Название: Sen Śmiertelników
Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Жанр: Героическая фантастика
Серия: Kręgu Czarnoksiężnika
isbn: 9781632919854
isbn:
Wartownik skwitował to okrutnym śmiechem.
- Nie wiecie, co ta zaraza robi z człowiekiem? – zapytał. – Do rana będzie martwy.
Obaj strażnicy odwrócili się i odeszli. Godfrey spojrzał na zakażonego mężczyznę, który leżał przez nikogo niepilnowany w dole, i nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Był na tyle szalony, że mógł zadziałać.
Odwrócił się do Akortha i Fultona.
- Uderzcie mnie – powiedział.
Wymienili pełne zdumienia spojrzenie.
- Powiedziałem, żebyście mnie uderzyli! – powiedział Godfrey.
Pokręcili tylko głowami.
- Oszalałeś? – spytał Akorth.
- Nie uderzę cię – wtrącił Fulton – choć może i na to zasługujesz.
- Każę wam mnie uderzyć! – zażądał Godfrey. – Mocno. W twarz. Złamcie mi nos! JUŻ!
Jednakże Akorth i Fulton odwrócili się od niego.
- Zdurniałeś – powiedzieli.
Godfrey zwrócił się do Mereka i Ario, ale oni również cofnęli się przed nim.
Wtem do Godfreya podszedł jeden z pozostałych więźniów zajmujących z nim celę.
- Niechcący podsłuchałem – powiedział, szczerząc niepełne uzębienie i cuchnąc na całym ciele. – Z wielką przyjemnością cię uderzę, choćby po to, byś się zamknął! Dwa razy prosić nie musisz.
Więzień wziął zamach i swą kościstą pięścią trafił Godfreya prosto w nos. Godfrey poczuł, jak jego czaszkę przeszywa ostry ból, wrzasnął i złapał się za nos. Jego twarz i koszulę zalała tryskająca wszędzie krew. Ból zapiekł mu oczy i przesłonił wszystko wkoło.
- A teraz potrzebna mi będzie ta wstęga – powiedział Godfrey, zwróciwszy się do Mereka. – Zdobędziesz ją dla mnie?
Zdumiony Merek podążył wzrokiem we wskazanym kierunku, przez korytarz ku leżącemu w jamie więźniowi.
- Dlaczego? – zapytał.
- Po prostu to zrób – powiedział Godfrey.
Merek zmarszczył brwi.
- Gdybym związał coś ze sobą, może bym ją zaczepił– powiedział. – Coś dłuższego i wąskiego.
Merek podniósł dłoń, dotknął kołnierza i wydobył z niego drut. Kiedy go rozwinął, był wystarczająco długi, by przysłużyć się sprawie.
Merek ostrożnie wsparł się o więzienne kraty, tak by nie zaalarmować strażnika, i sięgnął drutem w stronę mężczyzny, starając się zahaczyć o wstęgę. Drut wylądował jednak na ziemi, o kilka cali za blisko.
Merek spróbował kolejny raz, i kolejny. Za każdym następnym jego łokieć klinował się między kratami. Były zbyt grube.
W pewnej chwili w ich stronę odwrócił się strażnik. Merek szybko wycofał drut, zanim mężczyzna zdążył go zauważyć.
- Daj mi spróbować – powiedział Ario, podchodząc do krat, kiedy wartownik odwrócił się w swoją stronę.
Ario chwycił długi drut i wyciągnął go przez kraty. Jego ręce, o wiele chudsze, przecisnęły się przez nie aż po barki.
Tych sześć cali było wszystkim, czego było im trzeba. Ledwo drut zahaczył o końcówkę czerwonej wstęgi, Ario zaczął przyciągać ją do siebie. Zatrzymał się nagle, kiedy strażnik, który drzemał sobie odwrócony w drugą stronę, podniósł głowę i rozejrzał się wokoło. Czekali w napięciu, pocąc się i modląc, by nie spojrzał w ich stronę. Czekali zdawałoby się całą wieczność. W końcu mężczyzna zapadł z powrotem w drzemkę.
Ario przyciągał wstęgę coraz bliżej, sunąc nią po więziennej podłodze, aż wreszcie przecisnęła się przez kraty do ich celi.
Godfrey sięgnął po nią i założył na siebie. Wszyscy cofnęli się przed nim z przerażenia.
- Co do diaska czynisz? – spytał Merek. – Wstęga ma na sobie zarazę. Jeszcze złapiemy ją wszyscy,
Pozostali więźniowie również cofnęli się przed nim.
Godfrey zwrócił się zaś do Mereka.
- Zacznę kaszleć i nie przestanę – powiedział ze wstęgą na sobie i silnym postanowieniem. – Kiedy przyjdzie strażnik i zobaczy krew i tę wstęgę, powiecie mu, że jestem zarażony, że popełnili błąd, nie odseparowując mnie od innych.
Godfrey nie tracił czasu. Zaczął gwałtownie kaszleć, rozcierając krew na twarzy i całym ubraniu, by wyglądało to gorzej niż w rzeczywistości. Kaszlał głośniej niż kiedykolwiek dopóty, dopóki nie usłyszał, jak otwierają się drzwi do jego celi i do środka wchodzi strażnik.
- Uciszcie swego druha – powiedział. – Rozumiecie.
- Żaden z niego druh – odparł Merek. – Zwykły człek, którego spotkaliśmy po drodze. Ma zarazę.
Skonsternowany strażnik spuścił wzrok i zauważył czerwoną wstęgę, po czym jego oczy rozwarły się szeroko.
- Jak on tu trafił? – spytał wartownik. – Powinien zostać odseparowany.
Godfrey kaszlał coraz mocniej i mocniej. Jego ciało podrygiwało w spazmatycznych atakach kaszlu.
Wkrótce poczuł, jak chwytają go szorstkie łapska strażnika i wyciągają na zewnątrz, po czym popychają brutalnie. Zatoczył się w korytarzu i po kolejnym razie wpadł do jamy z ofiarami plagi.
Leżał na zainfekowanym ciele mężczyzny, starając się nie oddychać zbyt głośno, odwrócić głowę i nie wdychać zarazy. Modlił się do Boga, by jej nie złapać. Zapowiadała się długa noc spędzona na leżeniu w tym dole.
Lecz nikt go już nie pilnował. Kiedy będzie jasno, powstanie.
I zaatakuje.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Thorgrin czuł, iż mknie na dno oceanu. Czuł narastające ciśnienie w uszach i tonął coraz głębiej w lodowatej wodzie. Miał wrażenie, że przeszywa go milion sztyletów. Mimo to, kiedy tak brnął w głąb, wydarzyła się dziwna rzecz: światła nie ubyło, lecz zrobiło się jaśniej. Młócił wodę rękoma i nogami, ale wciąż tonął wciągany przez wielkie masy morskiej kipieli. Spojrzał niżej i doznał wstrząsu – w świetlnym obłoku dostrzegł ostatnią osobę, której spodziewałby się tu spotkać: swoją matkę. СКАЧАТЬ