Księgi Jakubowe. Olga Tokarczuk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Księgi Jakubowe - Olga Tokarczuk страница 51

Название: Księgi Jakubowe

Автор: Olga Tokarczuk

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788308057049

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – …Nie ma człowieka, który nie życzyłby źle drugiemu, państwa, które nie cieszyłoby się z upadku innego państwa, kupca, który by nie chciał, żeby drugi poszedł z torbami… Dajcie mi tego, kto to stworzył. Kto spartolił robotę!

      – Moliwda, daj spokój – uspokaja go Nachman. – Masz, jedz. Nie jesz, tylko pijesz.

      Wszyscy mówią teraz jeden przez drugiego, widać Moliwda włożył kij w mrowisko. Moliwda odrywa kawałek podpłomyka i macza go w przyprawionej ziołami oliwie.

      – Jak tam u was jest? – odważa się spytać Nachman. – Pokazałbyś nam, jak żyjecie.

      – No nie wiem – wykręca się Moliwda. Jego oczy są lekko zamglone od nadmiaru wina. – Musiałbyś przysiąc, że dochowasz tajemnicy.

      Nachman bez wahania kiwa głową. To wydaje mu się oczywiste. Moliwda dolewa im wina; jest tak ciemne, że na wargach pozostaje fioletowy osad.

      – U nas jest tak, ja ci to prosto powiem – zaczyna Moliwda, język mu się plącze. – Wszystko jest poziome: jest światło i ciemność. I ciemność napada na to światło, a Bóg tworzy ludzi ku pomocy, żeby bronili światła.

      Nachman odsuwa talerz i podnosi wzrok na Moliwdę. Moliwda patrzy w jego ciemne, głębokie oczy, odgłos ucztowania odpływa gdzieś poza nich obu, a Nachman cichym głosem opowiada o czterech największych paradoksach, które należy rozważyć; inaczej nigdy nie będzie się myślącym człowiekiem.

      – Po pierwsze, Bóg, żeby stworzyć skończony świat, musiał siebie ograniczyć, lecz wciąż pozostaje nieskończona część Boga zupełnie w stworzenie niezaangażowana. Czyż nie tak? – pyta Moliwdę, aby się upewnić, że rozumie on ten język.

      Moliwda potakuje, więc Nachman ciągnie dalej, że jeżeli przyjmie się, iż idea stworzonego świata jest jedną z nieskończonej liczby idei w nieskończonym boskim umyśle, to z pewnością jest marginalna i nieważna. Możliwe, że Bóg nawet nie zauważył, iż coś stworzył. Nachman znowu bacznie bada wzrokiem reakcję Moliwdy. Moliwda bierze głęboki oddech.

      – Po drugie – ciągnie Nachman – stworzenie jako nieskończenie mała część boskiego umysłu wydaje się Mu obojętne i jest tylko ledwie w to stworzenie zaangażowany; z ludzkiego punktu widzenia ową obojętność możemy postrzegać wręcz jako wrogość.

      Moliwda wypija duszkiem wino i głośno odstawia kubek na stół.

      – Po trzecie – ciągnie Nachman cichym głosem – Absolut, jako nieskończenie doskonały, nie miał żadnego powodu, żeby stworzyć świat. Ta jego część, która jednak do stworzenia doprowadziła, musiała przechytrzyć resztę i nadal ją przechytrza, a my bierzemy w tych podchodach udział. Chwytasz? Bierzemy udział w wojnie. I po czwarte: jako że Absolut musiał się ograniczyć, żeby powstał skończony świat, nasz świat jest dla Niego wygnaniem. Rozumiesz? Żeby stworzyć świat, wszechmocny Bóg musiał się zrobić słaby i bezwolny, jak kobieta.

      Siedzą w milczeniu, wyczerpani. Odgłosy ucztowania wracają; słychać głos Jakuba, który opowiada sprośne kawały. Potem całkiem już pijany Moliwda długo klepie Nachmana po plecach, aż staje się to przedmiotem niewybrednych żartów; w końcu kładzie mu na ramieniu twarz i mówi w rękaw:

      – Ja to wiem.

      Moliwda znika na kilka dni, potem wraca na dzień, dwa. Nocuje wtedy u Jakuba.

      Gdy siedzą do wieczora, Herszełe wsypuje gorący popiół do tandiru, glinianego pieca w ziemi. Opierają na nim stopy; miłe, łagodne ciepło wędruje z krwią wyżej i rozgrzewa całe ciało.

      – Czy on jest cibukli? – pyta Moliwda Nachmana, patrząc na Herszełe. Tak Turcy nazywają obojnaków, wyposażonych przez Boga w taki sposób, że równocześnie mogą uchodzić za kobietę i za mężczyznę.

      Nachman wzrusza ramionami.

      – To dobry chłopiec. Bardzo oddany. Jakub go kocha.

      Po chwili, czując, że jego szczerość zobowiązuje Moliwdę do podobnej szczerości, mówi:

      – A czy to prawda, co powiadają o tobie, że jesteś bektaszytą?

      – Tak gadają?

      – I że byłeś w służbie u sułtana… – Nachman waha się chwilę – szpiegiem.

      Moliwda patrzy na swoje splecione dłonie.

      – Ty wiesz, Nachman, że to dobra rzecz trzymać z nimi. I ja z nimi trzymam. – Po chwili dodaje: – Także i szpiegiem być nic złego, byleby się tym jakiemu dobru przysłużyć. To też wiesz.

      – Wiem. Czego ty chcesz od nas, Moliwda?

      – Niczego nie chcę. Ciebie lubię, a Jakuba podziwiam.

      – Ty, Moliwda, jesteś umysł wysoki, w doczesne rzeczy zaplątany.

      – To jesteśmy do siebie podobni.

      Nachman nie wydaje się jednak przekonany.

      Kilka dni przed wyjazdem Nachmana do Polski Moliwda zaprasza ich do siebie. Przyjeżdża konno i ma też ze sobą dziwną bryczkę, na którą ładują się Nussen, Nachman i cała reszta. Jakub i Moliwda jadą z przodu konno. Trwa to ze cztery godziny, bo droga jest trudna, wąziutka i prowadzi pod górę.

      W drodze Jakub ma dobry humor i śpiewa swoim ładnym, mocnym głosem. Zaczyna od pieśni uroczystych, w starym języku, a kończy na żydowskich przyśpiewkach, jakie na weselach wykonuje barchan, dowcipniś, żeby rozbawić gości:

      Czymże jest życie,

      jak nie tańcem na grobach?

      Gdy kończy, intonuje świńskie piosenki o nocy poślubnej. Mocny głos Jakuba odbija się echem od skał. Moliwda jedzie pół kroku za nim i nagle uświadamia sobie, dlaczego ten dziwny człowiek tak łatwo skupia ludzi wokół siebie. Jakub we wszystkim, co robi, jest do końca prawdziwy. Jest jak ta studnia z bajki, w którą to studnię, gdy się cokolwiek krzyknie, ona zawsze odpowie tak samo.

Opowieść Jakuba o pierścieniu

      Odpoczywają po drodze, w cieniu drzew oliwnych, mając przed sobą widok na Krajowę. Jakie malutkie wydaje się teraz to miasto – jak chustka do nosa. Nachman siada koło Jakuba i przygarnia do siebie jego głowę, niby w zabawie, Jakub poddaje się temu i przepychają się przez chwilę jak młode psy. Moliwda myśli wtedy o nich: dzieciaki.

      Na takich postojach w podróży zawsze musi być jakaś opowieść. Nawet taka, co to ją już wszyscy znają. Herszełe, trochę naburmuszony, domaga się tej o pierścieniu. Jakub nigdy nie daje się prosić i zaczyna opowiadać.

      – Był sobie raz pewien człowiek – zaczyna. – Miał on niezwykły pierścień, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Ten, kto ów pierścień nosił, był szczęśliwym człowiekiem, dobrze mu się wiodło, jednak przez ten dobrobyt nie zatracał współczucia dla innych i nie uchylał się od pomagania im. Pierścień należał więc do dobrych ludzi i każdy z nich przekazywał go swojemu dziecku.

      Lecz СКАЧАТЬ