Zakon. Piotr Kościelny
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zakon - Piotr Kościelny страница 17

Название: Zakon

Автор: Piotr Kościelny

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-948176-1-9

isbn:

СКАЧАТЬ – Zmuszony jestem zamknąć tę część bazy. Wystawię posterunki z żandarmerii przed wejściem. Proponuję, aby nie informować żołnierzy odnośnie do szczegółów. Można wydać komunikat, że doszło do wypadku lub zabójstwa, którego ofiarą jest jeden z gości. To uwiarygodni naszą legendę.

      – Dlaczego do zabójstwa? I dlaczego jednego z gości? – zapytał nagle szef sztabu.

      – Po pierwsze, żołnierze wiedzą, że tutaj stacjonowali nasi goście. Widzieli ich przecież. Po drugie, wersja o samobójstwie może się długo nie utrzymać. Prędzej czy później jakaś informacja do nich dotrze. Po trzecie, ofiarą musi być jeden z gości. Żołnierze się znają i szybko się zorientują, że nikogo z nich nie brakuje. Wersję tę uwiarygadnia także szybka wyprowadzka naszych gości. Można powiedzieć, że się pokłócili, doszło do śmierci jednego z nich i uciekli, bojąc się konsekwencji – powiedziałem.

      – Rozumiem. A co z ciałami? – spytał porucznik Strzelczyk.

      – Na tę chwilę zostają w tym miejscu. Muszę porozmawiać ze swoimi przełożonymi w kraju. Sami tego możemy nie udźwignąć – powiedziałem.

      Spojrzałem po twarzach obecnych. Wszyscy milcząco zgodzili się z moimi słowami.

      – Panie pułkowniku – odezwałem się ponownie – przed wejściem ustawię kilku żołnierzy żandarmerii. Wszystkie osoby proszę o opuszczenie tego miejsca. Niech pozostanie tylko pani kapitan Nowakowska. Pani kapitan, zgadza się pani? – Spojrzałem w kierunku pani doktor.

      – Tak. Obejrzę dokładnie rodzaj obrażeń, sfotografuję ciała i poczekam na pański powrót, kapitanie – odpowiedziała.

      Wszyscy opuścili pomieszczenie. Udałem się do swojego gabinetu. Telefonicznie wezwałem porucznika Jedlinę – swojego zastępcę. Poinformowałem go o zaistniałej sytuacji i poleciłem wystawić wartę przed strefą, w której przebywali najemnicy. Po jego wyjściu kazałem połączyć się z krajem, z komendantem głównym Żandarmerii Wojskowej.

      Po blisko dziesięciu minutach oczekiwania usłyszałem głos w słuchawce:

      – Generał Dryl, słucham.

      – Panie generale, melduje się kapitan Zwoliński – powiedziałem.

      – Kto? Nie kojarzę… W jakiej sprawie pan dzwoni, kapitanie? – zapytał generał.

      – Panie generale, dwa dni temu rozmawialiśmy o wizycie pewnych osób w bazie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku. – Starałem się przypomnieć generałowi, kim jestem.

      – Nie rozumiem. Pan jest w Iraku? – spytał generał.

      – Tak, panie generale. I właśnie mamy tutaj pewien problem – powiedziałem.

      – Cóż… Rozumiem, że jest u was gorąco, kapitanie. Może się pan zbytnio zgrzał od warunków u was panujących? Bo jakoś nie kojarzę, abym z panem kiedykolwiek rozmawiał. A tym bardziej o jakiejś wizycie pewnych gości – powiedział powoli Dryl.

      Poczułem się nieswojo. Coś tutaj zaczynało śmierdzieć. Generał wyraźnie wypierał się rozmowy ze mną i kłamał, że nic nie wie o sprawie. Nie dawałem za wygraną:

      – Panie generale, dwa dni temu do bazy przybyła grupa gości. Wie pan o tym, bo o tym panu meldowałem. Dzisiaj w miejscu ich zakwaterowania odnaleźliśmy ciała trzech mężczyzn. Cała trójka przed śmiercią była torturowana. To nie jest jakaś kradzież czy nadużycie. To jest zbrodnia – wyjaśniałem spokojnie komendantowi powagę sytuacji.

      – Kapitanie, nie wiem, czy pan tam pije, czy bierze jakieś prochy. Ze mną pan nigdy nie rozmawiał. A jak macie burdel, to musicie sobie poradzić. A jak nie dajecie rady, to widocznie nie nadajecie się do tej służby. Żegnam. Proszę wykonywać swoje obowiązki i meldować o wszystkim z zachowaniem drogi służbowej.

      Chciałem coś powiedzieć, ale odpowiedział mi sygnał braku połączenia. Głośno odetchnąłem i poczułem się co najmniej dziwnie. Postanowiłem udać się do dowódcy bazy.

      Po wejściu do gabinetu pułkownika zobaczyłem stojącą na biurku butelkę wódki i dwie szklanki. Szef sztabu spojrzał na mnie i spytał:

      – Jakiś problem, kapitanie?

      – Jakby pan pułkownik nie wiedział… Tak. Jest problem. Kurewsko duży problem. Mamy trzy trupy i mój przełożony wyparł się, jakoby ze mną rozmawiał o wizycie zabójców – odpowiedziałem.

      – Dziwne. Co teraz? – spytał dowódca bazy.

      – Panie pułkowniku, proszę wykonać telefon do ministra i poinformować o sytuacji. Nie możemy z tym gównem zostać sami – powiedziałem.

      Pułkownik spojrzał w stronę szefa sztabu, a po chwili na mnie. Widziałem, że się waha. Postanowiłem rozwiać jego wątpliwości.

      – Panie pułkowniku, u nas nie ma kary śmierci. Jest dożywocie. Mamy kilka opcji. Pierwsza – starać się wyjaśnić wszystko jak należy. Tutaj musi pan współpracować. Choćby wykonując ten telefon do ministra. Druga opcja jest taka, że możemy ciała schować do pańskiej szafy, licząc, że mole je zjedzą. Długotrwałe i niekoniecznie skuteczne. Trzecia możliwość to wywieźć ciała poza teren bazy i udawać, że się nic nie stało. Którą wersję pan wybiera?

      – Najchętniej bym wywiózł poza bazę – odpowiedział dowódca.

      – Wpiszę to do raportu, jaki sporządzę dla prokuratury. Teraz proszę wykonać ten telefon – powiedziałem.

      Dowódca wziął do ręki butelkę wódki i nalał sobie do szklanki. Wypił zawartość duszkiem. Wytarł usta i głośno odetchnął. Po tym chwycił telefon i kazał połączyć się z ministrem obrony narodowej. Po kilku minutach udało się nawiązać połączenie.

      Pułkownik zreferował wydarzenia, jakie miały miejsce na terenie bazy, nie pomijając szczegółów. Powiedział nawet o propozycji pozbycia się ciał z bazy. Przez chwilę słuchał, co mówi minister. Oczy dowódcy robiły się coraz większe. Cisek w pewnym momencie wziął głęboki oddech i powiedział:

      – Tak jest, panie ministrze. Rozumiem wszystko. Do widzenia.

      Po chwili pułkownik odłożył słuchawkę i ponownie sięgnął po wódkę. Pytająco spojrzałem w jego stronę.

      – A więc sprawa wygląda następująco. Minister stwierdził, że nic mu nie wiadomo, jakoby ktokolwiek miał odwiedzić bazę. Powiedział, że nie chce być zamieszany w nic, co miało miejsce na terenie bazy. Stwierdził, że możemy wyrzucić ciała, gdzie chcemy, lub radzić sobie sami. On w tej sprawie nie ma nic do powiedzenia, a nawet zaczyna się zastanawiać, czy sami czegoś nie zrobiliśmy i teraz szukamy kozła ofiarnego. Na koniec powiedział, żebyśmy nie oczekiwali z jego strony pomocy i że mamy sami wypić to piwo, któregośmy nawarzyli. Panowie, mamy problem… – powiedział cicho Cisek.

      Teraz ja postanowiłem się napić. Sięgnąłem po butelkę i nalałem sobie i dowódcy. Szef sztabu wyjął z szafki trzecią szklankę i nalałem także jemu.

      Po wypiciu kolejki szef sztabu spytał:

      – No to co robimy?

СКАЧАТЬ