Название: Księgi Jakubowe
Автор: Olga Tokarczuk
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788308057049
isbn:
Kiedy synowie osiągnęli pełnoletność, odbyła się huczna uroczystość, na której rodzice wręczyli chłopcom pierścienie. Chłopcy wcale nie byli zadowoleni, choć starali się tego nie okazać, żeby nie sprawić przykrości rodzicom. Każdy z nich w głębi serca uważał, że to on dostał prawdziwy pierścień, i zaczęli patrzeć na siebie podejrzliwie i nieufnie. Po śmierci rodziców natychmiast poszli do sędziego, żeby to on raz na zawsze rozstrzygnął wątpliwości. Ale i mądry sędzia nie zdołał tego uczynić i zamiast wydać wyrok, powiedział im: „Podobno klejnot ma właściwość czynienia jego posiadacza miłym Bogu i ludziom. Jako iż wydaje się to nie stosować do żadnego z was, to możliwe, że autentyczny pierścień się zagubił. Dlatego żyjcie tak, jakby to wasz pierścień był prawdziwy, a życie pokaże, czy to prawda”.
I tak jak te trzy pierścienie, tak są i trzy religie. A kto się w jednej urodził, powinien wziąć dwie pozostałe jak dwa pantofle i w nich iść do zbawienia.
Moliwda zna tę opowieść. Ostatnio słyszał ją od muzułmanina, z którym robił interesy. Jego samego przejęła zaś bardzo modlitwa Nachmana – podsłuchiwał go, jak ten się modlił śpiewnie po hebrajsku. Nie wie, czy spamiętał wszystko, a to, co spamiętał, ujął w polskie słowa, ułożył i teraz, kiedy tę modlitwę sobie w głowie przepowiada, rozsmakowując się w jej rytmie, usta zalewa mu fala przyjemności, jakby jadł co dobrego, słodkiego.
Bije skrzydłami i eteru szuka
Niezwyciężona ma dusza,
Nie przypomina żurawia ni kruka,
Gdy w otchłań nieba wyrusza.
Nie da się zamknąć w siarce i żelazie,
W serca kaprysach nie zbłądzi
I nigdy nie zemrze w murów zarazie,
W ludzkiej płochości i sądzie.
Mury rozwali i poleci dalej,
Nad gładkie słówka i plotki,
Bo nie chce ulic, nie chce alei,
Frunie zaś nad opłotki.
Wolna bez granic buja w wszechbycie,
Z mądrości ludzkich się śmieje,
To co piękne, brzydkim nazywa skrycie,
Każdą ułudę rozwieje.
Wstrząsa piórami i za światłem patrzy,
Takim, co nie zmieścisz w słowach,
Nieważne dla niej, kto i jakie raczy
W tym świecie miejsce piastować.
Dopomóż, Ojcze, w językiem władaniu,
Pozwól mi ból mój wysłowić
I prawdy dodać ludzkiemu gadaniu,
By duszą boski sens złowić.
I ta słodkość dawno nieużywanego języka po chwili zmienia się w trudną do zniesienia tęsknotę.
Choć bardzo bym tego pragnął, nie umiem spisać wszystkiego, bo przecież rzeczy są ze sobą tak ściśle powiązane, że gdy tylko tknę końcem pióra jedną, to ona potrąca inną i za chwilę już rozlewa się przede mną wielkie morze. Jakąż to dla niego tamą są granice mojej kartki papieru czy szlak, jaki zostawia na niej moje pióro? Jak miałbym więc wyrazić to wszystko, co otrzymała moja dusza w tym życiu, i to w jednej książce?
Abulafia, któregom studiował z zapałem, mówi, że ludzka dusza jest częścią wielkiego strumienia kosmicznego, który płynie przez wszystkie stworzenia. To jest jeden ruch, jedna siła, ale gdy rodzi się człowiek w materialnym ciele, gdy przychodzi na świat jako pojedynczy byt, owa dusza musi się oddzielić od reszty, inaczej człowiek taki nie mógłby żyć – dusza utonęłaby w Jednym, a człowiek oszalałby w kilka chwil. Dlatego dusza taka zostaje z a p i e c z ę t o w a n a, to znaczy wyciśnięte są na niej pieczęcie, które nie pozwalają jej zlać się z jednością i pozwalają działać w skończonym, ograniczonym świecie materii.
Trzeba nam umieć zachować równowagę. Jeżeli dusza będzie zbyt zachłanna, zbyt lepka, to zbyt dużo form do niej przeniknie i oddzieli ją od boskiego strumienia.
Powiedziane jest przecież: „Kto jest pełen samego siebie, nie ma w nim miejsca dla Boga”.
Wioska Moliwdy składała się z kilkunastu niedużych, schludnych, zbudowanych z kamienia i krytych łupkiem domów, między którymi biegły ścieżki obłożone kamyczkami; domy stały nieregularnie wokół zadeptanej łączki, przez którą przepływał strumień, tworząc niewielkie rozlewisko. Wyżej było ujęcie wody, konstrukcja zbudowana z drewna, która jak młyńskie koło napędzała jakieś maszyny, pewnie do mielenia ziarna. Za domami ciągnęły się ogródki i sady, gęste, zadbane, i mogliśmy od wejścia zobaczyć dojrzewające dynie.
Na suchej już o tej porze roku trawie bieliły się wielkie prostokąty płótna, które wyglądało, jakby tej wsi przydano białe świąteczne kołnierze. Jakoś tu było dziwnie jak na wioskę i szybko uświadomiłem sobie, że nie ma tu ptactwa, tego co tak oczywiste w każdej wsi: grzebiących w ziemi kur, kołyszących się niezgrabnie kaczek, gęgających nieustannie gęsi i atakujących wściekle gąsiorów.
Nasze nadejście spowodowało prawdziwy rwetes, najpierw wybiegły ku nam dzieci czujki, które pierwsze zauważyły przybyszów. Stropione obecnością obcych, garnęły się do Moliwdy, jakby były jego dziećmi, a on do nich mówił czule jakąś mową chropowatą, nieznaną nam. Potem pojawili się skądś mężczyźni, brodaci, przysadziści, w koszulach z surowego lnu, łagodni, dopiero za nimi przybiegły ze śmiechem kobiety. I wszyscy byli ubrani na biało, w len, i widocznie sami ten len uprawiali, bo na błoniach wokół wsi świeciły wszędzie w słońcu rozłożone do wybielenia świeżo tkane sztuki.
Moliwda zdjął worki z tym, co zakupił w mieście. Kazał włościanom przywitać gości, co ci chętnie uczynili, otaczając nas kołem i śpiewając jakąś krótką radosną pieśń. Gestem powitania była tutaj dłoń położona na sercu, a potem przeniesiona do ust. Ujęli mnie swoją powierzchownością i zachowaniem chłopi, choć słowo to, przywiezione z Podola, zdawało się dotyczyć jakiejś innej odmiany ludzi, ci byli bowiem pogodni i zadowoleni, i widać było, że syci.
Staliśmy zupełnie zaskoczeni i nawet Jakub, którego zwykle nic nie było w stanie zadziwić, wyglądał na zbitego z tropu – na chwilę jakby zapomniał, kim jest, wobec ogromu tej serdeczności. I to, że my byliśmy Żydami, w niczym im nie wadziło, a wręcz przeciwnie, właśnie dlatego, żeśmy byli obcy, zdawali się do nas dobrze nastawieni. Tylko Osman wydawał się nie dziwić niczemu i ciągle wypytywał Moliwdę a to o zaopatrzenie, a to o podział pracy, a to o dochody z upraw warzyw i tkania, lecz Moliwda wcale się dobry w odpowiedziach na te pytania nie czuł i okazało się ku naszemu zdziwieniu, że najwięcej do powiedzenia o tych sprawach miała tutaj kobieta, o której mówili Matka, choć nie była stara.
Zaprowadzono СКАЧАТЬ