Zakon. Piotr Kościelny
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zakon - Piotr Kościelny страница 6

Название: Zakon

Автор: Piotr Kościelny

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-948176-1-9

isbn:

СКАЧАТЬ taktyczne. Każdy z nich miał broń w kaburze biodrowej, a oprócz broni osobistej także MP5. Przez chwilę zastanawiałem się, kim oni są. Gdy zaczęli iść w naszym kierunku, widać było, że przeszli szkolenie wojskowe. W ich ruchach dostrzegałem gotowość. Podejrzewam, że gdyby padł rozkaz z ust ich dowódcy, nie zawahaliby się użyć broni przeciw żołnierzom bazy. Ich zachowanie przypominało zachowanie żołnierzy GROM-u. Odniosłem wrażenie, że wraz z pojawieniem się tych mężczyzn pojawiły się kłopoty.

      Po chwili cała szóstka przybyszów stanęła obok mnie i dowódcy bazy. Mężczyzna, który, jak sądziłem, był ich dowódcą, odezwał się:

      – Pułkowniku, chodźmy z tej patelni do jakiegoś ustronnego miejsca.

      – Nie chcę być nieuprzejmy, ale w Wojsku Polskim obowiązują odpowiednie regulaminy i wypadałoby oddać honory dowódcy bazy – stwierdził zaczepnie pułkownik.

      – Pułkowniku. Jak będzie pański pogrzeb, to postaram się być pośród kompanii honorowej i mogę panu obiecać, że oddam panu honor. Strzelając salwę honorową. Proponuję przestać się spierać o pierdoły. Proszę zaprowadzić nas do siebie – odpowiedział dowódca grupy.

      Widząc, że rozmowa przybiera agresywny ton, postanowiłem się włączyć.

      – Panowie, po co te sprzeczki? Przejdźmy do konkretów. Witamy na irackiej ziemi, w bazie Polskiego Kontyngentu Wojskowego – rzekłem, starając się przybrać przyjazną minę.

      – Myli się pan, panie kapitanie. Nas tu nie ma. Nigdy nas tu nie było – odezwał się mężczyzna stojący obok dowódcy grupy gości.

      Popatrzyłem w jego stronę i nasze spojrzenia się spotkały. Z jego oczu biło zimno. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Miał bliznę na czole. Zastanawiałem się, od czego powstała. Kątem oka zauważyłem, że pozostali z grupy niezauważalnie mocniej zacisnęli dłonie na MP5, a ich palce wskazujące nieznacznie przesunęły się na języki spustowe. Aby nie doszło do niepotrzebnej wymiany ognia, stwierdziłem:

      – Panowie, nie ma sensu się spierać, gdzie ktoś jest, a gdzie go nie ma. Gdzie był, a gdzie go nie było. Jesteśmy w podobnej sytuacji. Wy nie chcecie tu być, a my nie chcemy, abyście tu byli. Jednak dostaliśmy wyraźne rozkazy i staramy się je wykonać. Z obrzydzeniem i niesmakiem. Postaramy się, abyście opuścili naszą bazę jak najszybciej. Zróbmy, co trzeba. Panie pułkowniku, proponuję, abyśmy zaprosili naszych gości do pańskiego gabinetu i załatwili sprawę, jak najlepiej potrafimy. Co pan na to?

      – Tak, kapitanie. Ma pan rację, załatwmy to. Zapraszam, panowie – rzekł dowódca bazy.

      Pułkownik odwrócił się i wolnym krokiem udał się do swojego biura. Jego ruchy zdradzały, że został pokonany w słownej rozgrywce z dowódcą przybyłej grupy. Pierwszy raz widziałem, by ktokolwiek okazał taki brak szacunku dla oficera dowodzącego bazą wojskową. Aby pułkownika tak zjechać, to albo ktoś musiał być wyższy stopniem, albo mieć tak mocne plecy, że nie obawiał się konsekwencji. Zobaczyłem, że z grupy sześciu najemników do biura ruszyło tylko dwóch: dowódca ich grupy i gościu z blizną na czole. Pozostali ustawili się przy wejściu, bacznie lustrując okolicę. Ich gesty były minimalne, wyszkolone. Broń w pełnej gotowości. Ruszyłem za dowódcą bazy i dwójką mężczyzn.

      Dowódca usiadł przy swoim biurku, a nasza trójka zajęła miejsca na wprost. Pułkownik powoli zaczął bębnić palcami o blat w oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji. Dowódca przybyłej grupy zapytał:

      – Pułkowniku, na co czekamy? Czy przygotowane jest miejsce stacjonowania mojego oddziału?

      – Szanowny panie, czekamy na przybycie mojego szefa sztabu –odpowiedział pułkownik.

      – Pułkowniku, dość tych gierek – odezwał się facet z blizną. – Miał pan wyraźne polecenie z samej góry. Nie przyjechaliśmy tutaj spotykać się towarzysko z pańskimi oficerami. Proponuję, aby posłał pan kogoś po tego oficera i niech on zaprowadzi nas do miejsca zakwaterowania.

      Postanowiłem zareagować.

      – Panowie – zacząłem spokojnym tonem – przede wszystkim my nadal nie wiemy, kim panowie są. Jestem tutaj przedstawicielem prawa, więc proponuję, aby panowie najpierw się przedstawili, okazali odpowiednie pełnomocnictwa. Rozumiem, że wasza misja ma klauzulę tajności, ale konieczne jest uwierzytelnienie was na miejscu w bazie.

      – Kapitanie, jak wspomnieliśmy wcześniej, nas tu nie ma i nie było – odparł dowódca grupy najemników. – Jaki jest sens uwierzytelniania pobytu, skoro nie ma pobytu? Jedyne, co musicie zrobić, to przekazać do naszego użytku kawałek bazy i się nie wtrącać.

      W tym momencie otworzyły się drzwi biura i wszedł szef sztabu. Pułkownik Ambicki, niebędący świadkiem wcześniejszych rozmów z przybyłymi, wyciągnął do nich rękę na przywitanie.

      – Pułkownik Ambicki, witam panów.

      Żaden z mężczyzn nie podał ręki szefowi sztabu i zapadła niezręczna cisza. Ambicki z ręką zastygłą w powietrzu spojrzał na dowódcę bazy. Po chwili cofnął rękę.

      – Panie pułkowniku – rzekł do pułkownika Ciska – wszystko przygotowane dla tych oto panów.

      – A więc proszę ich zaprowadzić do wydzielonej dla nich części bazy – odparł Cisek.

      – Proszę pamiętać, że żaden z pańskich żołnierzy nie ma prawa wejść na teren wydzielonej części obozu – powiedział dowódca najemników. – Przypominam to dla dobra pańskiego i pańskich ludzi, pułkowniku. Nie chcemy, aby komuś stała się krzywda.

      Obaj najemnicy wstali i powoli opuścili biuro dowódcy bazy. Za nimi wyszedł szef sztabu.

      Pułkownik Cisek ciężko odetchnął i zwrócił się w moją stronę.

      – Panie kapitanie, widział pan zachowanie tych mężczyzn. Co pan sądzi o tym wszystkim?

      – Panie pułkowniku, zachowanie tych ludzi jest co najmniej nie na miejscu. Ich sposób bycia, gesty, ruchy… Wszystko wskazuje na to, że są najemnikami. Dziwię się, że nasz rząd, nasi przełożeni współpracują z takimi ludźmi.

      – Cóż… Nasz rząd widocznie ma jakiś cel, aby pozwalać takim osobnikom na działanie – stwierdził dowódca. – Pamiętam, jak w dziewięćdziesiątym dziewiątym roku w Kosowie też pojawiła się podobna grupa. Ale tamci byli dobrze wychowani. Okazywali szacunek. Uśmiechali się nawet. Przynajmniej potrafili się zachować w stosunku do wyższych oficerów.

      – Pułkowniku, przepraszam bardzo, ale zauważyłem, że pan ciągle mówi o szacunku lub o jego braku wobec pana i pańskiego stopnia. Nie chcę być nieuprzejmy, ale wydaje mi się, że jest ważniejsza rzecz. Wszyscy możemy trafić na długie lata do więzienia, jeżeli cała ta śmierdząca sprawa wyjdzie na jaw. Czy pan rozumie powagę sytuacji? Dzwoniłem do swojego przełożonego w Warszawie i wiem, że mamy w pełni się podporządkować tym ludziom –stwierdziłem.

      – Dzwonił pan do kraju? Nic mi o tym nie wiadomo – zdziwił się Cisek.

      – Przepraszam, panie pułkowniku, ale nie mam obowiązku informować pana o każdej rozmowie ze swoim przełożonym. Nie ma to jednak znaczenia. Jedno jest pewne. Te osoby są mocno ustosunkowane. A panu kto wydał rozkaz СКАЧАТЬ