Ostatni świadkowie. Swietłana Aleksijewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatni świadkowie - Swietłana Aleksijewicz страница 9

Название: Ostatni świadkowie

Автор: Swietłana Aleksijewicz

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия: Reportaż

isbn: 9788375365993

isbn:

СКАЧАТЬ Zapomniałem o zabawkach, że coś takiego gdzieś istnieje…

      Zapomniałem… Zapomniałem, bo wyrosłem na wojnie…

      Na cmentarzu nieboszczycy leżeli na wierzchu… Jakby jeszcze raz ich zabili…

      Wania Titow – 5 lat

      Obecnie – meliorator

      Czarne niebo…

      Czarne grube samoloty… Dudnią nisko. Nad samą ziemią. To właśnie jest wojna. Jak ją pamiętam?… Pamiętam pojedyncze rozbłyski…

      Bombardowano nas, a myśmy się chowali w sadzie pod starymi jabłoniami. Całą naszą piątką. Bo miałem jeszcze czterech braci, najstarszy miał dziesięć lat. To on nauczył nas, jak należy chować się przed samolotami – pod wielkimi jabłoniami, bo mają dużo liści. A mama zabierała nas do piwnicy. W piwnicy było strasznie. Mieszkały tam szczury z malutkimi świdrującymi oczkami. Te oczka płonęły w ciemnościach, płonęły nienaturalnym blaskiem. A szczury popiskiwały nocami. Bawiły się.

      Kiedy niemieccy żołnierze weszli do domu, schowaliśmy się na piecu. Pod starymi szmatkami. Leżeliśmy z zamkniętymi oczami. Wtedy nie jest tak strasznie.

      Niemcy spalili naszą wieś. Zbombardowali cmentarz wiejski. Ludzie tam pobiegli, nieboszczycy leżeli na wierzchu… Leżeli, jakby ich jeszcze raz zabito… Leżał tam nasz dziadek, który niedawno umarł. Znowu ich pochowaliśmy…

      I podczas wojny, i po wojnie bawiliśmy się „w wojnę”. Kiedy znudziło nam się „w białych i czerwonych”, „w Czapajewa”, bawiliśmy się „w Rosjan i Niemców”. Walczyliśmy. Braliśmy do niewoli. Rozstrzeliwali. Chodziliśmy w hełmach – naszych i niemieckich, a było ich pełno, leżały wszędzie – w lesie, na polu. Nikt nie chciał być Niemcem, przez to dochodziło nawet do bójek. Bawiliśmy się w prawdziwych bunkrach i okopach. Biliśmy się na kije albo na pięści, a matki kręciły głowami. Nie podobało im się to. Płakały.

      Dziwiliśmy się, bo przedtem, przed wojną, nigdy na nas za to nie krzyczały…

      Zrozumiałem, że to naprawdę ojciec… Drżały mi kolana…

      Lonia Chosieniewicz – 5 lat

      Obecnie – konstruktor

      W mojej pamięci pozostał kolor…

      Miałem pięć lat, ale doskonale pamiętam… Dom dziadka – żółty, drewniany, a za płotem, na trawie – belki. Piasek, w którym się bawiliśmy, jak prasowany. Bielusieńki. Pamiętam jeszcze, jak mama nas z siostrzyczką prowadziła do fotografa w mieście i jak Ełłoczka płakała, a ja ją pocieszałem. To zdjęcie się zachowało, nasze jedyne zdjęcie sprzed wojny… Nie wiadomo, czemu zapamiętałem je w kolorze zielonym.

      Potem wszystkie wspomnienia miały ciemne barwy… Bo te poprzednie były jasne, taka jasna akwarela, trawa bardzo zielona, bielusieńki piasek, żółty płot… A potem – wszystko ciemne: wynoszą mnie dokądś, krztuszę się dymem, nasze rzeczy są na ulicy, tobołki, krzesło, nie wiadomo czemu tylko jedno… Puste… Ludzie stoją koło niego i płaczą. Długo idziemy ulicami, ja trzymam się spódnicy mamy. Każdemu, kto z nami rozmawia, mama powtarza to samo: „Spalił się nasz dom”.

      Nocowaliśmy w jakiejś bramie. Było mi zimno. Żeby się zagrzać, wsadziłem ręce do kieszeni maminej bluzki. Wyczuwałem tam coś zimnego. A to był klucz do naszego domu…

      Nagle – nie ma mamy. Mama znika, zostają babcia i dziadek. Pojawia się mój przyjaciel Żenia Sawoczkin. Mam pięć lat, a on siedem. Uczy mnie czytać z książki braci Grimm. Babcia uczy mnie swoją metodą, można od niej dostać prztyczka w głowę: „Ej, ty!”. Żenia też mnie uczy, czyta książkę i pokazuje mi litery. Ale najbardziej lubię słuchać bajek, szczególnie kiedy opowiada babcia. Bo jej głos przypomina głos mamy. Kiedyś wieczorem przyszła ładna pani i przyniosła coś bardzo dobrego do jedzenia. Z jej słów domyśliłem się, że mama żyje i walczy tak samo jak tato. Krzyczałem uszczęśliwiony: „Mama niedługo wraca!”. Chciałem wybiec na dwór i podzielić się wiadomością z przyjacielem. Dostałem jednak pasem od babci. A dziadek stanął w mojej obronie. Kiedy położyli się spać, zebrałem wszystkie paski w domu i wrzuciłem za szafę.

      Cały czas chce mi się jeść. Chodzimy z Żenią w zboże rosnące tuż za domami. Rozcieramy kłosy i żujemy ziarna. A pole jest już niemieckie i kłosy też… Kiedyś zobaczyliśmy samochód osobowy i dalej w nogi. Dosłownie w naszej furtce dopadł mnie oficer w zielonym mundurze z lśniącymi naramiennikami i zaczął bić szpicrutą, a potem łoić pasem. Skamieniałem ze strachu i nawet nie czułem bólu. Nagle zobaczyłem babcię. „Paneczku, kochany, oddaj mi wnuka. Zaklinam na Boga, proszę, oddaj!” Babcia upadła przed oficerem na kolana. Oficer odszedł, a ja leżałem na ziemi. Babcia zaniosła mnie na rękach do domu… Z trudem poruszałem ustami. Potem długo leżałem chory…

      Pamiętam jeszcze, że kiedyś ulicą jechały wozy. A dziadek z babcią otwierali bramę. To byli uchodźcy, potem u nas mieszkali. Po pewnym czasie zachorowali na tyfus. Zabrali ich do szpitala, tak mi powiedziano. Później z kolei zapadł na tyfus dziadek. A ja spałem razem z nim. Babcia była wychudzona i ledwie chodziła po domu. Wyszedłem kiedyś bawić się z chłopcami, wieczorem wracam, a tu nie ma ani dziadka, ani babci. Sąsiedzi mówią, że zabrali ich do szpitala. Poczułem się strasznie, bo zostałem sam. Już się domyślałem, że z tego szpitala, do którego zabrali uchodźców, a teraz dziadka i babcię, już się nie wraca. Strach żyć samemu w domu, nocą dom jest wielki i nieznany, nawet w dzień jest straszny. Brat dziadka zabrał mnie do siebie. Miałem odtąd nowego dziadka.

      Zaczęły się bombardowania Mińska, chowamy się do piwnicy. Kiedy wychodzę stamtąd na światło, słońce mnie oślepia i głuchnę od warkotu motorów. Ulicą jadą czołgi. Chowam się za słup. Nagle widzę czerwoną gwiazdę na wieżyczce czołgu. Nasi! Od razu pędzę do domu – skoro nasi przyszli, to znaczy, że wróciła mama! Podchodzę do domu – koło ganku stoją jakieś kobiety z karabinami, porywają mnie na ręce i zaczynają wypytywać. Jedna z nich jest jakoś znajoma. Kogoś mi przypomina. Podchodzi do mnie blisko, ściska. Reszta kobiet zaczyna płakać. A ja jak się nie rozedrę: „Mama!”. Potem jakbym się gdzieś zapadł…

      Wkrótce mama przywiozła z domu dziecka siostrzyczkę, ale ona mnie nie poznawała, w ogóle nie pamiętała. Zapomniała przez lata wojny. A ja tak się cieszyłem, że znowu mam siostrę.

      Kiedy pewnego dnia przyszedłem ze szkoły do domu, zobaczyłem, że ojciec wrócił z wojny i śpi na kanapie. Spał, a ja wyjąłem dokumenty z jego mapnika i przeczytałem. Zrozumiałem, że to naprawdę ojciec. Siedziałem i patrzyłem na niego, dopóki się nie obudził.

      Cały czas drżały mi kolana.

      Zamknij oczy, synku… Nie patrz…

      Wołodia Parabkowicz – 12 lat

      Obecnie – zasłużony emeryt

      Rosłem bez mamy…

      Nigdy nie pamiętam siebie małego… Mama umarła, kiedy miałem siedem lat. Mieszkałem u cioci. Pasłem krowy, rąbałem drwa, wyganiałem СКАЧАТЬ