Название: Ostatni świadkowie
Автор: Swietłana Aleksijewicz
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
Серия: Reportaż
isbn: 9788375365993
isbn:
Niemcy zrzucili pierwsze bomby, a ja stałam i patrzyłam na nie, dopóki nie spadły na ziemię. Ktoś podpowiedział, że trzeba otwierać usta, aby nie ogłuchnąć. No więc otwierałam usta, zatykałam uszy, ale i tak słyszałam, jak lecą. Jak wyją. To było takie straszne, że nie tylko na twarzy, ale i na całym ciele napinała się skóra. Na naszym podwórzu wisiało wiadro. Kiedy wszystko ucichło, zdjęliśmy je i naliczyli pięćdziesiąt osiem dziur od kul. Wiadro było białe, a lotnikom w górze wydawało się, że ktoś stoi w białej chuście, więc strzelali…
Niemcy wjechali do wsi na wielkich samochodach, zamaskowanych brzozowymi gałęziami. Tak ozdabiano u nas domy, kiedy było wesele. Nałamie się pełno brzozowych gałązek… Obserwowaliśmy Niemców zza płotu, wtedy nie było takich płotów jak dzisiaj, tylko plecione. Z łoziny. Przypatrywaliśmy się… Niemcy wyglądali na zwykłych ludzi… Chciałam zobaczyć, jakie mają głowy. Nie wiadomo czemu wyobrażałam sobie, że głowy mają nie jak ludzie… Już krążyły słuchy, że zabijają. Palą. A ci jechali i śmiali się. Weseli, opaleni.
Rano gimnastykowali się na szkolnym podwórzu. Oblewali się zimną wodą. Podwinęli rękawy, wsiedli na motocykle i pojechali. Weseli, opaleni…
Po kilku dniach za wsią koło kołchozu mleczarskiego wykopali wielki dół. Codziennie o piątej, szóstej rano dolatywały stamtąd strzały. Jak zaczynali strzelać, to nawet koguty przestawały piać i chowały się. Kiedyś pod wieczór ojciec wziął wóz i pojechał tam ze mną. Zatrzymał konia w pobliżu tamtego dołu. „Pójdę – mówi – zobaczę”. Bo tam rozstrzelali jego cioteczną siostrę. Poszedł, a ja za nim.
Nagle ojciec się odwraca i zasłania mi ten dół. „Wracaj. Nie możesz iść dalej”. Ale kiedy przechodziłam przez strumień, zobaczyłam, że woda w nim jest czerwona… I wrony się zerwały. Było ich tak wiele, że zaczęłam krzyczeć… Potem ojciec przez kilka dni nie mógł jeść. A kiedy zobaczył wronę, to pędził do chałupy i cały się trząsł… Jak w gorączce…
W słuckim parku Niemcy powiesili dwie rodziny partyzanckie. Były wielkie mrozy, powieszeni pozamarzali, tak że kiedy nimi poruszał wiatr, wydawali dźwięk. Taki jak zmarznięte drzewa w lesie… Taki sam…
Kiedy przyszło wyzwolenie, ojciec wstąpił do wojska. Poszedł na zachód. Już kiedy go nie było, uszyto mi pierwszą w czasie wojny sukienkę. Mama szyła ją z onuc – były białe, więc ufarbowała je atramentem. Tylko na jeden rękaw atramentu nie starczyło, a ja chciałam pokazać koleżankom nową sukienkę. Stanęłam więc w furtce bokiem, tak żeby ładny rękaw pokazać, a ten brzydki schować. Wydawało mi się, że jestem taka wystrojona, taka śliczna!
W szkole przede mną siedziała Ania. Mieszkała u babci, bo jej rodzice zginęli. Byli uciekinierami spod Smoleńska. Szkoła kupiła jej płaszczyk, walonki i lśniące kalosze. Nauczycielka przyniosła to wszystko i położyła jej na ławce. A myśmy siedzieli w ciszy, bo nikt z nas nie miał ani takich walonków, ani takiego płaszcza. Zazdrościliśmy jej. Któryś z chłopców szturchnął Anię i powiedział: „Ty to masz szczęście!”. Ania opadła głową na ławkę i zaczęła płakać. Płakała tak przez cztery kolejne lekcje.
Ojciec wrócił z wojny, wszyscy przyszli na niego popatrzeć. Na nas także, bo to do nas wrócił tato.
Pierwsza przyszła Ania.
Ja jestem twoją mamą…
Tamara Parchimowicz – 7 lat
Obecnie – sekretarka
Przez całą wojnę myślałam o mamie. Straciłam ją w pierwszych dniach…
Śpimy, a na nasz obóz pionierski lecą bomby. Wyskakujemy z namiotów, biegamy i krzyczymy: „Mamo! Mamo!”. Wychowawczyni potrząsa mną, żebym się uspokoiła, a ja krzyczę: „Mama! Gdzie moja mama?!”, dopóki ona mnie nie przycisnęła do siebie i nie powiedziała: „Ja jestem twoją mamą”.
Na moim łóżku wisiały spódniczka, biała bluzka i czerwona chusta. Włożyłam je i poszliśmy piechotą do Mińska. Po drodze wiele dzieci spotkało swoich rodziców, a mojej mamy nie było. W pewnej chwili powiedzieli nam, że Niemcy są w mieście… Wtedy wszyscy zawróciliśmy. Ktoś mówił, że widział moją mamę zabitą.
Tutaj w mojej pamięci następuje luka.
Nie pamiętam, jak dojechaliśmy do Penzy, jak przywieźli mnie do domu dziecka – też nie… Czyste kartki w pamięci… Pamiętam tylko, że dzieci było dużo, spaliśmy po dwoje w jednym łóżku. Jeśli jedna dziewczynka zapłakała, to i druga zaraz w płacz: „Mama! Gdzie jest mama?”. Byłam mała, jedna z opiekunek chciała mnie adoptować. Ale ja myślałam o mamie…
Wracam ze stołówki, wszystkie dzieci wołają: „Przyjechała twoja mama!”. A mnie w uszach brzęczy tylko: „Twoja maaama… Twoja maaamaa…”. Każdej nocy mi się śniła. Moja prawdziwa mama. I nagle jest na jawie, ale mnie się zdawało, że to sen. Patrzę – mama! I nie wierzę. Przez kilka dni mnie przekonywano, ale bałam się podejść do mamy. Bo może to sen? Sen! Mama płacze, a ja krzyczę: „Nie podchodź! Moją mamę zabili”. Bałam się… Bałam się uwierzyć w swoje szczęście…
Nawet teraz… Przez całe życie płakałam w chwilach szczęścia. Oblewam się łzami. Całe życie… Mój mąż… Wiele już lat żyjemy razem i nadal się kochamy. Kiedy mi się oświadczył: „Kocham cię. Pobierzmy się…”, ja wtedy w płacz… Przestraszył się.
– Czy obraziłem cię czymś?
– Nie! Nie! Jestem szczęśliwa!
Ale nie potrafię być naprawdę szczęśliwa. Tak do końca. Szczęście mi nie wychodzi. Boję się go. Zawsze mam wrażenie, że za chwilę się skończy. Zawsze mieszka we mnie to „za chwilę”. Ten dziecięcy strach…
Pytamy, czy można wylizać…
Wiera Taszkina – 10 lat
Obecnie – pracownik niewykwalifikowany
Przed wojną często płakałam.
Mój ojciec umarł. Mama miała na utrzymaniu siedmioro dzieci.
Żyliśmy w ubóstwie. Było ciężko. Ale potem, w czasie wojny, tamto pokojowe życie wydawało się nam szczęśliwe.
Dorośli płaczą, że wojna, a myśmy się nie przestraszyli. Często bawiliśmy się w wojnę, to słowo było nam dobrze znane. Dziwiłam się więc, że mama całą noc płacze. Chodzi z zaczerwienionymi oczami. Dopiero później zrozumiałam…
Jedliśmy… wodę… Kiedy przychodziła pora obiadu, mama stawiała na stole garnek z gorącą wodą. Rozlewaliśmy ją do misek. Wieczór. Kolacja. Na stole garnek z gorącą wodą. Zwykłą gorącą wodą, zimą nawet okrasić jej nie mieliśmy czym. Nawet trawy nie było.
Z głodu mój brat zjadł narożnik pieca. Codziennie gryzł go, gryzł, a kiedyśmy zauważyli, w piecu СКАЧАТЬ