Название: Porachunki
Автор: Yrsa Sigurðardóttir
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Триллеры
Серия: Freyja i Huldur
isbn: 978-83-8110-909-3
isbn:
A może wiadomości wysyłała właśnie ona, jego szefowa? Thorvaldur pokręcił głową nad własną niedorzecznością. Oczywiście, że nie.
Jeśli nie jego szefowa, nie Æsa, nie żadna dawna dziewczyna ani nie przestępca, to kto?
Nikt nie miał powodu, żeby źle mu życzyć. Dlaczego więc nie zgłasza sprawy, aby odnaleziono nadawcę tych wiadomości? Dręczy go obawa, że to nie jest pomyłka? Boi się, że śledztwo wyciągnie na światło dzienne coś, co wolałby trzymać w cieniu? Nie, oczywiście. Nadawca wprawdzie jakby sugerował, że ma coś na niego. Ale Thorvaldur nie umiał sobie wyobrazić, co to mogło być. Zapewne coś, z czego łatwo się wytłumaczy. A byle czym nie da się zagrozić prokuratorowi z długą i – nawet jeśli autorem tej opinii był on sam – cholernie udaną karierą.
Nikomu nic do tego, że sukcesy osiągnął, ponieważ niemal zawsze wybierał sprawy łatwe i niewymagające. Ale nikt dotąd nie zwrócił na to uwagi. Chyba że koledzy plotkują o tym za jego plecami.
Czyżby do tego wszystkiego zaczął jeszcze popadać w paranoję?
Thorvaldur wziął głęboki oddech. Przebiegł oczami w dół rękawów swojej kosztownej marynarki, na chwilę zatrzymując wzrok na idealnie wyprasowanych białych mankietach koszuli wystających za nadgarstki, potem na wymanikiurowanych paznokciach. Ten miły dla oka widok podziałał na niego uspakajająco. Było mu szczególnie przyjemnie, gdy delikatnie szarpnął za mankiety, żeby wysunąć błyszczące spinki, które niedawno sobie sprawił, gdy nikt inny nie podarował mu na urodziny niczego odpowiedniego. Przygotowane niewprawną ręką kartki od dzieci się nie liczyły. Ich naiwne rysuneczki nie robiły na nim wrażenia.
Spinki błyszczały naprawdę imponująco i Thorvaduldur czuł, jak poprawia mu się humor. Nie musiał nawet patrzeć na lśniące skórzane pantofle i jedwabne skarpetki, żeby odzyskać zimną krew i przypomnieć sobie, kim jest. Zwycięzcą. Człowiekiem, który się znał na rzeczy. Człowiekiem, który budził strach i szacunek, może nie w każdym, ale na pewno w większości.
Te e-maile były żałosne. Bez dwóch zdań. Założyłby się o wszystko, że typ, który je do niego wysyła, siedzi przy gównianym komputerze, ma na sobie brudny T-shirt i wymięte spodnie dresowe, które nigdy nie widziały siłowni. Nieudacznik. Thorvaldur mógł być pewien, że jest dwakroć bardziej facetem niż nadawca tych idiotycznych wiadomości. Nie będzie więc się tym przejmował. Nic nie powstrzyma go przed kliknięciem tego załącznika i przeczytaniem ostatniego maila. Bo jest silny. Jest zwycięzcą. Uśmiechał się z wyższością, gdy przesuwał kursor na ikonę pliku zdrada.jpeg, a następnie kliknął w nią.
Zdjęcie zapełniło niemal cały monitor. Thorvaldur zmarszczył brwi. Dwoje dzieci, dziewczynka i trochę od niej starszy chłopiec, patrzyło na niego bez uśmiechu. Nie rozpoznał żadnego z nich, ale też nigdy zbyt uważnie się nie przyglądał dzieciom innych ludzi i żadne nie zapisało się w jego pamięci niczym szczególnym. Dzieci na zdjęciu były blade, raczej zaniedbane. Nie miały ani rumieńców na policzkach, ani błysku w tępych oczach. Beztroskie spojrzenia jego własnych dzieci ujawniały niepohamowaną radość życia, tutaj widział jakże różne, bardziej dorosłe emocje. Mógłby przysiąc, że to wyrzut.
Thorvaldur wpatrywał się w monitor. Nie potrafił zamknąć załącznika i wrócić do pracy. Im dłużej oglądał te dwie pozbawione wyrazu twarze, tym silniejsze narastało w nim przekonanie, że jest w nich coś znajomego. Tylko skąd mógł znać te nieszczęsne stworzenia? Jak były z nim powiązane? Myśl, do cholery, myśl! Był pewien, że w końcu skądś je skojarzy.
Przeniósł uwagę na tło. Otoczenie nic mu nie mówiło: dzieci stały na zewnątrz przy rogu budynku, za ich plecami ledwie widać było ulicę. Takie zdjęcie można zrobić praktycznie wszędzie na Islandii. Nie umiał też określić daty. Mógł opierać się tylko na ubraniach, te zaś najwyraźniej zostały wybrane wyłącznie po to, żeby zakryć nagość: jedne za luźne, drugie za ciasne, wszystkie mocno sfatygowane.
Nagle go olśniło. Szlag by trafił!
Na chwilę strach, który go opanował wcześniej, ustąpił miejsca uldze. Bogu dzięki, że nie zgłosił tych maili. Bogu dzięki!
Drżącymi palcami kliknął, żeby otworzyć najświeższą wiadomość. Przeczytał ją, a następnie sięgnął po telefon i wybrał numer Æsy.
Masz takie piękne dzieci! Dobrze o nie zadbaj. Są ludzie, którzy mogliby je zdradzić tak, jak tylko Ty potrafisz.
Rozdział 4
– Ten sam charakter pisma. Bez cienia wątpliwości – zawyrokował grafolog. – Wygląda na to, że piszący nie próbuje nawet tego ukrywać. – Oderwał wzrok od monitora, na którym wyświetlał powiększone litery. – Nie widzę objawów wahania ani nadzwyczajnej staranności, możemy więc przyjąć, że chłopiec podpisany jako Thröstur nie próbował naśladować niczyjego pisma.
– Doskonale. – Huldar się wyprostował. Nie musiał już niecierpliwie się pochylać nad biurkiem pismoznawcy. W dawnych czasach nie traciłby czasu na takie wizyty. Zamiast przychodzić tu osobiście, przesłałby tylko tekst do analizy i poprosił o opinię telefonicznie. Ale chociaż cały wydział stanął na głowie z powodu odciętych dłoni, on nadal zajmował się tylko kapsułą czasu. Erla nie przewidziała dla niego żadnej roli w nowym śledztwie i już zaczął się zastanawiać, czy w ogóle dostanie jakiś przydział. Z tego co podsłuchał, mógł wnioskować, że sprawa w zasadzie się nie posunęła do przodu. Dłonie zostały wysłane do identyfikacji, ale nie przyszła jeszcze żadna informacja zwrotna. A przecież w policyjnym śledztwie brak wiadomości nie mógł oznaczać niczego dobrego.
– Warto tracić czas policji na coś takiego? – zapytał grafolog sceptycznym tonem, gdy Huldar wyjaśnił mu, skąd się wzięły analizowane teksty. – Po dziesięciu latach nikt raczej nie realizuje planów, które układał jako czternastolatek, prawda?
– Raczej nie, na szczęście, ale i tak mamy obowiązek zająć się tą sprawą. Ponoć nie ma reguł bez wyjątku.
Ekspert mruknął coś pod nosem, nie dało się jednak ocenić, czy wyraża aprobatę czy potępienie. Huldar miał to już gdzieś.
– Dziękuję. W tym układzie mogę porozmawiać z chłopcem.
– Chyba młodym mężczyzną. Ma dziś dwadzieścia kilka lat.
Huldar nie odpowiedział. Wyszedł, nie zabierając kserokopii listów z kapsuły czasu. Z ulgą stwierdził, że przestało wiać. Szalejąca burza najwidoczniej się już wyszalała. Huldar sięgnął po papierosa. Dawno już sobie darował próby rzucenia, ale też się nie afiszował z nałogiem. Żadna z jego pięciu sióstr nie mogła o tym wiedzieć, bo wszystkie przeginały, wygłaszając wykłady o szkodliwości palenia – a on nie był teraz w nastroju do wysłuchiwania kazań.
Telefon komórkowy odezwał się, gdy odkładał zapalniczkę. Odebrał, nie sprawdzając, СКАЧАТЬ