Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy. Gill Sims
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy - Gill Sims страница 12

Название: Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy

Автор: Gill Sims

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-276-4009-3

isbn:

СКАЧАТЬ nastoletni personel będzie musiał wyciągać mnie jak Kubusia Puchatka z nory Królika, albo zostanę na dole i będę namawiać ją typowym dla przerażonych przedstawicielek klasy średniej piskliwym głosem, żeby zeszła na dół: „Kochanie, proszę, po prostu przeczołgaj się dalej i zjedź na dół po zjeżdżalni. Pójdziemy do domu i zjemy pyszne bułeczki z czekoladą”, kurczowo trzymając przy piersi torebkę w obawie, że zaraz ktoś dźgnie mnie nożem. Pieprzyć wino, przechodzę od razu do dżinu. Dużo dżinu. Jak najwięcej dżinu.

Piątek, 30 października

      Simon wrócił do domu. Hip, hip, hurra! Nawet przywiózł mi prezent. Uwielbiam niespodzianki!

      Prezent oraz to, że to jego dzieci nie odstępowały na krok i to jego prosiły, żeby położył je spać, prawie (PRAWIE!) wynagrodził mi fakt, że Simon tuż po powrocie oświadczył, że jest zmęczony (po tygodniu w ładnym hotelu z pysznymi śniadaniami i tapas), po czym głosem sierotki oznajmił, że chciałby zjeść coś prostego, na przykład lasagne. To wcale nie jest coś prostego! Żeby zrobić lasagne, potrzeba milionów patelni i garnków! Mimo wszystko postanowiłam mu ją upiec, bo jestem kochającą żoną, trochę się za nim stęskniłam, a poza tym mogłam schować się w kuchni i popijać wątpliwej jakości hiszpański dżin, który też przywiózł, korzystając z okazji, że dzieci wyjątkowo jemu właziły na głowę, trajkotały i zadawały idiotyczne pytania. Szkoda tylko, że zapomniałam, jak długo trwa zrobienie tej pieprzonej lasagne, i skończyłam na mamrotaniu przekleństw pod nosem. Poza tym przysięgam, że jeśli Simon jeszcze raz wspomni o tym, że pobyt w hotelu nie jest tak ekscytujący, jak by się mogło wydawać, przestanę odpowiadać za swoje czyny.

Sobota, 31 października

      Halloween udało się w tym roku wprost wybornie! Apogeum dobrej zabawy przeżyłam na około piętnaście minut przed wyjściem na zbieranie słodyczy (lub – jak ja to lubię nazywać, klnąc na absurdalny stopień amerykanizacji starej pogańskiej tradycji – „zabawę w wygłodniałe, wiktoriańskie, żebrzące od drzwi do drzwi dzieci”), kiedy Peter stwierdził, że jednak nie chce być przebrany za nietoperza i musiałam na szybko przerabiać stare koronkowe gacie na strój wampira. Po żebraczej ekspedycji, poszliśmy na przyjęcie do życzliwego sąsiada, na którym Jane udało się schować przed moim czujnym okiem i wsunęła tyle słodyczy, ile sama waży, zanim ją przyłapałam. Nie było łatwo przekonać wrzeszczącą gumową piłkę, w którą się potem przeistoczyła, żeby przestała odbijać się od ścian, ale kiedy wróciliśmy do domu, udało się ją jakoś uspokoić. Myślałam, że będę już mieć święty spokój, bo razem z Sophie, jej przyjaciółką, która przyszła na nocowanki, poszły spać. Niestety, kiedy tylko usiadłam z kieliszeczkiem (a raczej małym wiaderkiem) pysznego, pokrzepiającego wina (w końcu było Halloween. Chciałam sobie zrobić „wampirze ślady krwi” z wina wokół ust…), z sypialni Jane dobiegł mnie rzewny ryk.

      Nie raz rozmawiałam z Jane o tym, że kiedy zamierza wymiotować, byłabym BARDZO wdzięczna, gdyby chociaż spróbowała nie robić tego po całym łóżku. Aż w końcu wzięła sobie to do serca, bo przeturlała się na brzeg i zwymiotowała na Sophie, która spała na łóżku polowym tuż obok. Zarzygała całą Sophie. Całą. Ta dziewczynka ma bardzo długie i bardzo gęste włosy.

      Simon dobrze sobie radzi z wymiocinami. Ja radzę sobie bardzo źle. Simon zajął się ubrudzoną pościelą (bo pomimo usilnych starań i tak wiele trafiło na kołdrę), śpiworem i dywanem, a ja wsadziłam histeryzującą Jane i zaspaną, zdezorientowaną Sophie pod prysznic, próbując wymyć jej wymiociny z włosów i powstrzymując odruch wymiotny na zmianę z ciskaniem przekleństw. Tyle wymiocin naraz. Było gorzej, niż kiedy Peter zwymiotował z łóżka piętrowego i powstała w wyniku tego fala sprawiła, że gorzko pożałowałam, że położyliśmy w jego pokoju panele. Tamtej nocy wyrzuciłam bardzo dużo klocków lego.

      Wciąż czuję zapach wymiocin, więc nie śmiem nawet wrócić do wina, na wypadek gdyby Księżniczka Rzygulina postanowiła zaatakować ponownie. Na szczęście Sophie się nie złościła, chociaż nie jestem pewna, czy była wystarczająco przytomna, by uświadomić sobie, co naprawdę się dzieje. Przeraża mnie myśl, że będę musiała o tym powiedzieć Samowi.

      LISTOPAD

Czwartek, 5 listopada

      Dziś Noc Guya Fawkesa! Hurra! Zapach dymu ogniska, strzelające iskry, pieczone ziemniaki i kiełbaski oraz podekscytowane twarzyczki najmłodszych oświetlone blaskiem sztucznych ogni. Czego tu nie lubić…? Cóż, po pierwsze, kochanego mężusia, który oświadczył, że nie ma sensu iść na oficjalny pokaz sztucznych ogni, ponieważ w tym roku postanowił obudzić swojego wewnętrznego piromana i sam odpalić race w ogródku. Będzie się działo! – pomyślałam i bezzwłocznie zaprosiłam wszystkich sąsiadów na imprezę fajerwerkową, żeby mogli razem z nami rozkoszować się zapachem dymu, pieczonymi ziemniakami, twarzyczkami oświetlonymi blaskiem i tak dalej.

      W swojej głupocie zakup sztucznych ogni Simon powierzył mojej skromnej osobie. Byłam trochę zdezorientowana, bo zanim pojechałam do supermarketu, musiałam zatankować samochód i zalałam buty benzyną. Długo się zastanawiałam, czy sprzedadzą fajerwerki komuś, kto na kilometr śmierdzi benzyną, czy może od razu zadzwonią na policję i zgłoszą, że w ich sklepie pojawiła się szalona piromanka. Podekscytowana faktem, że obsługa przemilczała unoszący się wokół mnie aromat perfum marki Benzynówka, dałam się ponieść i kupiłam bardzo dużo pudełek największych fajerwerków, jakie mieli (na swoją obronę mogę powiedzieć, że sprzedawali trzy w cenie dwóch, więc ciężko było się oprzeć takiej okazji!).

      Dopóki nie było za późno, nikt (łącznie ze mną) nie zauważył, że kupiłam pokazowe sztuczne ognie, oblepione surowym zakazem używania w odległości mniejszej niż sto metrów od najbliższych terenów zabudowanych. Nasz dom nie stoi w stumetrowym odstępie od innych budynków (czytaj: „od domów sąsiadów”). Było też za późno na zwrócenie ich do sklepu i zakup nowych (zresztą już tamte kosztowały fortunę. Swoją okazją możecie mnie pocałować w moje tłuste cztery litery).

      Mnie i Simona wcale to nie zraziło. Zdecydowaliśmy, że i tak zrobimy przyjęcie. Simon beztrosko zapewniał, że te naklejki to tylko środki ostrożności, żeby pierwszy lepszy idiota nie mógł pozwać producenta, gdy przypadkiem spali swoją szopę zimnymi ogniami. Mówił też, że to absolutnie bezpieczne, bo przecież w supermarketach nie sprzedaje się ogni w rozmiarze pokazowym (to sztuczne ognie mają rozmiary? Moc? Jak się je właściwie mierzy? Po huku?), więc jedyne, co może się stać, to że zostaniemy sensacją na naszej ulicy.

      Sąsiedzi pojawili się zgodnie z planem, a ja radośnie nakładałam im kiełbaski i pieczone ziemniaki, wyobrażając sobie, że jestem jak Nigella Lawson – perfekcyjna pani domu i idealna gospodyni.

      Dzieci wymachiwały zimnymi ogniami, przez co na chwilę musiałam porzucić rolę skromnej Nigelli i wrzasnąć:

      – Rękawiczki! Załóżcie rękawiczki! Nie można się bawić zimnymi ogniami bez rękawiczek! Nie dotykajcie palcami części, która się nagrzewa! Nie podpal swojej siostry! Proszę, uważaj! Uważaj! Do jasnej cholery, uważaj z tym, to ogień!

      Potem Simon rozpoczął swój pokaz. Postawił sobie za cel udowodnić, że w domu można zorganizować równie dobry pokaz, co będąc stłoczonym w zabłoconym parku z setkami innych osób. Jeszcze zanim przyszli goście, starannie ustawił fajerwerki w ogrodzie, a potem zapalił wszystkie naraz, żeby startowały jedne po drugich, tak jak na prawdziwym pokazie…

      Okazuje się, że w supermarketach jednak СКАЧАТЬ