Zgiełk wojny Tom 2 W głębi strachu. Kennedy Hudner
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zgiełk wojny Tom 2 W głębi strachu - Kennedy Hudner страница 9

Название: Zgiełk wojny Tom 2 W głębi strachu

Автор: Kennedy Hudner

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-64030-92-5

isbn:

СКАЧАТЬ Gdzie są teraz ci jeńcy? – Nieważne, jak bardzo się starał, nie zdołał wyeliminować wszystkich grup opozycji, które podważały władzę naczelnika ludowego. Lepiej, żeby jeńcy z Victorii nie trafili w niepowołane ręce.

      – Gdy tylko dowiedziałem się o sytuacji, kazałem ich przenieść na „Tartara”, naczelniku, i ruszać na Siegestora – zapewnił Hudis gorliwie. – Pomyślałem, że lepiej będzie przetrzymywać jeńców w bezpiecznej kryjówce.

      Nasto opanował grymas niezadowolenia. „Tartar” był statkiem więziennym i złą sławą dorównywał mitologicznemu miejscu, od którego wziął swoją nazwę – najgłębszym i najmroczniejszym podziemiom królestwa zmarłych. Nasto osobiście zesłał tam wielu politycznych rywali, a ich śmierć nie była ani szybka, ani bezbolesna.

      Hudis dostrzegł minę Nasto i od razu zrozumiał, co to oznacza.

      – Wydałem rozkazy, że jeńcy mają pozostać żywi, naczelniku.

      Nasto powoli skinął głową.

      – Dobrze. A jeżeli chodzi o bieżącą budowę okrętów, jak długo będziemy się przygotowywać do decydującego ataku na Azyl?

      – Cztery miesiące – odpowiedział admirał Kaeser bez wahania. – Z jednostkami, które już mamy, i tymi, które wyjdą ze stoczni na Siegestorze za cztery miesiące, powinniśmy uzyskać wystarczającą przewagę, żeby przebić się przez obronę przy tunelu czasoprzestrzennym i przejąć stację Atlas. Jedyną przeszkodę stanowić mogą Wiktowie. Jeżeli spróbują wydostać się z Azylu i odbić swoją planetę, możemy stracić sporo okrętów, aby ich odeprzeć, a to opóźni realizację naszych planów.

      Nasto znowu pokiwał głową w zamyśleniu, a potem spojrzał na Hudisa.

      – W takim razie, Michaelu, mam dla was zadanie.

      Hudis wyprostował się czujnie.

      – Oczywiście, naczelniku.

      – Za cztery miesiące admirał Kaeser będzie gotów, by rozpocząć atak. Wy natomiast udacie się do Azylu z misją dyplomatyczną. Wiecie, co robić.

      Hudis uśmiechnął się lekko. Zdradę rozumiał doskonale.

      – Oczywiście, naczelniku.

      Rozdział 4

      Góry Pelion, w sektorze Azylu

      Emily zeszła z promu.

      Pilot wyglądał młodo, jakby jeszcze wczoraj chodził do szkoły. Uniósł kciuki, a potem wystartował pionowo na silnikach odrzutowych. Gdy prom znalazł się sto stóp nad ziemią, przyśpieszył z rykiem. Dzieciak wyraźnie próbował zaimponować oficer z Victorii, co u Emily wywołało uśmiech. I rzeczywiście zrobił na niej wrażenie – przez cały lot czekała, aż się rozbiją.

      Rozejrzała się. Prom zbliżał się właśnie do dużej osady. Na wschodzie ciągnęły się pola uprawne, a na zachodzie wznosiły się majestatycznie górskie szczyty, u podnóża porośnięte gęstymi lasami, a wyżej spowite śniegiem. Emily miała strój do górskich wędrówek i ciepłe buty, jak jej nakazano, oraz nieduży plecak.

      Ale po jaką cholerę tutaj przyleciała? Admirał Douthat nie była skora do wyjaśnień. Wezwała Emily przed śniadaniem i powiedziała, że młoda kapitan zostaje oddelegowana na cztery dni.

      – Oficjalnie jesteś na urlopie, Tuttle – stwierdziła admirał. – Ubierz się stosownie do górskich wycieczek i spakuj kamerę. Kiedy jednak już tam dotrzesz, postaraj się jak najwięcej dowiedzieć o tutejszych ludziach i ich kulturze. Zawdzięczamy Azylowi życie, ale tak naprawdę prawie wcale nie znamy tutejszego społeczeństwa. Dowiedz się, ile możesz, a po powrocie porozmawiamy o przydzieleniu cię na okręt.

      Emily podejrzewała, że naczelna psycholog Floty, doktor Wilkinson, maczała w tym palce. Dziewczyna nie wiedziała, co o tym sądzić. A potem zobaczyła mężczyznę prowadzącego przez wioskę trzy konie. Zawołał coś, czego Emily nie usłyszała dokładnie, i pomachał jej z szerokim uśmiechem. Zapewne właśnie on miał być przewodnikiem. Emily poczekała, aż nieznajomy podejdzie. Wyszczerzył śnieżnobiałe zęby. Był wysoki, o smagłej od wiatru, ciemnej skórze i kruczej, starannie przystrzyżonej brodzie. Przyłożył dłoń do serca i ukłonił się lekko.

      – Zasłużyłaś na uznanie, Emily Tuttle. – W jego głosie zabrzmiał śpiewny akcent Azylu. A potem się roześmiał. – Nie pamiętasz mnie, prawda?

      Dopiero po chwili Emily przypomniała sobie, gdzie już słyszała ten głos.

      – Rafael! – Roześmiała się i ku własnemu zaskoczeniu uścisnęła mocno mężczyznę. – Nie poznałam cię przez tę brodę!

      Rafael Eitan z uśmiechem odsunął ją nieco, żeby się lepiej przyjrzeć.

      – Dobrze cię widzieć, Emily. – Przekrzywił głowę. – Zmieniłaś się od czasów mostu Killarney, Em. Jesteś równie piękna jak wtedy, ale chyba bardziej smutna. Sporo widziałaś na tej wojnie, co?

      Emily zalała fala emocji. Poznała Rafaela podczas ostatnich ćwiczeń polowych w obozie szkoleniowym Gettysburg. Dowodziła wtedy kompanią, której zadaniem było zdobyć ważny strategicznie most, żeby grupa Rafaela mogła przetransportować ładunek na skrzyżowanie nazywane Cztery Drogi. Emily postanowiła ominąć most i przeprawić się brodem. Zwyciężyli, ale właśnie wtedy kadet Tuttle poznała ciemną stronę dowodzenia – dwóch jej ludzi utonęło podczas wykonywania tego zadania.

      A teraz, w ciągu zaledwie trzech miesięcy wojny, zginęło już milion ludzi. Emily miała wrażenie, że jej duszę plami krew i poczucie winy. Wiedziała, że ją to zmieniło.

      – Rafaelu, co się dzieje? Powiedziano mi rano, żebym wzięła dziesięć dni urlopu i spotkała się tutaj z „przewodnikiem”. – Przyjrzała się dokładniej Eitanowi. – Nie jesteś przewodnikiem górskim, Rafaelu, jesteś żołnierzem. Skąd się tu wziąłeś?

      Rafael nadal się uśmiechał.

      – Dzisiaj jestem przewodnikiem, Emily. Szef wezwał mnie rano i oznajmił, że mam cię przeprowadzić do świątyni Ait Driss, wysoko w górach. Pochodzę stąd i dobrze znam tę okolicę, więc dzisiaj nie będę projektował kosmicznych fortec, ale po prostu pójdę w góry. Co ty na to?

      Zmarszczyła brwi. Świątynia Ait Driss była wcześniej kapliczką wzniesioną przez pierwszych kolonistów, ale Emily nie mogła sobie przypomnieć, z jakiego powodu. Chodziło chyba o grupę osadników, którzy zostali zamordowani przez… Potrząsnęła głową z irytacją. Jeden z koni parsknął. Emily popatrzyła na zwierzę.

      – Konie? – zdziwiła się.

      – O tak, Emily. Droga kończy się w wiosce. W górach są tylko szlaki. Dlatego pojedziemy konno, a kiedy zrobi się stromo, będziemy prowadzić nasze wierzchowce. Spodoba ci się, zobaczysz!

      Emily musiała się roześmiać.

      – Ostatni raz siedziałam w siodle, gdy miałam czternaście lat, ale szalałam na punkcie koni. СКАЧАТЬ