.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 25

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ Ponad drzewa wzbił się pióropusz dymu, a za nim pojawił się znajomy rolniczy Kruk przerobiony na maszynę bojową. Niekierowane rakiety z zasobników pod jego skrzydłami siały śmierć i zniszczenie. Pilot wykonał nawrót i przystąpił do ponownego masakrowania przeciwników.

      To jeszcze nie był koniec, nawet nie początek końca, ale na pewno koniec pewnego etapu. Teraz Polacy mogli wyrwać się z matni. Szturm osłabł, rebelianci stracili zapał. Na szosie ponownie doszło do kotłowaniny. Kolejne wybuchy, strzały i okrzyki. Samolot krążył po niebie, zapewne przekazując informacje do punktu dowodzenia. Do działania przystąpiła piechota, wymiatając Słowaków w stronę Orawskiego Podzamcza.

      Wentyl już śmielej wysunął głowę i przymierzył się do człowieka w maskującej pelerynie. Strzelić, nie strzelić? W plecy tak jakoś niehonorowo. Każdy chce żyć, nawet taka łajza, która przed minutą nastawała na jego życie.

      Decydował się tak długo, aż w końcu postać rozpłynęła się we mgle. Nie żałował swojej decyzji. Okazał się człowiekiem, a nie maszyną do zabijania.

      Zeszli ze wzgórza, wzajemnie się ubezpieczając, i wyszli na drogę w miejscu, gdzie wcześniej zajmowały pozycje słowackie moździerze. Z wozu amunicyjnego pozostał dymiący szkielet, dookoła leżały ciała poległych i umierających. Reszta buntowników zbiegła.

      Nie minęło pięć minut, a na szosie pojawił się zwiadowczy BRDM-2 z biało-czerwonym proporczykiem na antenie. Wóz minął ich i pojechał dalej, za nim zaś sznur ciężarówek i terenówek. Wentyl dostrzegł też Humvee ciągnące starą sowiecką armatę ZiS-3 kalibru siedemdziesiąt sześć milimetrów. To pewne z niej dokończono to, co rozpoczął Kruk. Swoją drogą, Cieplińskiemu udało się odkurzyć ładny kawałek historii. Ciężarówki rodem z PRL-u i działo pamiętające czasy drugiej wojny światowej, choć podobno niektóre egzemplarze ZiS-3 dotrwały w jednostkach wojskowych do roku 1980.

      Armata i obsługa to nie problem. Zawsze znajdzie się stary kanonier, tak samo jak emerytowany milicjant, ale skąd wytrzaśnięto amunicję do tego zabytku? Może w Zakopanem zorganizowano manufakturę i teraz klepią tam takie ciekawostki. Jak tak dalej pójdzie, do użytku wrócą na czterotaktowe mauzery i UR-y.

      Jadący w połowie kolumny Honker skręcił na pobocze i wysiadł z niego generał Ciepliński, który podszedł do grupy zwiadowczej z ponurą miną. Zanosiło się na opieprz.

      – Cześć, Romek.

      Ciepliński znieruchomiał, poszukując wzrokiem typa, który tak bezceremonialnie go zaczepił.

      – Kopę lat.

      – Kajetan?

      – We własnej osobie.

      – Skąd się tu…

      – Długa historia. – Major podszedł do generała i stanął u jego boku.

      – Szukamy cię od paru tygodni.

      – Nie dość skutecznie.

      – To ty przygarnąłeś moich chłopaków?

      – Jak widać. Wpakowali się w kłopoty i ktoś musiał im pomóc.

      – Sierżancie Wieniawa. – Ciepliński podniósł głos.

      – Na rozkaz, panie generale.

      – Mam dla was nowe zadanie. Dla ciebie, Kajetan, też się coś znajdzie. Mówili ci już, w jakim syfie siedzimy?

      – Obiło mi się o uszy.

      – Jest szansa zakończyć ten cyrk. Potrzeba tylko zgranej ekipy.

      – Rozkazuj.

      – Szkoda, Kajetan, że odszedłeś z armii. Mógłbyś teraz siedzieć na moim miejscu i wydawać rozkazy.

      – Wolę być tam, gdzie jestem – odparł major z rozbrajającą szczerością.

      – To posłuchajcie, co teraz zrobimy. ■

      ROZDZIAŁ PIĄTY

      1 :

      Śrem to niewielkie miasto, liczące przed inwazją niespełna trzydzieści tysięcy mieszkańców. Po najeździe zostało ich nie więcej niż dwa tysiące, lecz ta liczba się zmieniała. Jedni wracali na stare śmieci, inni wyjeżdżali w poszukiwaniu lepszego życia.

      Sam Śrem nie ucierpiał – budynki stały nietknięte, nawet szyby w oknach były całe – więc pomimo wyludnienia nadal zachował charakter sennej mieściny, w której życie toczy się powoli, a sprawy idą ustalonym trybem.

      Z namiarów przekazanych przez wojsko wynikało, że interesujący naukowców obiekt znajduje się „niedaleko szosy na Gostyń” i tyle. Jak dobrze poszukają, to znajdą. Mogli oczywiście dołączyć do wozów z zaopatrzeniem, które podążały w tamtym kierunku, jednakże Justyna zadecydowała, że pojadą sami. Na wyprawę namówiła piętnaście osób spośród tych, które wraz z nią brały udział w misji w Hamburgu. Reszty tak potrzebnych specjalistów szukały władze. Gdy tylko zostaną namierzeni, dostaną propozycje nie do odrzucenia.

      A swoją drogą, co to byliby za naukowcy, którzy nie chcieliby badać artefaktów obcych? Justyna wręcz drżała z niecierpliwości, wyczekując momentu, gdy wreszcie dobierze się do tej skarbnicy wiedzy.

      Siedząc z mapą na kolanach, nawigowała Adama Gila, który z uporem maniaka przestrzegał wszelkich przepisów drogowych. Tam, gdzie ograniczenie nakazywało jazdę z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, on asekurancko jechał pięćdziesiątką, mimo że szosa była zupełnie pusta. Jedynie pod Środą Wielkopolską minęli konwój dziesięciu tirów stojący na poboczu. Pojazdów cywilnych jak na lekarstwo.

      – Błagam, przyśpiesz – jęknęła Justyna.

      – Nie.

      – Co ci szkodzi?

      – Dawno nie prowadziłem.

      – To jak z jazdą na rowerze albo seksem. Raczej się nie zapomina.

      – Raczej, jak słusznie zauważyłaś.

      Skonstatowała, że osioł przy Adamie to szczyt spontaniczności.

      Minęli kolejną opustoszałą wieś, aczkolwiek nie całkiem bezludną, bowiem na pobliskiej łące pasło się stadko krów, aż w końcu Pawłowska dostrzegła zjazd z szosy i niewielki zagajnik, nieopodal którego rozbił się oddział strzegący znaleziska.

      Nim podjechali bliżej, musiała okazać wartownikowi pismo, które otrzymała od Dworczyka. Zaraz przybiegł do nich młody podporucznik o pociągłej twarzy i z lekkim zezem. Ten chłopaczek musiał skończyć szkołę nie dalej jak wczoraj.

      – Podporucznik Okoń – przedstawił się. Było widać, że obecność Justyny go peszy.

      – Miło mi.

      Dłoń СКАЧАТЬ