Название: Zakon
Автор: Piotr Kościelny
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-948176-1-9
isbn:
Po chwili na sali pojawili się ludzie Dobrowolskiego, wnosząc kilka butelek szampana i lampki. Na stole pojawiło się także kilka butelek wódki i zakąski. Atmosfera się rozluźniła. Utworzyły się małe grupki, a Dobrowolski zauważył, że jest bacznie obserwowany przez Ichmatowa. Po chwili do generała podszedł Karcew i poprosił go o wyjście na chwilę na zewnątrz. Po opuszczeniu budynku Karcew zaczął rozmowę:
– Drogi przyjacielu, jakie wy macie problemy w tej Polsce?
– My? Żadnych – odpowiedział szybko generał, ukradkiem zerkając w kierunku, gdzie czekał snajper. Strzelec miał być polisą ubezpieczeniową Dobrowolskiego, ale generał miał jakieś dziwne przeczucie, że to on jest w środku lunety. Szef WSI delikatnie się wzdrygnął.
Wydawało się, że zrobił to niepostrzeżenie, jednak Karcew powiedział:
– Zimno, towarzyszu generale. Zatrząsł się towarzysz. Może wróćmy do środka.
Nie czekając na odpowiedź, Karcew chwycił za klamkę i otworzył drzwi. Po wejściu generał zauważył, że Karcew wymienił się spojrzeniami z Ichmatowem. Generał pierwszy raz od wielu lat poczuł obawę o swoje życie. Zaczął się zastanawiać, czy nie jest za małym graczem w tej rozgrywce. Jego rozterkę przerwał Karcew.
– Towarzysze. Jest jeszcze jedna sprawa. Bracie Dobrowolski, jakie wy macie problemy w Polsce?
Dobrowolski zaczerwienił się i szybko odpowiedział:
– My? Żadnych. My nie mamy żadnych problemów.
– Oj, polaki, polaki. Wy żadnych problemów nie macie. A wybory w tym roku macie? – rzekł ze śmiechem Karcew.
– Mamy. Tak, w tym roku są wybory do parlamentu i wybory prezydenckie – odparł generał.
– A kto u was wygra te wybory? – dopytywał się Karcew.
– A kto ma wygrać, towarzyszu Karcew? – zapytał z drżeniem w głosie Dobrowolski.
– A to u was nie ma demokracji? To nie ludzie wybierają? – zaśmiał się Karcew.
Wszyscy obecni z uwagą obserwowali, jak szef WSI wije się jak wąż, aby udzielić odpowiedzi. Po chwili generał się odezwał:
– Tak. Ludzie wybierają.
– A więc, generale, trzeba wiedzieć, jacy ludzie wybierają, i spowodować, aby wybrani byli ci, co mają zostać wybrani. My z naszej strony proponujemy, aby wygrała partia bliźniaków. Co wy na to, generale? – zapytał Karcew.
– Partia bliźniaków może wygrać. A kto prezydentem? – dopytywał nieśmiało Dobrowolski.
– Bliźniak – odezwał się niespodziewanie Ichmatow.
– Bliźniak? Który? Szans nie ma żadnych. Do parlamentu może się uda im dostać z pierwszego miejsca, ale w wyborach prezydenckich żaden z nich nie ma szans – odpowiedział szybko szef WSI.
– Oj, bracie. Zróbmy tak. Prezydentem zostanie jeden z bliźniaków. Drugi wygrywa wybory parlamentarne. Tylko jeden warunek – na prezydenta startuje ten mniej krzykliwy. I wygrywa. Wygrana bliźniaka jest możliwa pod jednym warunkiem – drugi nie zostanie premierem. Dwóch na najwyższych stanowiskach to przesada. To tak, jakby towarzysz Stalin na swojego zastępcę wziął mumię Lenina z mauzoleum. Zgoda? – zaproponował Karcew.
– Z mojej strony zgoda. Pytanie, czy naród się zgodzi – stwierdził cicho generał.
– Naród… Tak. Naród jest ważny. Bez obawy, towarzyszu. My bierzemy to na siebie. Wy tylko musicie się przebadać. Chyba chorzy jesteście, bo zbledliście – rzekł z pewnym rozbawieniem Karcew.
Godzinę później, wracając do domu, Dobrowolski zastanawiał się, jak długo „Zakon” utrzyma go przy życiu. Wyglądało na to, że wyrok już zapadł – teraz tylko czekali na moment egzekucji. Generał zastanawiał się, w jaki sposób się go pozbędą. Samobójstwo? Wypadek? To najprostsze rozwiązania. Chociaż znając poczucie humoru Karcewa, mogli wymyślić coś ekstra. Pamiętał z historii, że Stalin kazał zoperować jednego ze swoich bliskich współpracowników, mimo że temu nic nie dolegało i pomimo wyraźnych protestów pacjenta. Cóż, operację wykonano. Pacjent niestety jej nie przeżył. Dobrowolski podejrzewał, że Karcew wzorem swojego idola może wymyślić coś podobnego. Postanowił jednak, że nie ułatwi mu zadania. Po chwili generał zaczął się zastanawiać, co mogło być powodem takiej decyzji organizacji. Zawsze był lojalny, nigdy nie podejmował działań bez zgody zarządu. Na spotkaniach zawsze starał się mieć takie samo zdanie jak Karcew i Ichmatow. Gdzie popełnił błąd? Pomimo wysiłków szef WSI nie potrafił sobie przypomnieć żadnej sytuacji, która mogłaby spowodować chęć pozbycia się go z organizacji. Spojrzał na zegarek. Była 20:22. Jego ludzie powinni już mieć jakieś informacje korzystne dla niego.
Rozdział IV
Irak, 1 kwietnia 2005 r., godz. 18:50
„Duch”
W oczekiwaniu na moment rozpoczęcia akcji, gdy wszyscy odpoczywali, „Konar” zajął się oglądaniem map. Ja wyczyściłem swoją broń. W kaburze udowej miałem walthera P99 Compact. Inni mieli glocki lub beretty, a wszyscy, jako standard, także MP5. Ja dodatkowo trzymałem w pokrowcu karabinek snajperski Steyr. Każdy z egzemplarzy na moim wyposażeniu został sprawnie wyczyszczony i sprawdzony. Czysta i sprawna broń to podstawa, zwłaszcza w warunkach, w jakich przyszło nam przebywać podczas tej misji. Pamiętałem, że opowiadano mi na początku służby, jak pewien żołnierz WSI na misji w Libanie dopuścił do tego, by do broni dostały się ziarenka piasku. Podczas strzelania broń mu się zacięła. Facet przeżył, ale oberwał postrzał w policzek. Po powrocie do kraju odszedł do cywila, a po miesiącu strzelił sobie w skroń. Albo ktoś mu w tym dopomógł. Bez względu na to, jak było, zawsze warto mieć czyste narzędzia pracy.
Spojrzałem na zegarek – dochodziła 19:00. Zostało jeszcze kilka minut. Postanowiłem poćwiczyć rzucanie nożami do celu. Na moim wyposażeniu były trzy noże do rzucania, odpowiednio wyważone. Opanowanie tej sztuki nie należało do łatwych, ale po jakimś czasie praktycznie każdy rzut kończył się trafieniem w cel. Z reguły rzucałem do tarcz, w których celem były ludzkie twarze. Skąd je brałem? A bo to mało twarzy na wszelkiego rodzaju ulotkach, w gazetach, na afiszach? Przeważnie rzucałem zatem w twarze znanych aktorów, gwiazd sportu lub zwykłych nieudaczników, którzy myśleli, że jak dostaną jakąś małą rólkę w jakimś głupim filmie, to już będą aktorami na miarę Oskara. Czasem trafiła się twarz jakiegoś polityka. Do nich szczególnie lubiłem rzucać. Nie miałem tutaj żadnych preferencji. Polityk z prawej lub z lewej strony sceny politycznej, radykał, liberał. Jeden chuj. Każdy się skurwił i każdy był dobrym celem. Kiedyś, jeszcze w czasach, gdy zdarzało mi się oglądać telewizję, wyrobiłem sobie zdanie na temat polityki w tym kraju. W Polsce, w przeciwieństwie do Ameryki, nie było mężów stanu. Tam do polityki szli ludzie, którzy mieli już jakąś pozycję, jakiś majątek. U nas do polityki ciągnęło tych, którzy albo nie nadawali się do żadnej roboty, albo szli się nakraść. Tam polityk cieszył się szacunkiem, a u nas nikt polityków nie szanował. Ale sami zasłużyli sobie na to swoim zachowaniem. Przed wyborami zawsze ich usta były pełne obietnic. Z plakatów patrzyli uśmiechnięci, СКАЧАТЬ