Название: Krew to włóczęga
Автор: James Ellroy
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Полицейские детективы
Серия: Underworld USA
isbn: 978-83-8110-914-7
isbn:
Dym i ogień. Czarnuchy nie chciały przestać. Wystrzały, syreny i świetlny szoł o czwartej nad ranem.
Crutch wjechał na parking Avisa. Siadło sprzęgło w jego wynajętym wozie. Skrzynia biegów się rozwaliła. Samochodem szarpało. Zadzwonił wcześniej. Facet w recepcji powiedział: w dupę z zamieszkami. Niech pan zaraz przyjeżdża.
Dym i ogień. Bagienny upał. Pomarańczowe niebo obramowane jasnym fioletem.
Samochodem rzuciło i zgasł na stacji benzynowej. Crutch wysiadł i się przeciągnął. Oszołomiły go upał i opary. Głowa go bolała. Non stop siedział przy podsłuchach. Był na nogach Bóg wie jak długo…
Ktoś go pchnął. Albo coś. Zatoczył się z powrotem do wozu. Głową uderzył o dźwignię zmiany biegów. Ramionami o deskę rozdzielczą. Ktoś go przyszpilił. Albo coś. Był cały czarny. Albo było.
Nagle kolano na jego plecach. Nagle pistolet wbity w twarz. Z tłumikiem i odciągniętym kurkiem.
– Dlaczego śledzisz Wayne’a Tedrowa? Mów szczerze. Ściemnianie sprawi, że umrzesz śmiercią straszliwszą.
Francuski akcent. Żabojad. Żab-couture całe w czerni.
– Powtarzam. Dlaczego śledzisz Wayne’a Tedrowa?
Crutch usiłował się modlić. Słowa mieszały mu się w głowie. Moczowody mu się napełniły. Wytrzymał. Pomógł ciężar ciała tamtego. Przypomniał sobie swój amulet – łapkę zajęczą i tajemną wiedzę Kościoła luterańskiego.
– Powtórzę.
Kiszka stolcowa też mu się napełniła. Wytrzymał. Pomógł ciężar ciała tamtego. Otworzył usta. Pisnął i wydobył jakiś dźwięk. Bóg albo jakiś inny niewidzialny pojeb zesłał mu słowa. Zobaczył swoją matkę. Usłyszał „Doktor Fred”, „Howard Hughes”, „Wtyka w Grapevine”, „Milion dolarów”. Usłyszał „martwa kobieta”, „kobieta z blizną po nożu”, „zielone kamienie”. Usłyszał „Niech mnie pan nie zabija” sześć miliardów razy w ciągu sześciu sekund.
Zamknął oczy. Napełniły mu się kanaliki łzowe. Wytrzymał. Pomogło zagryzanie języka. Sześć miliardów lat minęło w ciągu sześciu sekund. Zobaczył swoją matkę i Danę Lund sześć miliardów razy. Próbował modlitw i odgrzebywał hymny.
Ciężar zniknął. Zacisnął moczowody, kiszkę stolcową i kanaliki łzowe i wytrwał w suchości. Pachniało brandy. Zapach mocno dotknął jego warg. Otworzył usta. Odchylił głowę i upił łyk. Gardło mu się ścisnęło. Otworzył szerzej i płyn przepłynął. Otworzył oczy i zobaczył Żabojada.
– Byłem już wcześniej skłonny do litościwych ustępstw. Musisz utwierdzić mnie w przekonaniu o celowości twojego młodzieńczego uporu i potencjale potulności.
Crutch przeczołgał się na siedzenie pasażera. Serce dalej mu łomotało. Spocił się od stóp do głów. Żabojad wyciągnął się na fotelu kierowcy. Uszczknął z piersiówki i podał ją Crutchowi. Crutch golnął brandy i wyjrzał przez okno. Dymu, syren i oddziałów prewencji było jeszcze więcej – czarnuchy po prostu nie chciały przestać.
– Może cię poproszę, żebyś przekazywał mi informacje – powiedział Mesplède.
Crutch kiwnął głową – tajes, tajes, tajes.
Piersiówka krążyła między nimi. Wręcz synchronicznie. Patrzyli nieruchomym wzrokiem, a Żabojad mówił. Tylko o KUBIE. O le grand putain Fidelu Castro i Sprawie Kubańskiej Wolności. O zdradzie JFK w Zatoce Świń. O polityce ustępstw LBJ wobec komuchów. O zniewieściałym dostosowaniu się Ameryki i Karaibów do zalewu Czerwonego Jeziora. O dzielnych ludziach gotowych umrzeć, żeby postawić tamę Czerwonej Fali.
Piersiówka krążyła. Przemowa się ciągnęła. Crutch miał największy w życiu zamęt w głowie.
15
(Las Vegas, 10.08.1968)
Nocna pielęgniarka zrobiła sobie przerwę, żeby na dole pograć na automatach. Wayne wpadł na nią w kasynie.
– Wygląda pan na chorego, przyniosę panu coś – powiedziała.
Wszedł na górę schodami i pozbył się nadmiaru ciśnienia. Wciąż śmierdział spalonym papierem. Drzwi do ich apartamentu nie były zamknięte na klucz. Wszedł do sypialni Janice.
Światła były włączone. Stojak na kroplówkę i kroplówka leżały na podłodze. Rurka wciąż łączyła się z ramieniem Janice. Igła trochę się wysunęła.
Dwie puste fiolki na nocnym stoliku. Seconal i dilaudid. Krótki liścik: „Cokolwiek zamierzasz – proszę, nie w moim imieniu”.
Wayne siadł obok niej. Jej koszula nocna wciąż była wilgotna. Zamazany obraz z roku 1964. Wrócił do domu i znalazł Lynette. Wendell Durfee przyszedł i wyszedł. Nad Vegas szalała zimowa burza. Siadł z Lynette i słuchał deszczu.
Janice umarła, ściskając pościel. Wayne odgiął jej palce i złożył je na piersi.
Zachodnie Vegas tańczyło o drugiej w nocy. W barach chłodziła klimatyzacja. W barakach nie. Ludzie siedzieli do późna na dworze, żeby się ochłodzić.
Wayne wjechał. Minął Wild Goose, Colony Club i Sugar Hill Lounge. Szlak wspomnień. Znaki „Allah jest Panem”. Nocne marki pichcące barbecue na pięćdziesięciogalonowych beczkach. Ulice noszące nazwiska prezydentów i przyporządkowane literom.
Miał adres Pappy’ego Dawkinsa. To powinno być w bok od Monroe i J. Przyglądał się twarzom. Wszystkie były czarne. Zaparkowane samochody z włączonymi reflektorami. Gruchoty z klimą. Kiwać upał. Odpalić wentylację na całą noc i iść spać.
To tu: nora z pustaków w kolorze fuksji na sklejkowym podłożu.
Wayne zaparkował i podszedł. Światła były włączone. Drzwi otwarte. Pokój od frontu umeblowano wygrzebanymi na śmietnisku fotelami samochodowymi. Kilkanaście wiatraków poruszało powietrzem.
Siedziało tam dwóch bambusów. Obok siebie na skórzanej kanapie z chevy’ego. Pappy wyglądał starzej niż na zdjęciu z akt. Ten drugi miał lat pięćdziesiąt z okładem i strój duchownego.
Zauważyli go. Dostrzegli. On dostrzegł lekki ruch oczu. Wiatraki poruszały odorem: kocie szczochy i zwietrzała marihuana.
Wayne zamknął drzwi. Smród przybrał na sile.
– Sierżant Wayne Tedrow junior – powiedział Pappy.
Wayne zakaszlał.
– Już nie.
– W sensie, że już nie policjant, czy że już nie ma seniora?
– W obu sensach.
СКАЧАТЬ