Название: Zakon
Автор: Piotr Kościelny
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-948176-1-9
isbn:
Młody, nie przerywając rzygania, nie zorientował się nawet, co się dzieje. Po chwili zauważyłem, że za jego plecami ustawia się major. Skierował broń w stronę młodego i po chwili padł strzał. Prosto w potylicę. Takim strzałem Ruscy zabijali naszych oficerów w Katyniu. Ciało młodego upadło wprost w wymiociny, które przed chwilą opuściły jego usta. Major odwrócił się i wydał rozkaz, starając się przekrzyczeć lądujący śmigłowiec:
– Dobra, sprzątajcie ten bajzel. Spalcie wszystkie ciała. Rozejrzyjcie się, czy nie pozostało cokolwiek, co świadczyłoby o naszej wizycie. Potem spalcie wszystkie samochody. Pilot przekazał informację, że w naszą stronę kieruje się chyba cała iracka armia i jeszcze kilka innych ciapackich wojsk.
Pięć minut później wszyscy byliśmy na pokładach maszyn, kierując się w stronę bazy.
***
Irak, 1 kwietnia 2005 r, godz. 21:01
Zwoliński
Dwie godziny temu patrzyłem, jak grupa najemników biegnie w kierunku startujących śmigłowców. Samo zapuszczenie silników było zaskoczeniem. Każdy pojazd musiał mieć zgodę na opuszczenie bazy. Tutaj jednak nic takiego nie miało miejsca. Teraz stałem w pobliżu lądowiska i patrzyłem, jak do bazy zbliżają się śmigłowce.
Obok mnie stał porucznik Strzelczyk z GROM-u i kapitan Marta Nowakowska.
– Chyba jakaś szybka akcja – stwierdził porucznik. – Wylot, zadanie, przylot. Klasyka.
– Wyczuwam w głosie nutę zazdrości – powiedziała z uśmiechem pani kapitan.
– Zazdrości? Nie. Dla nas to chleb codzienny. Tylko jak dotąd to my załatwialiśmy te sprawy. Smutne, że nikt nie skorzystał z naszych umiejętności – odpowiedział porucznik.
– Nikt nie skorzystał, bo nie chciał informować o zadaniu. Cała ta sprawa śmierdzi – stwierdziłem.
– Kapitanie Zwoliński, pan to wszędzie wietrzy łamanie prawa i spiski – zaśmiała się Nowakowska.
– Nie, pani kapitan. Tylko tam, gdzie smród jest bardzo wyraźny – odpowiedziałem.
– Ja mam tylko nadzieję, że ktoś jest ranny i trzeba go będzie zszywać. Z premedytacją nie użyję znieczulenia – stwierdziła pani doktor.
Spojrzałem na nią i zobaczyłem w jej spojrzeniu dziwne ogniki. Takie szelmowskie. Kiedyś jedna polityk stwierdziła, że ma kurwiki w oczach. Zawsze byłem ciekaw, jak te kurwiki wyglądają. Teraz chyba poznałem odpowiedź. Zacząłem się zastanawiać, czy pani kapitan mnie podrywa. W sumie nie miałbym nic przeciwko temu. Zgrabna, elokwentna, czasem trochę zbyt wulgarna. Ale w wojsku w tych czasach nie było nikogo, kto by czasem kurwami nie rzucił. Istniał tylko jeden problem – miałem w domu żonę. Nie wiadomo, jak długo jeszcze, ale na tę chwilę była. Obrączka zaczęła mnie parzyć w rękę. W duchu skarciłem się za lubieżne myśli na temat pani doktor. Przeniosłem wzrok na lądujące śmigłowce. Po chwili maszyny się zatrzymały i z wnętrza wyszli najemnicy. Ich liczba była trzykrotnie większa niż podczas południowego lądowania. Zwróciłem uwagę na fakt, że wśród nich trzech mężczyzn miało worki na głowach. Najemnicy szybko otoczyli więźniów i w szyku bojowym, jak żołnierze oddziałów specjalnych, zaciągnęli ich do zamkniętej strefy.
Spojrzałem na porucznika Strzelczyka. Na jego twarzy malowało się zdziwienie.
– No, to chyba gości mamy w komplecie – oceniłem chłodno.
– Dziwne. O każdej akcji specjalnej powinno się meldować, żeby nie doszło do przypadkowej bratobójczej strzelaniny. Hmm… Ktoś pominął GROM. Ciekawe, kim są nasi goście – stwierdził z wyrzutem porucznik.
– Ktokolwiek to nie jest, w najbliższych dniach może być gorąco. Irakijczycy na pewno dowiedzą się, kto za tą akcją stoi, i możemy mieć problemy. Doszło do walki, widzieliście, że niektórzy kuleli – powiedziałem.
– A mnie zastanawia, kim są więźniowie. Ktoś z talii? – zapytała kapitan Nowakowska.
Spojrzałem w jej kierunku. Może miała rację. Amerykanie przed wojną zrobili talię kart symbolizujących najważniejszych współpracowników Saddama. Czyżby nasz rząd trafił na kryjówki członków reżimu? W takiej sytuacji zrozumiała byłaby ta zasłona tajemniczości. Obawiano się ryzyka wycieku informacji. Tylko niepotrzebny był taki początek znajomości pomiędzy dowództwem bazy a gośćmi.
Przeczucie miałem jednak nieco inne. Już w ciągu dnia nad czymś się zastanawiałem. Teraz postanowiłem to zrobić. Miałem w pokoju dwie kamery. Zwykłe, ręczne „soniawki”. Zamierzałem użyć ich, aby nakręcić twarze gości. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z konsekwencji tego czynu, gdyby to wyszło na jaw, niemniej jednak musiałem mieć jakiś ślad obecności najemników w bazie. Tylko trzeba było zrobić to sprytnie, tak aby nikt mnie na tym nie nakrył. Jedną kamerę chciałem zamaskować w pobliżu wejścia do ich strefy, a drugą trzymać przy sobie. Byłem ciekaw, jakie będą efekty mojej misji szpiegowskiej. Na tę myśl się uśmiechnąłem. Chwilę później usłyszałem głos kapitan Nowakowskiej:
– Coś śmiesznego powiedziałam? Ryj się kapitanowi cieszy, jakby przynajmniej świerszczyk ojca w kiblu znalazł.
– Jakbym świerszczyk znalazł, to głowa na boki by mi chodziła przy sprawdzaniu, czy nikt nie widzi. Uśmiechnąłem się, bo pomyślałem, że z pani równy chłop, a właściwie baba. Ładna, zgrabna, ale strasznie dużo pani przeklina. – Uśmiechnąłem się najszerzej jak mogłem. – Pożegnam państwa. Idę poszukać jakiegoś świerszczyka.
Odwróciłem się i powoli zacząłem iść w kierunku swojej kwatery. Z tyłu dobiegł mnie śmiech pani doktor i słowa:
– Ej, uważaj, Casanova, bo ten chłop, a właściwie baba, lewatywę ci w nocy zrobi!
Tym razem szczerze się uśmiechnąłem i podniosłem rękę w górę na znak pożegnania. Czułem, że z panią kapitan dane mi będzie poznać się bliżej. Obrączka piekła żywym ogniem.
***
Irak, 1 kwietnia 2005 r., godz. 21:07
„Duch”
Po wylądowaniu szybko otoczyliśmy więźniów. Staraliśmy się ukryć ich obecność. Utworzyliśmy wokół nich szczelny kordon i udaliśmy się do wydzielonej dla nas strefy. Zauważyłem, że z boku lądowiska stoi ten wścibski kapitan żandarmerii wraz z jakąś babką i innym nieznanym mi żołnierzem. Po mundurze rozpoznałem żołnierza GROM-u. Czułem wewnętrznie, że kapitan zajdzie nam za skórę. Po wejściu do zamkniętej СКАЧАТЬ