Krew to włóczęga. James Ellroy
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew to włóczęga - James Ellroy страница 32

Название: Krew to włóczęga

Автор: James Ellroy

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Полицейские детективы

Серия: Underworld USA

isbn: 978-83-8110-914-7

isbn:

СКАЧАТЬ szyję.

      – Ile?

      – Pięćdziesiąt z mojej strony – powiedział Woodrell.

      Fritscha skręciło.

      – Uch… dwadzieścia dla mnie? I zadbam z tego o tych chłopców z Barstow?

      Dwight kiwnął głową.

      – Zadzwonię, wiecie do kogo. On chce, żeby to było pozamiatane.

      – Nie – powiedział Wayne.

      Fritsch zamarł w połowie siorbnięcia. Woodrell zamarł w połowie skubnięcia. Wayne powiedział:

      – Dość.

      Woodrell westchnął.

      – Większej zasługi nikt ci w życiu nie wyświadczy.

      – Nie bądź bolszewikiem, synu – westchnął Fritsch.

      Woodrell się zaśmiał.

      – Pan Wrażliwy. Z tymi wszystkimi smoluchami na koncie.

      Wayne podniósł na niego wzrok.

      – Natychmiast przestań. Nie przeginaj.

      Woodrell się zarumienił, kolano zaczęło mu podskakiwać.

      – Słodki Jezu – jęknął Fritsch.

      Dwight wskazał na nich dwóch i na drzwi. Pojęli i wyszli. Dwight wstał i podniósł Wayne’a. Dwight chwycił go za koszulę i spoliczkował.

      Zapiekło. Twarz mu sczerwieniała. Wayne przełknął łzy bólu. To były ciosy miłości według standardów Dwighta Holly’ego.

      – To za Janice. Za was oboje i za wszystko, w czym maczałeś ręce. Za tę chujozę, w której teraz siedzimy.

      Wayne wytarł nos. Krew wypełniła mu usta. Łzy szybko wyschły.

      – Trzeba tak zrobić, więc pozwól, żebyśmy tak zrobili, i nie utrudniaj mi. Potrzebuję tego od ciebie, i może potrzebuję cię do Grapevine. Otash pojechał do St. Louis, będziemy musieli z nim o tym pogadać, i może w pewnym momencie też będziemy musieli pojechać.

      Krew zabawnie smakowała. Dwight go podtrzymał. Nogi mu się złożyły.

      – Musisz dać radę. Potrzebne mi listy korespondentów twojego ojca i jak przyjdzie co do czego, będę chciał cię do Grapevine.

      Wayne kiwnął głową. Dwight go puścił. Wayne zakołysał się i ustał.

      Pościel przemokła. Jej koszula nocna była przepocona. Puls słaby i miarowy. Wayne zakręcił zaworek i wpuścił narkotyk do rurki.

      Heroina. Jego mieszanka. Syntetyczna z morfiny.

      Janice się rozluźniła. Wayne otarł jej czoło i ręcznikami częściowo osuszył pościel. Nocna pielęgniarka spała w salonie. Janice była cała przepocona i wyziębiona.

      Wayne wziął ją za ręce.

      – Trzeba zrobić jedną rzecz, żeby zapewnić nam bezpieczeństwo. Kiedy o tym usłyszysz, zrozumiesz. To nie był mój pomysł i nie ma innego wyjścia.

      Janice zamknęła oczy. Popłynęły łzy. Uwolniła ręce. Wydawało się, że nic nie ważą, same żyły i kości.

      Wayne odkręcił kroplówkę. Narkotyk przepłynął przez torebkę i dalej do żyły. Janice odpłynęła, wstrząsana dreszczami.

      Puls miała słaby, normalny. Wayne ułożył jej włosy na poduszce. Chwycił telefon stojący na stoliku przy łóżku i zadzwonił do Mesplède’a w Miami.

      Trzy sygnały. Senno-pospieszne.

      – Oui?

      – Tu Wayne.

      – Tak, oczywiście. Mój przymusowy amerykański przyjaciel.

      – Zrób coś dla mnie.

      – Oczywiście.

      – W Miami śledził mnie jeden dzieciak. Nie wiem, o co mu chodzi, ale to problem.

      – Tak? A jakie masz życzenie?

      – Po dwudziestce, średniego wzrostu, ostrzyżony na rekruta. Jeździ wozem z Avisa, numer rejestracyjny GQV osiem-osiem-jeden.

      – Tak? A jakie masz życzenie?

      – Dowiedz się, jaką ma sprawę, i załatw go.

      Schowek znajdował się dwanaście mil na wschód od Vegas. Wayne senior nazywał go bunkrem Führera. Był to zarośnięty pustynną roślinnością cementowy sześcian zatopiony w sztolni. Zaraz przy I-15.

      Wayne przyniósł latarkę, puszkę benzyny i zapalniczkę zippo. Znajdował się milę od międzystanowej. W krypcie spoczywały kopie traktatów nienawiści seniora i jego listy subskrypcyjne.

      Wayne zaparkował w zatoczce nieopodal stacji Chevrona i piechotą ruszył na pustynię. Czterdzieści jeden stopni w środku nocy. Piasek wsysał mu stopy i spowalniał jego krok. Brnął z trudem. To był bardzo, bardzo wolny marsz. Cały czas myślał o Dallas.

      Dotarł. Odgarnął gałęzie krzewów, otworzył drzwi i wyciągnął literaturę nienawiści. Tytuły raziły z okładek. Zobaczył Pokolenie mieszania rasŻydowski gulasz: książka kucharska. Zobaczył tytuł Papież Poncjusz. Jak papiści rządzą zżydziałymi narodami. Zobaczył spreparowane zdjęcie doktora Kinga i małych murzyńskich dzieci. Zobaczył faksymilia eleganckich wydań Kloranu.

      Ogołocił półki. Taszczył papier i atramentem zabarwił sobie ramiona na czarno. Zobaczył nagłówki nienawiści. Zobaczył pornograficzne komiksy nienawiści. Zobaczył zdjęcia linczów z żartobliwymi podpisami.

      Ułożył wielki stos nienawiści. Miał ponad dwa metry wysokości. Polał go benzyną. Puścił iskrę z zippo i podpalił go.

      Stos zapłonął wysoko w górę. Wielkie czarne niebo poczerwieniało.

      13

      (Las Vegas, 10.08.1968)

      Niebo z czerwonego stało się pomarańczowe. Dwight stanął przy dystrybutorze i patrzył.

      Płomień podświetlił piasek pustyni i autostradę. Zobaczył samochód Wayne’a w zatoczce. Przywiódł go tutaj instynkt łapsa.

      Dwaj pracownicy stacji stali obok niego, wybałuszając oczy. Gorący wiatr przyniósł w ich stronę dym. Dwight podszedł do budki telefonicznej, wrzucił ćwierćdolarówki i zadzwonił do LA.

      W dymie gęsto było od kawałków papieru. Dwight poczuł ukłucie. Karen odebrała natychmiast.

      – Halo?

СКАЧАТЬ