Название: Przejęcie
Автор: Wojciech Chmielarz
Издательство: PDW
Жанр: Криминальные боевики
Серия: Ze Strachem
isbn: 9788375368888
isbn:
Kiedy wrócili do pokoi, zorientowali się, że zabrano im więcej niż paszporty. Zniknęły także rzeczy osobiste, pieniądze, nieliczne komórki. Telefony hotelowe milczały, nie było w nich słychać nawet sygnału. Na obrzeżach ośrodka z kolei pojawili się koledzy Ilicha. Leniwie wędrowali z miejsca na miejsce, obserwując budynek. Każdy z nich miał broń, dwóch nawet karabinki automatyczne. Jeden gangster wycelował w stojącego na balkonie Polaka, szczupłego blondyna spod Grudziądza, i udał, że strzela.
– Tratatata! – zawołał i roześmiał się chrapliwie.
Blondyn uciekł do wnętrza pokoju.
Odebrano im alkohol. Na kolację podano niesmaczny chleb tostowy i trochę sera. Zbyt mało, żeby zaspokoić głód.
Następnego dnia podczas śniadania do jadalni wpadło trzech kumpli Ilicha. Chwycili Carlosa i pomimo jego głośnych protestów wyprowadzili go na zewnątrz. Potem wrócili po Polaco. Nie patyczkowali się. Zamiast przywitania wymierzyli cios pięścią w żołądek. Wrócili z Polaco po półgodzinie. Za nimi wszedł Ilich i jeszcze dwóch jego pomagierów. Polacy się bali. Nie wiedzieli, co zrobić, jak zareagować. Tkwili w bezruchu jak zahipnotyzowani.
Kolejna przemowa Polaco.
– Słuchajcie. Powiedzieli nam, że mamy u nich dług. Bardzo duży. Ale możemy go spłacić. Jedna przysługa, jaką im wyświadczymy, i będziemy kwita. Nikomu nie stanie się krzywda.
– Co to za przysługa? – zapytała Agnieszka.
– Właśnie – dopytywał stojący obok niej Pajęczarz.
Chwila milczenia. Badanie bydła. Na razie wszystko zgodnie z planem. Byli urobieni.
– Mamy przewieźć dla nich coś do Polski.
– Co takiego?
– Kokainę.
Zaszemrali. Do Polaco docierały urywki słów, zdań, rozmów. Ale to wystarczyło. Mówili dokładnie to samo, co tyle grup przed nimi: to niemożliwe, nie możemy tego zrobić, co będzie, jak policja nas złapie, oni nas zabiją, co za pojebana sytuacja.
Ilich wystąpił kilka kroków naprzód i klasnął głośno.
– Hey! Hey! Listen! – zawołał i wskazał palcem na Polaco.
Uciszyli się.
– W bagażu każdego z nas ukryją paczkę z kokainą. Mamy ją tylko przewieźć do kraju. W Polsce ktoś odbierze od nas narkotyki i to będzie koniec. Nigdy więcej o nich nie usłyszymy.
– A co będzie, jeśli się nie zgodzimy?
Kto to powiedział?
Agnieszka.
Szlag.
– Powiedzieli, że nas zabiją.
Milczenie. Ciężkie, przepełnione strachem.
– Tell them one thing – odezwał się Ilich. – There ain’t no such thing as a free lunch.
Ciekawe, czy Kolumbijczyk dostrzegł ironię tych słów padających z jego ust.
Następny etap – obserwacja. Podzielili się na grupki. Potulni – z tymi nie będzie problemu. Dalej Bezradni – kilkoro takich, którzy z jakiegoś powodu nie do końca ogarniali sytuację. Nimi łatwo było manipulować. Potem Niezdecydowani – najliczniejsi. Sami jeszcze nie wiedzieli, jak się zachowają, co zrobią. Większość z nich dołączała do Potulnych, ale w głowach niektórych pojawiały się głupie myśli. Wreszcie ostatni – Buntownicy. Tacy jak Agnieszka. Bała się, to oczywiste, ale nie dawała tego po sobie poznać. Udawała pogodzoną z losem.
Ale w rzeczywistości knuła.
Carlos, przestraszony, snuł się od jednej grupy do drugiej, ale zawsze odbijał się od bariery języka. Mało który Polak mówił po angielsku. Jeśli już, to absolutne podstawy. To było jedno z kryteriów doboru do wyjazdu. Chodziło o to, żeby w razie ucieczki taka osoba nie wiedziała, jak wezwać pomoc, i nie potrafiła wytłumaczyć, co się dzieje.
Polacy współczuli Carlosowi, bo pozostawał w tym naprawdę sam.
Dla Polaco był to czas wytężonej pracy.
– Widzę, że sobie świetnie radzicie. Możecie zaopiekować się Izą?
Podrzucić Potulnym Bezradnych. Jedną, dwie osoby naraz, żeby Potulni mogli na spokojnie zarazić ich swoim przekonaniem.
Teraz Niezdecydowani.
Niektórych należało pochwalić za spokój. Pomóc. Dać drobną nagrodę. Sprawić, żeby pojawił się syndrom sztokholmski – niech uwierzą, że coś ich łączy z porywaczami, że mają wspólny interes. Budowanie relacji – krok po kroku, za pomocą drobnych gestów, kilku uśmiechów.
Tam gdzie nie pomagały nagrody, trzeba było karać. Pozwolono więc na dwie bójki z Kolumbijczykami. To zadziwiające, jak widok wycelowanej lufy pistoletu prosto w środek czoła chłodzi najgorętsze głowy. Do tego kilka ciosów, a w odpowiednim momencie wyciągnięta do pomocy dłoń.
Wreszcie Agnieszka, potencjalnie najgroźniejsza z nich wszystkich. Byli już tacy przed nią. Cisi, niepozorni, ale przebiegli.
Agnieszka była naturalnym przywódcą. Normalnie tego się nie dostrzegało, sprawiała wrażenie zwykłej dziewczyny, ale w chwili kryzysu zmieniła się nie do poznania. Krążyli wokół niej ci, którzy także mogli sprawiać kłopoty. Na przykład Pajęczarz. To akurat Polaco specjalnie nie zdziwiło. Facet był wystarczająco dziki i wystarczająco głupi, żeby nic nie zrozumieć z lekcji, której mu udzielono. Albo Marcin, na którego wszyscy wołali Pinglarz, bo nosił na piegowatym nosie okulary, a wiecznie przetłuszczone włosy zaczesywał do tyłu. Zawsze chodził w dżinsach i flanelowej koszuli, jakby zupełnie nie odczuwał tropikalnej temperatury.
Następny wieczór, najchłodniejszy z dotychczasowych. Agnieszka sam na sam z Polaco – siedziała na jednym z leżaków nad opróżnionym basenem (ot, jedna z drobnych szykan), Polaco obok. Milczenie Agnieszki. Zastanawiała się pewnie, czy zaliczyć Polaco do ofiar czy do sprawców.
Kolejny akt przedstawienia Polaco.
– Jest ich sześciu. W garażu są samochody, kluczyki trzymają w swojej kanciapie. Może udałoby mi się jeden podwędzić. Tutaj nie mamy czego szukać, w Santa Marta pewnie również wszyscy siedzą w kieszeni Ilicha. Ale gdybyśmy dotarli do Barranquilli, to moglibyśmy zawiadomić polski konsulat. To tylko koło stu kilometrów, może się udać.
Agnieszka wyprostowała się.
– Czemu mi to mówisz?
– Bo chcę coś zrobić. Jestem tutaj trzeci raz i po raz pierwszy wydarza się coś takiego! Nie wiem, co się dzieje, ale to coś złego. Rozumiesz?
– Zastanowimy СКАЧАТЬ