią o niej kurie i dwory.
– Ale brat Dulcyn… – ośmieliłem się rzec, bo trawiła mnie ciekawość, by dowiedzieć się czegoś więcej o imieniu, które słyszałem wiele razy poprzedniego dnia.
– Skonał tak samo źle, jak źle żył, ponieważ on także pojawił się za późno. A zresztą, właściwie co ty o nim wiesz?
– Nic, dlatego i pytam…
– Wolałbym nigdy o tym nie mówić. Miałem do czynienia z niektórymi tak zwanymi apostołami i przyjrzałem im się z bliska. To smutna historia. Zakłóciłaby ci spokój. W każdym razie zakłóciła spokój mnie, a tym bardziej by cię wzburzyła, że nie czuję się w mocy wydać sądu. Jest to historia człowieka, który czynił rzeczy szalone, gdyż wprowadził w życie to, co głosili liczni święci. W pewnym momencie przestałem pojmować, po czyjej stronie jest wina, jakby… jakby przyćmił mi świadomość swojski powiew, który tchnął w dwóch przeciwnych obozach: świętych głoszących pokutę i praktykujących ją grzeszników, czyniących to często kosztem innych… Ale mówię nie o tym, o czym chciałem. A może nie, może przez cały czas mówiłem o tym, że kiedy skończyła się epoka pokuty, dla pokutujących potrzeba pokuty stała się potrzebą śmierci. A ci, którzy zabijali oszalałych pokutników i przywracali tym sposobem śmierć śmierci, chcąc pognębić prawdziwą pokutę, bo ta oznaczała śmierć, zastąpili pokutę duszy pokutą wyobraźni, odwoływaniem się do nadprzyrodzonych wizji kaźni i krwi, nazywanym przez nich zwierciadłem prawdziwej pokuty. Zwierciadłem, które pozwala przeżywać w ciągu życia, w wyobraźni prostaczków, a czasem też uczonych, męki piekielne. Aby, powiada się, nikt nie grzeszył. Ma się bowiem nadzieję, że strach pozwoli odwieść duszę od grzechu, i ufa się, że ów strach zajmie miejsce buntu.
– Ale czy naprawdę przestali grzeszyć? – spytałem z niepokojem.
– Zależy od tego, co rozumiesz przez grzeszenie, Adso – rzekł mistrz. – Nie chciałbym być niesprawiedliwy wobec ludzi kraju, w którym mieszkam od wielu lat, lecz jak się wydaje, niewiele cnoty ma ludność italska, jeśli bowiem odwraca się od grzechu, to tylko ze strachu przed jakimś bożkiem, byleby nazwali go wprzód imieniem świętego. Bardziej boją się świętego Sebastiana lub świętego Antoniego niż Chrystusa. Kiedy ktoś chce utrzymać w czystości jakieś miejsce, by nie oddawano tam uryny, co Italczycy czynią na sposób psów, maluje powyżej wizerunek świętego Antoniego z drewnianym szpikulcem i to wystarcza, by odstraszyć tych, którzy zamierzali w tym miejscu opróżnić pęcherz. W ten sposób Italczykom… a dzieje się tak z przyczyny ich kaznodziejów… grozi, że powrócą do starożytnych zabobonów i nie będą już wierzyć w zmartwychwstanie ciał; boją się tylko straszliwie ran cielesnych oraz uroków i dlatego większy lęk w nich budzi święty Antoni niż Chrystus.
– Ale Berengar nie jest Italczykiem – zauważyłem.
– To bez znaczenia, mówię o klimacie, który Kościół i zakony kaznodziejskie tworzą na tym półwyspie, a który stąd przenika wszędzie. Nawet do czcigodnego opactwa uczonych mnichów, jak tutaj.
– Ale przynajmniej nie grzeszą – nalegałem, byłem bowiem skłonny zadowolić się choćby tym.
– Gdyby to opactwo było speculum mundi57, już miałbyś odpowiedź.
– Ale czy nim jest?
– By istniało zwierciadło świata, świat musi mieć jakiś kształt – zakończył Wilhelm, który był nazbyt filozofem na mój pacholęcy umysł.
Tercja
Kiedy to jesteśmy świadkami zwady między osobami z pospólstwa, Aimar z Alessandrii czyni jakieś aluzje, Adso zaś medytuje nad świętością i nad łajnem diabła. Potem Wilhelm i Adso wracają do skryptorium, coś przykuwa uwagę Wilhelma, który odbywa trzecią rozmowę na temat dopuszczalności śmiechu, ale w rezultacie nie może popatrzeć tam, gdzie chciałby
Przed wspinaczką do skryptorium wstąpiliśmy do kuchni, ponieważ od świtu nie mieliśmy nic w ustach. Pokrzepiłem się rychło, wypijając garnuszek ciepłego mleka. Wielki komin południowy płonął już niby kuźnia, a w piecu piekł się chleb na cały dzień. Dwaj owczarze składali mięso dopiero co ubitej owcy. Wśród kucharzy ujrzałem Salwatora, który uśmiechnął się do mnie swoją wilczą twarzą. I zobaczyłem, że bierze ze stołu resztkę kurczaka z poprzedniego wieczoru i podaje ukradkiem owczarzom, ci zaś kryją dar w swoich skórzanych kaftanach, kłaniając się z ukontentowaniem. Ale główny kucharz spostrzegł to i zganił Salwatora:
– Ty masz zarządzać dobrami opactwa, nie zaś je trwonić!
– Synami Boga są – odparł Salwator. – Jezus powiedział: cokolwiek czynita tym pueri, mnie czynita!
– Braciszek moich pludrów, minorycki wypierdek! – odkrzyknął mu kucharz. – Nie jesteś już między swoimi braćmi, co po prośbie chodzą! O zaopatrzenie synów Boga niech turbuje się za nas miłosierdzie opata!
Salwator pociemniał na twarzy i obrócił się zagniewany.
– Nie jestem braciszkiem minorytą! Jestem mnichem Sancti Benedicti! Merdre à toy, obrzydły bogomile!
– Bogomiła to ta twoja wszetecznica, którą bodziesz co noc swoim heretyckim członkiem, ty wieprzu! – wrzasnął kucharz.
Salwator wypchnął czym prędzej owczarzy i przechodząc, spojrzał na nas z troską w oczach.
– Bracie – rzekł do Wilhelma – ty broń zakonu, który nie jest moim, powiedz mu, że filios Francisci non ereticos esse! – Potem szepnął mi do ucha: – Ille menteur, puash – i splunął na ziemię.
Kucharz wypchnął go i zatrzasnął za nim drzwi.
– Bracie – rzekł do Wilhelma z szacunkiem – nie mówiłem nic złego o twoim zakonie ni o nader świętych mężach, którzy do niego należą. Miałem na myśli tego farbowanego minorytę i farbowanego benedyktyna, który jest ni pies, ni wydra.
– Wiem, skąd się wziął – powiedział Wilhelm ugodowym tonem. – Ale teraz jest mnichem jak i ty i winieneś mu braterski szacunek.
– Ale on wtyka nos tam, gdzie nie trzeba, СКАЧАТЬ
57
Zwierciadłem świata (łac.).