Ostatni świadkowie. Swietłana Aleksijewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatni świadkowie - Swietłana Aleksijewicz страница 5

Название: Ostatni świadkowie

Автор: Swietłana Aleksijewicz

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия: Reportaż

isbn: 9788375365993

isbn:

СКАЧАТЬ pierwszy widziałam zabitego w mundurze niemieckim. Jeden z jeńców szedł, szedł i w końcu upadł. Kolumna stanęła, po czym poszła dalej, a koło niego postawiono naszego żołnierza. Podbiegłam tam… Ciągnęło mnie, żeby popatrzeć na śmierć z bliska, pobyć obok niej. Kiedy przez radio ogłaszano straty przeciwnika, zawsze się cieszyliśmy… A teraz… Zobaczyłam go… Wyglądał tak, jakby spał… Nawet nie leżał, ale siedział, skulony, z głową lekko przekrzywioną. Nie wiedziałam, czy mam go nienawidzić, czy żałować. To był wróg. Nasz wróg! Nie pamiętam, jaki był, młody czy stary. Bardzo zmęczony. Dlatego trudno mi go było nienawidzić. Też opowiedziałam o tym mamie. Mama znowu zapłakała.

      Dziewiątego maja obudziłyśmy się wcześnie, bo w bramie ktoś bardzo głośno krzyczał. Mama poszła zobaczyć, co się stało, i przybiegła zdezorientowana. „Zwycięstwo! Czyżby naprawdę?” Bo to było takie niezwykłe: wojna się skończyła, taka długa wojna. Ktoś płakał, ktoś się śmiał, ktoś krzyczał… Płakali ci, którzy stracili bliskich. Cieszyli się jednak, bo mimo wszystko to Zwycięstwo! Jeden miał garść kaszy, drugi kartofle, jeszcze inny buraki, wszystko znosiliśmy do jednego mieszkania. Nigdy tamtego dnia nie zapomnę. Tego ranka… Nawet pod wieczór było inaczej…

      Przez całą wojnę wszyscy mówili jakoś cicho, wydawało mi się nawet, że szeptem, a tutaj nagle zaczęli mówić głośno. Siedzieliśmy przez cały czas z dorosłymi, a teraz ci nas częstowali, przytulali i mówili: „Idźcie na ulicę. Dzisiaj jest święto”. Potem wołali, żebyśmy wrócili. Nigdy nas tak nie ściskali i nie całowali jak tamtego dnia.

      Mam szczęście, bo z wojny wrócił mój tato. Przywiózł mi ładne zabawki. To były niemieckie zabawki. Nie mogłam tego zrozumieć – jak takie ładne zabawki mogą być niemieckie?

      Z tatą też próbowałam rozmawiać o śmierci. O bombardowaniu podczas ewakuacji… Jak wzdłuż drogi leżeli nasi zabici żołnierze. Ich twarze były przykryte gałązkami. A w górze fruwały muchy… Całe stada much… O martwym Niemcu… Opowiedziałam o tacie mojej przyjaciółki, który wrócił z wojny i umarł po kilku dniach. Umarł, bo był chory na serce. To się nie mieściło w głowie – jak można umrzeć po wojnie, kiedy wszyscy są szczęśliwi?

      Ale tato milczał…

      Tylko garść soli… Wszystko, co zostało z naszego domu…

      Misza Majorow – 5 lat

      Obecnie – doktor nauk rolniczych

      Podczas wojny lubiłem śnić… Lubiłem śnić o życiu w czasie pokoju, o tym, jak żyliśmy przed wojną…

      Pierwszy sen…

      Babcia uporała się ze wszystkimi pracami w gospodarstwie. Czekam na tę chwilę. Babcia przesuwa stół pod okno, rozściela materiał, kładzie na niego watę, przykrywa ją drugim kawałkiem materiału i zaczyna pikować kołdrę. Mam też pracę: z jednej strony kołdry babcia wbija gwoździki, do nich po kolei przywiązuje szpagat, który naciera kredą, a ja naciągam z drugiej strony.

      – Ciągnij mocniej, Miszeńka – prosi babcia.

      Naciągam, a ona puszcza: bach! – i kreda zaznacza linię na czerwonej albo niebieskiej satynie. Pasemka się przecinają, tworzą romby, wzdłuż nich biegną ściegi czarnych nitek. Następna operacja: babcia rozkłada papierowe szablony (teraz się na to mówi „wykroje”), i na rozłożonym ubraniu pojawia się rysunek. Bardzo ładny, bardzo ciekawy. Moja babcia znakomicie pikuje też koszule, udają się jej zwłaszcza kołnierze. Jej ręczna maszyna Singer pracuje nawet wtedy, kiedy już śpię. Dziadek też śpi.

      Drugi sen…

      Dziadek szyje buty. Tutaj też przydzielił mi zadanie – toczyć drewniane szpilki. Teraz wszystkie podeszwy są na stalowych gwoździkach, ale gwoździki rdzewieją, i podeszwa szybko odpada. Pewnie wtedy też były w użyciu stalowe gwoździki, ale ja pamiętam drewniane. Gładki kloc brzozowy (ze starej brzozy), bez sęków, piłowało się na mniejsze klocki i zostawiało w szopie, żeby przeschły. Potem strugało się z nich patyczki mniej więcej na trzy centymetry grube i dziesięć długie, a potem też suszyło. Takie patyczki krajało się w poprzek, na płytki grubości dwóch–trzech milimetrów. Nóż szewski jest ostry, łatwo więc obcina się nim płytkę po brzegach. Teraz trzeba ścisnąć ją w imadle, zaostrzyć – szast-prast i już mamy gwoździk-szpilkę, gotową do wbicia. Dziadek takim specjalnym szydłem nakłuwa otwór, wtyka szpilkę, stuka młotkiem: puk, puk! – i gwóźdź już tkwi w podeszwie buta. Nabija się je dwoma rzędami, co jest nie tylko ładne, ale i bardzo trwałe – wilgoć sprawia, że suche brzozowe gwoździki pęcznieją i jeszcze mocniej trzymają podeszwę, która nie odpadnie, dopóki się nie zedrze.

      A dziadek umie też podszywać walonki, ściśle mówiąc, dorabiać drugą podeszwę. Wtedy walonki dłużej wytrzymują i można w nich chodzić bez kaloszy. Albo obszywa skórą tył, żeby walonek się prędko nie przetarł od kalosza. Ja mam za zadanie skręcać lnianą nić, smołować, woskować i przewlekać dratwę przez ucho szydła. Ale igiełka do cerowania butów jest bardzo droga, toteż dziadek najczęściej używa dziczej szczeciny, takiej z karku dzika. Nadaje się też szczecina ze zwykłej świni, ale jest miększa. Dziadek ma cały pęk takiej szczeciny. Można nią przyszyć i podeszwę, i małą łatę w niewygodnym miejscu – szczecina jest giętka i bez trudu przelezie.

      Trzeci sen…

      Starsi chłopcy w sąsiedniej dużej szopie zorganizowali teatr i wystawiają sztukę o straży granicznej i szpiegach. Bilety są po dziesięć kopiejek, a ja nie mam monety. Nie chcą mnie wpuścić, więc zaczynam beczeć, bo też chcę „zobaczyć wojnę”. Zaglądam po kryjomu do szopy, a „żołnierze” mają prawdziwe bluzy wojskowe. Przedstawienie jest wspaniałe…

      Dalej moje sny się urywały…

      Wkrótce zobaczyłem te bluzy u nas w domu… Babcia karmiła zmęczonych i zakurzonych żołnierzy, a oni mówili: „Niemiec naciera”.

      Zacząłem wypytywać babcię, jacy są ci Niemcy.

      Ładujemy na wóz toboły, posadzili mnie na nich… Dokądś jedziemy… Potem wracamy… A w naszym domu są Niemcy! Podobni są do naszych żołnierzy, mają tylko inne mundury i są weseli. My z mamą i babcią mieszkamy teraz za piecem, a dziadek – w szopie. Babcia już nie pikuje kołdry, dziadek nie robi butów. Kiedyś odsuwam zasłonkę, a w kącie przy oknie siedzi Niemiec ze słuchawkami na uszach i kręci gałką radiostacji, słychać muzykę, potem wyraźnie coś po rosyjsku… Inny Niemiec w tym czasie smarował chleb masłem, zobaczył mnie i machnął mi nożem przed samym nosem, ja się schowałem za zasłonką i więcej już zza pieca nie wyłaziłem.

      Ulicą koło naszego domu prowadzą człowieka w nadpalonej bluzie, bosego, z rękami skrępowanymi drutem. Jest cały czarny… Potem widziałem go, jak wisiał koło budynku rady wiejskiej. Mówili, że to nasz lotnik. W nocy mi się śnił. Że wisi na naszym podwórzu…

      Z tamtych dni… Wszystko pamiętam w czerni: czarne czołgi, czarne motocykle, niemieccy żołnierze w czarnych mundurach. Nie jestem pewny, czy naprawdę wszystko było czarne, ale tak to zapamiętałem. I tak mi zostało… Taki czarno-biały film… Do szkoły jeszcze nie chodziłem, ale umiałem czytać i liczyć. Liczyłem czołgi, było ich wiele, tak wiele, że biały śnieg zmieniał się w czarny.

СКАЧАТЬ