Название: Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy
Автор: Joanna Jax
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Историческая литература
isbn: 978-83-7835-724-7
isbn:
– Proszę pana… – Usłyszał szept zza drzwi prowadzących na klatkę schodową jednej z oficyn.
Zatrzymał się, by po chwili wślizgnąć się do budynku. W sieni panował półmrok, Kuba nawet nie widział dobrze twarzy młodej kobiety.
– Co mogę dla pani zrobić? – zapytał równie cicho.
– Muszę stąd wyjść – powiedziała. – Oni zaraz sprowadzą tutaj całą ciężarówkę żołnierzy i zaczną przetrząsać każdy zakamarek.
– Mam panią schować do kieszeni? – zapytał nieco złośliwie. – Nie mieszkam tutaj.
– Ale uratował mi pan życie… więc ośmieliłam się… – Dziewczyna zaczęła się jąkać.
Kubie zrobiło się głupio. W istocie zmylił pościg i zrozumiałe było, że kobieta zwróciła się do niego o pomoc. Pomyślał przez chwilę i zdjął z siebie jasny prochowiec.
– Proszę go na siebie założyć. Ja pozostanę w samej marynarce, jest dość ciepło.
Dziewczyna bez słowa założyła na swoje czarne, nieco zniszczone palto płaszcz Kuby, otuliła się nim, a potem ściągnęła mocno pasek. Prawie tonęła w tym obszernym odzieniu, ale chwilę potem Kuba podwinął jej rękawy i już nie wyglądało to najgorzej. Później zdjął z głowy beret i powiedział:
– Gdy stąd wyjdziemy, proszę mnie wziąć pod rękę i trzymać się jak najbliżej. Musi się pani do mnie uśmiechać, wystawiać twarz do słońca i udawać, że po prostu przechadza się pani z ukochanym po ulicach Wilna. Żadnej paniki, bo inaczej oboje będziemy w tarapatach.
– Dobrze, dziękuję – bąknęła dziewczyna i wyszła na podwórko.
Wsunęła dłoń pod ramię Kuby i oboje ruszyli w kierunku ulicy Zamkowej. Kuba od czasu do czasu zerkał na dziewczynę, bo dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się jej nieco lepiej. Doszedł do wniosku, że gdyby nie okoliczności, byłby nader szczęśliwy, gdyby mógł przechadzać się z tak piękną osóbką po mieście, ale na tę chwilę musiał myśleć jedynie, jak bezpiecznie ją odholować do miejsca, gdzie Niemcy nie będą jej szukać.
– Dokąd panią zaprowadzić?
– Gdziekolwiek – mruknęła.
– To znaczy nie ma pani takiego miejsca, w którym mogłaby się pani ukryć? – zapytał, lekko spanikowany.
– Właśnie stamtąd uciekłam – westchnęła.
– I co ja mam teraz z panią zrobić? – jęknął z rozpaczą w głosie.
– Przejdźmy jeszcze kilka przecznic, za getto, i już sobie poradzę.
– To znaczy w jaki sposób sobie pani poradzi, jeśli nie ma pani dokąd pójść? – prychnął.
– Moja cała grupa wpadła w ręce gestapo, ja zdążyłam się wymknąć, ale spróbuję zostawić wiadomość w jednym z zaprzyjaźnionych sklepów. Za kilka dni ktoś powinien się odezwać i podać mi bezpieczny adres. Nikogo znajomego nie chcę narażać – powiedziała spokojnie.
– Ale nieznajomych owszem. – Uśmiechnął się Kuba łobuzersko. – Spróbuję pani pomóc, ale musi mi pani obiecać, że dopóki pozostanie pod moją opieką, będzie mnie słuchać. Nie chcę żadnych kłopotów, niedawno wróciłem z radzieckiego łagru i nie mam zamiaru kolejny raz trafić do podobnego miejsca.
– Przywykłam do rozkazów. Jestem żołnierzem…
– A zatem spróbujemy gdzieś panią ukryć przez kilka dni – powiedział Kuba, ale wciąż nie miał pojęcia, dlaczego pomaga tej kobiecie. Po chwili zapytał: – A jak masz na imię?
– Mówią na mnie Agnieszka.
– Dobrze, to ja również będę się tak do ciebie zwracał.
Szli niezbyt szybko, by nie skupiać na sobie uwagi i starali zachowywać się naturalnie. Kuba jedynie od czasu do czasu rozglądał się dyskretnie, by sprawdzić, czy w pobliżu nie kręci się jakiś patrol. I gdy tak wodził oczami po potoku ludzi idących ulicą Zamkową, a potem Marii Magdaleny, nagle natknął się na czyjś wzrok, niemal przeszywający go na wylot. Chwilę potem te same oczy przeniosły spojrzenie na idącą obok Kuby dziewczynę. Rozpoznałby te oczy na końcu świata. Należały do Laury Morawińskiej.
6. Jungijul, 1942
– Za każdym razem, gdy wyjeżdżasz, umieram z niepokoju. Sama nie wiem dlaczego. Przecież nie trafiasz na pole bitwy, a jednak towarzyszy mi jakiś dziwny niepokój. Może dlatego, że gdy wracasz, sprawiasz wrażenie człowieka, który musi dźwigać na swoich barkach jakiś ogromny ciężar – powiedziała Nina, tuląc się do szerokich ramion Grzegorza.
– Zostań dzisiaj ze mną, Jerzyk ma służbę. – Grzegorz Ossowiecki odgarnął Ninie z czoła kosmyk włosów.
Potaknęła.
– Tylko położę dzieci do łóżek.
– Przecież Barbara zmienia cię o osiemnastej. Nie wierzę, że dzieciaki chodzą tak wcześnie spać. – Uśmiechnął się do niej czule.
– O osiemnastej? Daj spokój, ja się cieszę, gdy zasypiają o dwudziestej drugiej – westchnęła. – Basia nie bardzo sobie z nimi radzi, a ja to zawsze opowiadam im bajki na dobranoc i wtedy szybciej zamykają oczy.
– Byłabyś cudowną matką. – Grzegorz pocałował Ninę w czubek nosa.
Uwielbiał tę kobietę. Była jednocześnie silna i słaba, dzielna i lękliwa, odważna, a jednak wciąż czymś przerażona. Te sprzeczności, chociaż trudne do pogodzenia, w niej tworzyły naturalne połączenie. Kiedy był przy niej, czuł, że tuli do siebie wiotką, delikatną kobietkę, która zginie, gdy tylko wypuści ją z ramion. Jednak, gdy szła do pracy z dziećmi, kiedy znajdował się z dala od niej, stawała się osobą twardą jak stal. Niekiedy obserwował ją, jak wykłóca się o więcej jedzenia czy lekarstw, gdy pociesza schorowane dzieciaki albo karci je ostrym tonem, kiedy zbyt mocno dokazują i zachowuje zimną krew, gdy któreś zachoruje. Zapytał ją kiedyś o to, bo podobny dualizm wydawał mu się czymś dziwnym. Nie podejrzewał jej o jakieś gierki, które wykorzystuje podczas ich spotkań, jedynie dziwił się, że potrafi tak szybko przechodzić metamorfozę. Uśmiechnęła się wtedy smutno i powiedziała cicho:
– Przy СКАЧАТЬ